Harley-Davidson Street Bob | Pokaźny brzuch, powiewające frędzle i gęsta broda – z cech stereotypowego posiadacza Harleya-Davidsona została już chyba tylko ta ostatnia. Frędzle ustąpiły miejsca krawatom lub kraciastym koszulom, a skłonność do powiększania brzucha – okazjonalnym wizytom na crossficie. I bardzo dobrze, bo nawet jeśli jest w tym sporo pozerstwa, to Harley-Davidson w końcu stara się trafiać do młodszego pokolenia. Wśród nowych klientów amerykańskiej marki jest wielu biznesmenów, przedstawicieli artystycznych zawodów oraz hipsterów, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zapomnijmy na chwilę o obecnym wydźwięku tego słowa i spójrzmy wstecz. Określenie „hipster” po raz pierwszy pojawiło się w obiegu w latach 40. XX wieku, w środowisku słuchaczy czarnego jazzu. Wywodzi się z języka afrykańskiego ludu Wolof, gdzie „hip” to „osoba oświecona, który ma oczy otwarte”. Hipster narodził się w momencie, gdy na nowoczesnej ulicy spotkali się biały z czarnym. Największym wyzwaniem pierwszych hipsterów było przekroczenie własnej kultury i rasy oraz zbudowanie pomostu między obcymi światami. To samo zdaje się czynić obecnie Harley-Davidson z elektrycznym LiveWirem na czele. Po brzuszku i frędzlach nie ma już śladu. Została tylko ta broda. Dlaczego?

Harley-Davidson Street Bob – Męski talizman
Dla jednego mężczyzny jest ucieczką od golenia, a dla innego stylem życia. Bez wątpienia to ponadczasowy atrybut mężczyzny, który od zarania dziejów jest oznaką siły, honoru i elementem zwiększającym atrakcyjność. Dziś stylowy zarost również ma coś z dawnego znaczenia, choć przede wszystkim chodzi o wygląd. Ale nie tylko. Broda uczy cierpliwości, przywiązania i dbania o szczegóły. Wymaga czasu i ciągłej pielęgnacji, co wiąże się z regularnymi wizytami u barbera. Tak jak kobiety mają chwilę tylko dla siebie u kosmetyczki, tak mężczyźni, idąc do barbera, mogą pobyć w oparach testosteronu. Mogą porozmawiać o problemach dnia codziennego, o kobietach, motoryzacji, muzyce… „Barber jest swego rodzaju terapeutą” – mówi Bartosz, autor bloga beardrust.pl. Ważne, żeby każdy mężczyzna miał takie miejsce, gdzie może się zrelaksować, odprężyć i dać o siebie zadbać. Drugim tak skutecznym antydepresantem jest jednoślad i nie będziemy starali się tego za wszelką cenę udowadniać. Tak po prostu jest. Dobrze przystrzyżona i wymodelowana broda zmienia rysy twarzy na korzyść osoby ją noszącej. Podkreśla osobowość, dodaje męskości oraz, wbrew pozorom, zapewnia uczucie chłodu w gorące dni. A teraz spójrz na motocykl i przeczytaj ostatnie zdanie jeszcze raz. Pasuje jak ulał.

Driver: Przemek Goryl
Harley-Davidson Street Bob – Niepozorny siłacz
Naszym rozważaniom nieustannie towarzyszył Harley-Davidson Street Bob. Przedstawiciel segmentu cruiserów, który nie jest już tak mocny, jak niegdyś. Zniknęły motocykle Kawasaki, Suzuki i Hondy, a lista rywali Street Boba jest mocno niedopasowana. Naturalni konkurenci w rodzaju Bonneville Bobbera od Triumpha i modelu Indian Scout Bobber, mają pojemność mniejszą o pół litra, a znajdujące się w tej samej rodzinie Yamaha XV950R Bobber i MotoGuzzi V9 Bobber wydają się w ogóle z innej ligi ze swoimi V-twinami o pojemności 950 cm3 i 853 cm3. Inna rzecz, że Harley, a więc i Street Bob, nigdy nie chwalił się rozbrykanymi, mechanicznymi ogierami – nie znajdziemy ich nawet w specyfikacji motocykli na stronie producenta z Milwaukee. Wiadomo dlaczego.
75.9 KM i 98.7 KM, czyli wartości mocy Triumph Bonneville Bobbera i Indiana Scout Bobbera, nie prezentują się wcale gorzej od niecałych 85 KM Street Boba, który przecież ma w ramie słynny, nowy i wielki piec Miwakuee-Eight 107 o pojemności aż 1746 cm3. Ale to nie moc decyduje o przewadze Harry’ego. Każdy właściciel motocykla z logo H-D powie, że jazda tymi maszynami to przede wszystkim moment obrotowy. Rozwijając 145 Nm przy zaledwie 3 tys. obrotów na minutę, Street Bob generuje więcej momentu obrotowego niż którykolwiek z wyżej wymienionych rywali, a nawet nowoczesne bestie, takie jak KTM 1290 Super Duke GT, Ducati Diavel. Również operujące w kosmicznej dla Harleya lidze BMW S1000RRR i zupełnie nowa Honda CBR1000RR-R Fireblade są w tyle.
Pędzący fotel
Jak ten cały moment obrotowy przekłada się na drogę? Cudów nie ma, bo blisko trzysta kilogramów masy nie ruszy tak sprawnie, jak dwieście, ale przecież na tej maszynie siedzisz niczym w fotelu kinowym. Wygląda to tak, jakby ktoś wziął Cię z całym tym fotelem i popcornem, a następnie wystrzelił z katapulty. Do tego, dzięki wyższej kierownicy Mini-Ape, wydaje się, że trzymasz w rękach lejce bojowego średniowiecznego rumaka, ułożonego pod turnieje. I tak czujesz się w siodle Harleya-Davidsona Street Boba. A wojowniczy nastrój, który jest cechą tego modelu, sprawia, że zaczynasz się rozglądać za jakimś MC. Najlepiej Mongols, Outlaws lub Son of Silence.
Przesadzam? Może trochę, bo więcej krwi zagotował mi niegdyś mały i czarny jak smoła Iron 883, który nie ma ułatwiającego życie tylnego zawieszenia z elastycznym mono-shockiem i ulepszonego widelca cartridge, nie mówiąc o płynnie pracującym Miwakuee-Eight 107 w zestawieniu z piekielnie gorącym Evolution. Mimo wszystko Harley-Davidson Street Bob na tle pozostałych członków rodziny Harleya zasługuje na hasło, którym jest reklamowany: „Buntownik w każdym calu”. A że raz będzie to starszy biznesmen, a raz wytatuowany i brodaty młodzian? Każdy potrzebuje się czasem zbuntować i Harley-Davidson doskonale to rozumie. Podobnie jak zmieniającą się modę i trendy żywieniowe, które doprowadziły do schowania skórzanych frędzli oraz zrzucenia zbędnych kilogramów przez przedstawicieli kolejnego pokolenia motocyklistów. Została tylko ta broda, jako niezbywalny atrybut męskości. Miejmy nadzieję, że mimo tak wielu zmian społecznych, motocykl również pozostanie jednym z najbardziej męskich środków wyrazu. Nawet jeśli po przejażdżce jego kierowca będzie pić latte macchiato na sojowym mleku.
Materiał powstał we współpracy z blogiem beardrust.com i portalem inforiders.pl.
POPRZEDNI
NASTĘPNY






