Kopalnia ropy naftowej Bóbrka
Tekst: Michał Sztorc / Foto: Michał Korniejczuk
Jesień 1852 roku. W aptece, w której pracował Ignacy Łukasiewicz (ten, któremu przypisuje się wynalezienie lampy naftowej), pojawił się nieznajomy mężczyzna z buteleczką gęstej, czerwonawej mazi.
– Kup pan oleju ziemnego! – krzyczał od wejścia. Jak twierdził, ten „olej, co go chłopi zwą ropą”, w jego wsi swobodnie wypływa niemal z każdego zakamarka ziemi.
Nieznajomy opowiadał Łukasiewiczowi, jak próbował wydestylować alkohol z tego oleju. No bo oleju miał pod dostatkiem, i to za darmo, i widział w nim spory potencjał na zarobek, gdyby tylko udało się zrobić z niego bimber. Gotował więc ropę w garnku i obrabiał na różne sposoby, ale jego chałupnicze metody nie przyniosły rezultatu.
Łukasiewicz kupił buteleczkę i rozpoczął własne eksperymenty z czerwonawym olejem. Po wielu próbach w końcu się udało. „Podgrzany olej ziemny po dodaniu stężonego kwasu siarkowego oraz roztworu sodu zaczął dzielić się na frakcje. Na wierzch wypłynęła lekka i łatwopalna benzyna (…), zaś na dnie destylatora pozostawał ciężki, mazisty asfalt” – pisze Andrzej Krajewski w książce Biografia ropy naftowej. Tym samym Ignacy Łukasiewicz jako jeden z pierwszych na świecie przeprowadził destylację ropy naftowej i otrzymał najczystszą naftę. Był z nią jednak pewien problem.
Kopalnia ropy naftowej Bóbrka | Od lampy do silnika
Problem polegał na tym, że na początku drugiej połowy XIX wieku dla nafty nie było zbyt wielu zastosowań. Panowie Daimler oraz Maybach swój pierwszy czterosuwowy silnik spalinowy odpalili dopiero w 1885 roku, a Henry Ford wprowadził do sprzedaży Forda T dopiero w 1908 roku. Po drogach poruszały się powozy napędzane przez konie, węgiel (kotły parowe) oraz prąd. Nafta, a tym bardziej uzyskiwana z niej benzyna, nie była nikomu do niczego potrzebna. To miało się jednak szybko zmienić.
Przedsiębiorczy Łukasiewicz we współpracy z lokalnym rzemieślnikiem zbudowali lampę zasilaną naftą. Potem starali się przekonać ludzi, że jest to źródło światła, na które wszyscy czekali. Pomysł okazał się trafiony. W latach 60. XIX wieku lampy naftowe oświetlały już witryny sklepów, wnętrza domów oraz ulice miast.
Popyt na naftę rósł, Łukasiewicz wyjechał więc z Lwowa do Gorlic, w rejony, w których ropy naftowej było pod dostatkiem. Wystarczyło wykopać dół w ziemi, by ten po chwili wypełnił się ropą. Łukasiewicz zlecił wykopanie takiego dołu, a nawet kilku, i w ten sposób w 1854 roku w Bóbrce powstała jedna z pierwszych na świecie kopalnia ropy naftowej. Nieopodal, dokładnie w Ulaszowicach, Łukasiewicz zbudował też pierwszą rafinerię. I tak się zaczęło. Byliśmy naftowymi pionierami. Przez 50 lat w okolicach Gorlic trwało prawdziwe naftowe Eldorado, a Łukasiewicz stał się jednym z najbardziej wpływowych i najbogatszych ludzi w całej Galicji. Amerykanie swój pierwszy szyb naftowy w Titusville wykopali dopiero w 1859 roku.
Dzisiaj w okolicach Gorlic nadal można spotkać wiele pamiątek symbolizujących naszą pionierską rolę w budowaniu światowego przemysłu naftowego. Zdecydowanie największą z nich jest Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego im. Ignacego Łukasiewicza w Bóbrce, działające na terenie nadal czynnej kopalni ropy. Zbyt długo zwlekałem z pielgrzymką do tego miejsca – do źródeł surowca, który przemysł motoryzacyjny ponad 160 lat temu zaczął przerabiać na emocje i dźwięk.
Kopalnia ropy naftowej Bóbrka | Jak najlepiej przepalać ropę?
Wsiadam więc w Volkswagena Amaroka w specjalnej wersji Aventura. Mój pick-up ma 20-calowe felgi aluminiowe, obłędny, niebieski matowy lakier (to nie żadna folia), skórę we wnętrzu i fotele równie komfortowe, co w osobowych modelach VW. Mają nawet regulację długości podparcia pod udami.
Ponadto Amarok jest napędzany najbardziej wyrafinowanym piecykiem naftowym, jaki wynaleziono, od czasu kiedy Łukasiewicz zapalił swoją pierwszą lampę. To 3-litrowe, 6-cylindrowe TDI. Zabrzmię wyjątkowo niemodnie, może nawet obrazoburczo, ale muszę stwierdzić, że jest coś niesłychanie urzekającego w dużym, ciężkim samochodzie napędzanym potężnym dieslem. W tej lekkości i łatwości, z jaką V6 TDI rozpędza ponad 5-metrowego, 2-tonowego Amaroka do nierozsądnych prędkości. Swoją drogą, przy osiągach, które oferuje Amarok V6 TDI na tle innych pick-upów, obok znaczka Aventura mógłby spokojnie pojawić się napis GTI. 8 s do 100 km/h w pick-upie odczuwasz jak 4 s w hatchbacku. A w dodatku przy kierownicy mam łopatki do popędzania 8-biegowego automatu.
Pick-up co prawda nie musi być szybki, ale musi dawać sobie radę w terenie. Właśnie dlatego zanim Amarok dotrze do paliwowej mekki w Bóbrce, powinien udowodnić, że zasłużył na to, by wjechać na tę świętą ziemię roponośną. Haczyk polega na tym, że Beskid Niski, blisko granicy ze Słowacją i Ukrainą, to naprawdę dziki teren.
Tam, gdzie kończy się asfalt – czyli wszędzie, za wyjątkiem głównych dróg – zaczyna się walka z off-roadem. Nie ma równych, szutrowych dróżek ani gładkich, leśnych duktów. Są tereny, w które najlepiej zapuszczać się jedynie traktorem. Nawet duże SUV-y, o crossoverach nie wspominając, nie dają sobie tutaj rady. A co na to Amarok?
Pick-up VW pod lifestylowym uniformem skutecznie skrywa prawdziwie off-roadowe atrybuty z solidnym prześwitem i napędem 4Motion na czele. To napęd na wszystkie koła Torsen. Tak stały, jak tylko stały może być napęd na wszystkie koła. Do 60 proc. momentu przekazuje na tylną oś. A 3-litrowe TDI zapewnia tego momentu pod dostatkiem. Przy zaledwie 1400 obr./min na koła rzuca prawie 600 Nm.
Zjeżdżam więc z asfaltu i zaczynam zabawę. Szybko przypominam sobie, że mało jest lepszych sposobów na przepalanie ropy naftowej niż brutalna jazda w terenie za kierownicą samochodu, który lubi brutalne traktowanie. Amarok, mimo że porusza się na drogowych oponach, jest nie do zatrzymania. Elektronika na bieżąco steruje rozkładem momentu między osiami, ja coraz śmielej wciskam gaz i jedynie delikatnie kontruję kierownicą drobne uślizgi. Cisnę w koleinach, z którymi ledwo poradziłyby sobie przeprawowe quady, niemal przelatuję nad poprzecznymi nierównościami, kamienie wystrzeliwują spod kół, błoto bryzga na kilka metrów w każdym kierunku. Jeszcze przed chwilą komfortowo pokonywałem Amarokiem autostradowe kilometry. Teraz ten samochód pochłania beskidzki off-road bez zająknięcia i tylko od czasu do czas słyszę, jak ochronne panele podwozia uderzeniem o ziemię proszą, abym nieco odpuścił. Amarok celująco zdaje off-roadowy egzamin.
Kopalnia ropy? Niby nic, a jednak…
Po wyczerpującej (dla Amaroka) i niezwykle satysfakcjonującej (dla mnie) przeprawie oraz długiej wizycie w myjni docieram na miejsce. Do Bóbrki, do najstarszej na świecie nadal działającej kopalni ropy naftowej. Obecnie to Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego im. Ignacego Łukasiewicza, ale nadal aktywnie wydobywa się tutaj sporo ropy. Fakt, że ropa jest tu czerpana już od ponad 160 lat, działa na moją wyobraźnię. Poza tym to jedyne miejsce w Polsce, w którym można zobaczyć ropę naftową w stanie naturalnym.
Przez teren muzeum ciągnie się jedna wąska, asfaltowa dróżka z licznymi odnogami prowadzącymi do kolejnych zakątków zapełnionych rozmaitymi naftowymi eksponatami. Każdy z nich opowiada część intrygującej historii wydobycia i transportu ropy naftowej w tym rejonie. Od początków, kiedy ropę wydobywano wiadrami z dziur w ziemi, przez pierwsze drewniane wiertnice, zaawansowane konstrukcje do pogłębiania szybów i pompowania ropy, zabytkowe dystrybutory CPN-u, po nowoczesne instalacje i urządzenia przemysłowe.
Więcej przeczytasz w #6 Magazynie Motór
POPRZEDNI
NASTĘPNY
Kopalnia ropy naftowej Bóbrka
Tekst: Michał Sztorc / Foto: Michał Korniejczuk
Jesień 1852 roku. W aptece, w której pracował Ignacy Łukasiewicz (ten, któremu przypisuje się wynalezienie lampy naftowej), pojawił się nieznajomy mężczyzna z buteleczką gęstej, czerwonawej mazi.
– Kup pan oleju ziemnego! – krzyczał od wejścia. Jak twierdził, ten „olej, co go chłopi zwą ropą”, w jego wsi swobodnie wypływa niemal z każdego zakamarka ziemi.
Nieznajomy opowiadał Łukasiewiczowi, jak próbował wydestylować alkohol z tego oleju. No bo oleju miał pod dostatkiem, i to za darmo, i widział w nim spory potencjał na zarobek, gdyby tylko udało się zrobić z niego bimber. Gotował więc ropę w garnku i obrabiał na różne sposoby, ale jego chałupnicze metody nie przyniosły rezultatu.
Łukasiewicz kupił buteleczkę i rozpoczął własne eksperymenty z czerwonawym olejem. Po wielu próbach w końcu się udało. „Podgrzany olej ziemny po dodaniu stężonego kwasu siarkowego oraz roztworu sodu zaczął dzielić się na frakcje. Na wierzch wypłynęła lekka i łatwopalna benzyna (…), zaś na dnie destylatora pozostawał ciężki, mazisty asfalt” – pisze Andrzej Krajewski w książce Biografia ropy naftowej. Tym samym Ignacy Łukasiewicz jako jeden z pierwszych na świecie przeprowadził destylację ropy naftowej i otrzymał najczystszą naftę. Był z nią jednak pewien problem.
Kopalnia ropy naftowej Bóbrka | Od lampy do silnika
Problem polegał na tym, że na początku drugiej połowy XIX wieku dla nafty nie było zbyt wielu zastosowań. Panowie Daimler oraz Maybach swój pierwszy czterosuwowy silnik spalinowy odpalili dopiero w 1885 roku, a Henry Ford wprowadził do sprzedaży Forda T dopiero w 1908 roku. Po drogach poruszały się powozy napędzane przez konie, węgiel (kotły parowe) oraz prąd. Nafta, a tym bardziej uzyskiwana z niej benzyna, nie była nikomu do niczego potrzebna. To miało się jednak szybko zmienić.
Przedsiębiorczy Łukasiewicz we współpracy z lokalnym rzemieślnikiem zbudowali lampę zasilaną naftą. Potem starali się przekonać ludzi, że jest to źródło światła, na które wszyscy czekali. Pomysł okazał się trafiony. W latach 60. XIX wieku lampy naftowe oświetlały już witryny sklepów, wnętrza domów oraz ulice miast.
Popyt na naftę rósł, Łukasiewicz wyjechał więc z Lwowa do Gorlic, w rejony, w których ropy naftowej było pod dostatkiem. Wystarczyło wykopać dół w ziemi, by ten po chwili wypełnił się ropą. Łukasiewicz zlecił wykopanie takiego dołu, a nawet kilku, i w ten sposób w 1854 roku w Bóbrce powstała jedna z pierwszych na świecie kopalnia ropy naftowej. Nieopodal, dokładnie w Ulaszowicach, Łukasiewicz zbudował też pierwszą rafinerię. I tak się zaczęło. Byliśmy naftowymi pionierami. Przez 50 lat w okolicach Gorlic trwało prawdziwe naftowe Eldorado, a Łukasiewicz stał się jednym z najbardziej wpływowych i najbogatszych ludzi w całej Galicji. Amerykanie swój pierwszy szyb naftowy w Titusville wykopali dopiero w 1859 roku.
Dzisiaj w okolicach Gorlic nadal można spotkać wiele pamiątek symbolizujących naszą pionierską rolę w budowaniu światowego przemysłu naftowego. Zdecydowanie największą z nich jest Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego im. Ignacego Łukasiewicza w Bóbrce, działające na terenie nadal czynnej kopalni ropy. Zbyt długo zwlekałem z pielgrzymką do tego miejsca – do źródeł surowca, który przemysł motoryzacyjny ponad 160 lat temu zaczął przerabiać na emocje i dźwięk.
Kopalnia ropy naftowej Bóbrka | Jak najlepiej przepalać ropę?
Wsiadam więc w Volkswagena Amaroka w specjalnej wersji Aventura. Mój pick-up ma 20-calowe felgi aluminiowe, obłędny, niebieski matowy lakier (to nie żadna folia), skórę we wnętrzu i fotele równie komfortowe, co w osobowych modelach VW. Mają nawet regulację długości podparcia pod udami.
Ponadto Amarok jest napędzany najbardziej wyrafinowanym piecykiem naftowym, jaki wynaleziono, od czasu kiedy Łukasiewicz zapalił swoją pierwszą lampę. To 3-litrowe, 6-cylindrowe TDI. Zabrzmię wyjątkowo niemodnie, może nawet obrazoburczo, ale muszę stwierdzić, że jest coś niesłychanie urzekającego w dużym, ciężkim samochodzie napędzanym potężnym dieslem. W tej lekkości i łatwości, z jaką V6 TDI rozpędza ponad 5-metrowego, 2-tonowego Amaroka do nierozsądnych prędkości. Swoją drogą, przy osiągach, które oferuje Amarok V6 TDI na tle innych pick-upów, obok znaczka Aventura mógłby spokojnie pojawić się napis GTI. 8 s do 100 km/h w pick-upie odczuwasz jak 4 s w hatchbacku. A w dodatku przy kierownicy mam łopatki do popędzania 8-biegowego automatu.
Pick-up co prawda nie musi być szybki, ale musi dawać sobie radę w terenie. Właśnie dlatego zanim Amarok dotrze do paliwowej mekki w Bóbrce, powinien udowodnić, że zasłużył na to, by wjechać na tę świętą ziemię roponośną. Haczyk polega na tym, że Beskid Niski, blisko granicy ze Słowacją i Ukrainą, to naprawdę dziki teren.
Tam, gdzie kończy się asfalt – czyli wszędzie, za wyjątkiem głównych dróg – zaczyna się walka z off-roadem. Nie ma równych, szutrowych dróżek ani gładkich, leśnych duktów. Są tereny, w które najlepiej zapuszczać się jedynie traktorem. Nawet duże SUV-y, o crossoverach nie wspominając, nie dają sobie tutaj rady. A co na to Amarok?
Pick-up VW pod lifestylowym uniformem skutecznie skrywa prawdziwie off-roadowe atrybuty z solidnym prześwitem i napędem 4Motion na czele. To napęd na wszystkie koła Torsen. Tak stały, jak tylko stały może być napęd na wszystkie koła. Do 60 proc. momentu przekazuje na tylną oś. A 3-litrowe TDI zapewnia tego momentu pod dostatkiem. Przy zaledwie 1400 obr./min na koła rzuca prawie 600 Nm.
Zjeżdżam więc z asfaltu i zaczynam zabawę. Szybko przypominam sobie, że mało jest lepszych sposobów na przepalanie ropy naftowej niż brutalna jazda w terenie za kierownicą samochodu, który lubi brutalne traktowanie. Amarok, mimo że porusza się na drogowych oponach, jest nie do zatrzymania. Elektronika na bieżąco steruje rozkładem momentu między osiami, ja coraz śmielej wciskam gaz i jedynie delikatnie kontruję kierownicą drobne uślizgi. Cisnę w koleinach, z którymi ledwo poradziłyby sobie przeprawowe quady, niemal przelatuję nad poprzecznymi nierównościami, kamienie wystrzeliwują spod kół, błoto bryzga na kilka metrów w każdym kierunku. Jeszcze przed chwilą komfortowo pokonywałem Amarokiem autostradowe kilometry. Teraz ten samochód pochłania beskidzki off-road bez zająknięcia i tylko od czasu do czas słyszę, jak ochronne panele podwozia uderzeniem o ziemię proszą, abym nieco odpuścił. Amarok celująco zdaje off-roadowy egzamin.
Kopalnia ropy? Niby nic, a jednak…
Po wyczerpującej (dla Amaroka) i niezwykle satysfakcjonującej (dla mnie) przeprawie oraz długiej wizycie w myjni docieram na miejsce. Do Bóbrki, do najstarszej na świecie nadal działającej kopalni ropy naftowej. Obecnie to Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego im. Ignacego Łukasiewicza, ale nadal aktywnie wydobywa się tutaj sporo ropy. Fakt, że ropa jest tu czerpana już od ponad 160 lat, działa na moją wyobraźnię. Poza tym to jedyne miejsce w Polsce, w którym można zobaczyć ropę naftową w stanie naturalnym.
Przez teren muzeum ciągnie się jedna wąska, asfaltowa dróżka z licznymi odnogami prowadzącymi do kolejnych zakątków zapełnionych rozmaitymi naftowymi eksponatami. Każdy z nich opowiada część intrygującej historii wydobycia i transportu ropy naftowej w tym rejonie. Od początków, kiedy ropę wydobywano wiadrami z dziur w ziemi, przez pierwsze drewniane wiertnice, zaawansowane konstrukcje do pogłębiania szybów i pompowania ropy, zabytkowe dystrybutory CPN-u, po nowoczesne instalacje i urządzenia przemysłowe.