Kuba Piątek Dakar 2016
Kuba Piątek metę Dakaru 2016 minął na świetnym 20. miejscu. Mimo radości, po powrocie powiedział, że takiego piekła nie życzyłby nawet największemu wrogowi.
Widząc jego zmęczenie, chciałem, by pokazał mi ludzką stronę tego najtrudniejszego rajdu świata. To opowieść o wzruszeniach, zaskoczeniach oraz wierze w ludzi i własną przyszłość.
Rozmawiał: Mateusz Cieślak / Foto: Kinga Liwak, materiały prasowe Orlen Team
Kuba, porozmawiajmy o Dakarze bez Dakaru, o tym, co dzieje się wokół. Po pierwsze, Dakar to podróż, w wieku 24 lat zwiedziłeś kawał świata!
Kuba Piątek: Argentyna, Boliwia, w zeszłym roku Chile – to, wydaje się, mocna egzotyka i na pewno każdy z nas chciałby tam pojechać, zobaczyć te miejsca. Były dni wolne przed rajdem, przeznaczone głównie na odpoczynek, bo wpadasz do Argentyny, jest 35–40 stopni Celsjusza i musisz się chwilę przyzwyczaić, także do zmiany czasu, jednak cały czas jesteś skupiony na tym rajdzie i nie chodzisz zwiedzać.
A podczas rajdu jesteś w bardzo pięknych miejscach, ale tak na dobrą sprawę nawet ich nie zauważasz. Kiedy prowadzisz motocykl, nie skupiasz się na niczym innym.
Co się zabiera ze sobą na Dakar?
Kuba Piątek: Bierzesz wszystko i to razy dwa, niektórzy biorą razy trzy.
Ja biorę kask, buty, całe opancerzenie, biorę ciuchy do jazdy na zimno, na ciepło. I wygląda to tak, że nie zawsze masz czas na wypranie i często te ciuchy po jednym dniu się zostawia albo bierze się z nadzieją, że wypierze się po Dakarze. Ale następnego dnia zakładasz już wszystko nowe, cały komplet, więc tych kompletów odzieży bierzemy na każdy dzień. Aha, i oczywiście jeszcze narzędzie wielofunkcyjne ze scyzorykiem, kombinerkami, śrubokrętem. To jedna z bardziej przydatnych rzeczy.
Jakie są odczucia przed tak trudnym, długim, wymagającym rajdem? Czujesz strach czy bardziej determinację?
Kuba Piątek: W zeszłym roku to była dla mnie całkowita nowość, więc jak zobaczyłem to wszystko, to byłem w szoku, jakie to jest wielkie, chodziłem cały czas z otwartą gębą i wyglądałem jak małe dziecko w krainie czekolady (śmiech). W zeszłym roku były całkowicie inne emocje, wszystko było nowe, była taka pełna euforia. W tym roku już była presja, ale motocykle to jest moja pasja, lubię na nich jeździć i jeszcze nie wiedziałem, przez jakie piekło będę przechodził.
A gdybyś wiedział?
Kuba Piątek: Gdybym wiedział i tak pewnie bym się w to pchał, bo jednak w tym jest jakaś magia. Jeśli ktoś dałby mi odczuć jakoś dzień wcześniej przez chwilę, co będę czuł później, to bym kupił bilet z powrotem i nawet na starcie się nie pokazał (śmiech).
Dużo osób myśli, że to, co widzimy na odcinkach, ten kurz, bród, to jest rzecz chwilowa, a poza tym mieszkacie w luksusowych hotelach, a piękne, półnagie dziewczyny podają wam świeże owoce, wachlują...
Kuba Piątek: To też się dzieje, ale w naszych umysłach (śmiech). Takie myśli rzeczywiście przychodzą na dojazdówce, już po, kiedy jedziemy asfaltem do biwaku. Wtedy właśnie myślę, jakby to było, gdyby tam na mnie czekał basen z dziewczynami, drinki z palemką, ale tak nie jest niestety. W tym roku było więcej deszczu, więc mniej się kurzyło, ale za to przeszkadzał ten deszcz i wiatr, więc nie wiem czy to dobrze. Ale ogólnie jest ciężko. Po odcinku maratońskim wyjątkowo wszyscy motocykliści spali razem w szkole w jakiejś argentyńskiej wiosce. Okazało się, że prysznic nie działa, bo woda wyciekła i wszyscy siedzieliśmy w stołówce, bo tylko tam była klimatyzacja. Zapachy i odgłosy chrapania tej nocy były niezapomniane (śmiech).
Skoro już jesteśmy przy odpoczynku, to jak wygląda miejsce życia na Dakarze między odcinkami?
Są specjalnie zbudowane dla nas ogrodzone biwaki, najczęściej pilnuje tego wojsko lub policja, żeby nikt z zewnątrz się nie dostał i powstają takie małe wioski, bo z Dakarem podróżuje 4–5 tysięcy ludzi z obsługi. Tworzy się małe miasteczko, gdzie mamy jadalnie, prysznice i punkt medyczny. Na Dakarze obowiązuje limit 50 kamperów, ja też miałem swojego, w którym spałem, niestety zepsuł się w Boliwii na tych dużych wysokościach, dokładnie to padło turbo, dlatego jednej nocy musiałem spać w kamperze Jacka Czachora i Marka Dąbrowskiego.
Powiedz, czy Marek i Jacek śpią razem?
Spali w jednym kamperze, ale jeden spał z przodu, a drugi z tyłu, nie śpią razem (śmiech).
Dobrze, uspokoiłeś nas. O czym myśli przed snem człowiek, który właśnie pokonał jeden z odcinków najtrudniejszego rajdu świata?
Nie ma wtedy siły na refleksję. W sumie to nie ma czasu na nic, bo często zjeżdżając z odcinka, wy tu już analizowaliście wyniki, a my mieliśmy jeszcze 300 km dojazdówki do przejechania. Jak dotrzemy na biwak, to musimy przygotować roadbooka na kolejny odcinek, a z tym też schodzi się około dwóch godzin. Wygląda to tak, że dostajemy papierową mapkę na rolce i kolorujemy zakreślaczami najważniejsze informacje, by potem łatwiej było ją odczytać na trasie. Można powiedzieć, że to takie nasze prace domowe.
A nie ma jak w szkole, że wszyscy odpisują od jednego?
(Śmiech) Nie, bo każdy ma swój sposób, nikt tego nie sprawdza, ale każdy inaczej zakreśla, każdy na inny kolor.
A zdarza się, że ktoś komuś narysuje coś ze złości?
Na samym Dakarze nie, bo gra idzie o zbyt dużą stawkę, za zawodnikami stoją ogromne firmy. Ale w międzyczasie żarty się zdarzają. Ja żyję bardzo blisko KTM-u, więc u nas jest atmosfera bardzo dobra i zespół fabryczny jest naprawdę mega. KTM i Husqvarna to praktycznie to samo i teraz jak był ten okres przygotowawczy, to mieszkaliśmy w jednym domu przez dwa tygodnie, jak na koloniach, tylko że dużych chłopców. Tak poza zawodami jest mnóstwo psikusów, mnóstwo frajdy.
Wróćmy do wcześniejszego pytania, co myślisz przed snem?
Przeważnie brałem sobie książeczkę z informacjami
o Dakarze i czytałem, co następnego dnia mnie czeka, ile rano kilometrów muszę przejechać, jak długi jest odcinek specjalny, o której startuje pierwszy zawodnik i mniej więcej ile czasu powinien mu zająć odcinek, więc tak jakby nastawiałem się na kolejny dzień.
Będąc z dala od rodziny i bliskich, jadąc w tak trudnym rajdzie, w którym zdarza się, że giną zawodnicy, przychodzi czas na refleksje, na myśli o tym, co się może stać. Bardziej wtedy tęsknisz za rodziną?
Podczas samego rajdu nie myślisz tak bardzo, jesteś skupiony tylko na Dakarze, rajd zabiera ci 24 godziny z twojej doby i nawet jak nie myślisz o tym, że jedziesz, to myślisz o tym, żeby odpocząć i żeby się zregenerować, bo jutro kolejny ciężki dzień i kolejny odcinek. Tęsknię, ale to są dodatkowe myśli, których w danym momencie akurat nie potrzebuję, więc też jakby schodzą na drugi plan. Oczywiście jak miałem chwilę wolnego, którego nie ma za dużo, to też myślałem, czytałem SMS-y od dziewczyny, były telefony do mamy, więc były te chwile, że tęskniłem. Na Dakarze przede wszystkim myślisz o Dakarze i nawet jak nie chcesz o nim myśleć, on i tak ci się przypomina i tę głowę praktycznie całą zajmuje.
A co się dzieje w twojej głowie, kiedy jedziesz na motocyklu przez sześć godzin w samotności?
Na odcinku muszę być skoncentrowany, ale na dojazdówkach mam mnóstwo myśli. Wtedy myślę o wszystkim, muszę dojechać z punktu A do punktu B, jadę asfaltem, a jedyne moje zadanie to nie przekroczyć prędkości, którą mam dozwoloną i tyle. Rok temu na dojazdówce musiałem przejechać 500 kilometrów z maksymalną prędkością 110 km/h i wtedy już się nudziłem, więc opowiadałem sobie kawały, nuciłem piosenki. Miałem nawet playlistę w telefonie z piosenkami na Spotify i jako że to był okres świąteczny, to miałem piosenki i świąteczne, i disco polo.
I muszę przyznać, że im durniejsza piosenka, tym lepiej, bo ten czas szybciej leciał. A niektóre były naprawdę głupie (śmiech).
Co jecie na Dakarze i w jakich porach?
Rano pobudka, najwcześniej wstawałem o 3:30, a normalnie to jak o 5 wstałem, to już byłem wyspany, bo kładłem się tak koło 21:30. Dostawałem do picia napoje białkowe, malutki kubeczek musiałem pić małymi łyczkami przez 20 minut, bo gdybym to wypił naraz, to rozsadziłoby mi żołądek. Do tego dwie kanapki ze stołówki tata mi przynosił. Przed odcinkiem baton energetyczny. W trakcie odcinka jak było tankowanie, to też batony energetyczne jadłem. Po odcinku, jeśli przyjechałem odpowiednio wcześniej, to łapałem się na obiad i kolację, a jak później, to już była tylko obiadokolacja. Czasami były dobre rzeczy, jak na przykład stek czy hamburger.
Jechałeś przez kraje, które słyną z dobrej kuchni, to chyba boli, że nie mogłeś jej spróbować.
Tak, boli (śmiech). My mieliśmy swój mobilny kraj jeśli chodzi o jedzenie i to, co nam zaserwowali, to jedliśmy.
Przejdźmy do wywrotek. Jak sobie z tym radzisz przy dużych prędkościach? Ile twoje ciało musiało znieść, patrząc na te najtrudniejsze momenty?
Mamy pełno ochraniaczy na sobie. Często wywrotka polega na tym, że motocykl się przewraca, a ty razem z nim. Miałem już tyle wywrotek w życiu, że w miarę sobie z nimi radzę. Ale jeśli będziesz miał mocną wywrotkę na pierwszym odcinku, to ona będzie ci towarzyszyć przez cały rajd. Będziesz poobijany, będzie cię bolało przy każdym dotyku i tego musisz unikać. Mocne wywrotki towarzyszyły mi w drugim tygodniu i kosztowały mnie one sporo energii.
To są upadki fizyczne, a takie psychiczne?
W drugim tygodniu było mi bardzo ciężko. Zdarzało się, że myślałem o tym, że mógłby się ten motocykl popsuć, ja bym wtedy wrócił i czułbym ulgę. Ale było to tylko chwilowe, takie myśli zwątpienia typu: „Po co ja tu jestem?”, „Nigdy więcej…” i tym podobne. Ale gdybym faktycznie odpadł, to na pewno bym się nie cieszył.
Płakałeś kiedyś na Dakarze?
Zakręciły mi się łezki w tym roku po utopieniu motóra w rzece. Co prawda wiedziałem, że odcinek odwołali, że nikt za mną nie jedzie, nikt mnie nie wyprzedzi, kibice pomogli wyciągnąć KTM-a z wody, wymieniłem filtr, świecę
i jechałem spokojnie do biwaku. Ale kiedy zgasł na dobre po przejechaniu dwóch kilometrów, to wtedy było mi bardzo przykro i łezka też się zakręciła. Podobnie się czułem w zeszłym roku, kiedy odpadałem.
A uśmiechy?
Zdarzają się, każdy z nas miał jakieś śmieszne sytuacje. Jak jest dobra ekipa, to zawsze tego śmiechu będzie sporo. My mamy dobry, zgrany zespół, zaczynając od mechaników, managera, dwóch redaktorów i na kamerzyście kończąc. Pozytywnym zaskoczeniem był przyjazd Cyber Mariana.
Co dominuje na Dakarze – fair play czy rywalizacja?
Krzysztof Hołowczyc wspominał niedawno, że to jak pomagał innym w tym roku Adam Małysz, to był duch starego Dakaru. Jak ty to widzisz?
Musimy tutaj oddzielić motocyklistów od samochodziarzy, bo w motocyklach jest duży duch fair play. Każdy zawsze się przywita, jak ktoś potrzebuje pomocy, nawet na dojazdówce jak jadę i zatrzymam się, by załatwić potrzeby fizjologiczne, to jak ktoś przejeżdża, to pyta, czy jest OK. Zawsze jest tak, że jak pomożesz komuś, kto potrzebuje natychmiastowej pomocy, to ten czas ci zwracają, a tak naprawdę jak się zatrzymasz przy kimś, kto się zepsuł na minutę czy dwie, to w przeciągu całego Dakaru nie zabiera ci to dużo czasu. Ale też jak ktoś stoi z linką i chce, żebyś go wyciągnął, a ty jedziesz dalej, to też nie jest chamskie. To jest rajd, on miał pecha, a ty nie możesz za bardzo nic na to poradzić.
Czy trafiłeś na jakieś zwierzęta?
Kuba Piątek: Tak, na takich dużych prostych. Za pierwszym razem, kiedy jechałem 150 km/h, pies mi wybiegł, ale to jest normalne, później kurczak spacerował po drodze. Innym razem, kiedy zatrzymałem się na dojazdówce, żeby załatwić potrzeby fizjologiczne, a zaczynała się już taka ciemna szarówka i nawet nie rozpoznałem, co to było, ale coś bardzo wielkiego przeszło przez ulice, coś jak koń, może nawet większe. Spotkałem lisy pustynne, jaszczurki, a na dwóch biwakach było tyle karaluchów, że miejscami nie dało się chodzić.
Zmieńmy szybko temat. No właśnie – jakie prędkości osiągaliście na trasie?
Kuba Piątek: Najszybszy był odcinek, kiedy jechałem 175 km/h
i to jest prędkość maksymalna. Był też taki szybki odcinek na czterech tysiącach metrów, ale wtedy, na tak dużej wysokości, prędkość maksymalna wynosiła około 150 km/h i można było z taką prędkością jechać cały czas przez 80 km.
Jak znosiłeś jazdę na tak dużych wysokościach?
Przed Dakarem przygotowywałem się specjalnie pod tym kątem. Miałem taką maszynę specjalną, która dozowała mi tlen i codziennie przez dwa miesiące przed Dakarem siedziałem z tą maską i ćwiczyłem. Ogólnie w miarę dobrze to zniosłem. Czasem miałem takie problemy z widzeniem, jakby troszkę się rozmazywał obraz, ale było to rzadkością. Czasem też jakaś zadyszka mnie łapała, kiedy bardziej angażowałem się w jazdę. Ale dużo osób miało zawroty i bóle głowy, nawet mdleli na takich wysokościach, ja na szczęście takich problemów nie miałem. W Boliwii trochę się przeziębiłem, bo tam było chłodno, a wtedy spałem u Marka i Jacka. Oni zawsze z włączoną klimatyzacją, nawet kiedy na dworze było 7 stopni Celsjusza.
Widzieliśmy, jak tubylcy pomagali wyciągać ci motór z rzeki. Czy rzeczywiście pomagają, czy zdarzają się też tacy, którzy szkodzą?
Ogólnie to są mega fajni, sympatyczni ludzie, którzy cieszą się z tego Dakaru. Na przedostatnim odcinku ponoć zginął kask jednemu motocykliście, ale może to tylko plotka, nie wiem. Mnie się nie zdarzyło, zawsze mi pomagają. Około 20 osób było zaangażowanych w to, żeby mi pomóc wyciągnąć motocykl, ale kolejne 40 chciało tylko pstryknąć fotkę ze mną i żebym pomachał im do filmiku. Podczas dojazdu do mety w Rosario byłem już bardzo zmęczony i jechałem przez miasto. Na każdym czerwonym świetle, na którym musiałem się zatrzymywać, podbiegali ludzie, robili sobie zdjęcia, klepali po plecach itp. To jest niesamowite.
A rozpoznają cię, wiedzą, że jesteś Kuba Piątek?
I teraz cię zdziwię. Byli kibice, którzy przyjechali z Chile z flagą Orlenu, a kampera okleili logami Orlen Teamu. Zdarzyło mi się, że kiedy podczas jednej z dojazdówek zatrzymałem się, do motocykla podeszły trzy osoby z czapkami Orlen Teamu i pytały mnie, czy jestem Kuba Piątek. Ja odpowiedziałem, że tak, a wtedy pokazali mi zdjęcia Marka i Jacka. Okazało się, że przyjechali z Chile nam kibicować.
Byli jacyś kibice z Polski?
Kuba Piątek: Tak, spotkałem ich w Argentynie. Mnóstwo jest takich fanów, że żona tego kibica jest Polką albo odwrotnie. Kibicują małe dzieci, ale są też dziadki. Zapamiętałem, że na pierwszym odcinku takie naprawdę już starsze małżeństwo siadło sobie w bagażniku i machało wszystkim uczestnikom, a ja byłem zdziwiony, że im się jeszcze w ogóle chce. Czekali, aż im któryś motocyklista odmacha, było to bardzo rozczulające.
Chciałbyś kiedyś pojechać ten afrykański Dakar?
Kuba Piątek: Chciałbym spróbować, bo z tatą nie mogę wytrzymać, ciągle mówi, że ten jego to był dopiero Dakar, a teraz to jest pikuś. Mówi, że mam serwismenów, śpię w kamperze i na pewno jest dużo łatwiej (śmiech). Sam fakt, żeby pojechać
i porównać ten jego Dakar z moim, to chętnie bym pojechał i zobaczył, jak to wyglądało. Tam na pewno było więcej wydm, takich przyjemniejszych, bo te w Argentynie są bardzo nieprzyjemne. W Afryce są bardziej regularne, falujesz sobie, jazda po nich mnie cieszy, jedną stronę masz płaską, drugą bardziej stromą i wiesz, czego możesz się spodziewać za wydmą i wybierasz szlak tak, żeby było jak najłatwiej. A w Argentynie na wydmach rośnie drobna roślinność, cały czas mnie podbijało, nie wiedziałem, co się kryje za szczytem, w zasadzie mogło zdarzyć się wszystko.
Tata tylko denerwował, czy też pomagał (śmiech)?
Bardzo mi pomógł. Jak wstawałem, to już miałem przygotowane ubrania, pełny plecak z wodą. Nic mnie nie interesowało, nie musiałem się martwić
o nic, miałem przygotowane śniadanie, jak zjeżdżałem, to nic mi się nie chciało i jak zdejmowałem wszystko z siebie, to wiedziałem,
że zostanie to wszystko ogarnięte. Pomógł mi w takich małych rzeczach, ale była to pomoc nieoceniona.
Kuba Piątek: Każda wolna chwila jest bezcenna,
a ja dzięki tacie miałem tych chwil dużo więcej niż reszta. Zawsze też dostawałem kopniaka na szczęście na starcie. Nawet jak już ruszyłem, to biegł za mną, żeby mi tego kopniaka sprzedać.
A mama?
Mama była w domu, już trochę się przyzwyczaiła. Co parę dni był telefon, rozmawialiśmy, na mecie też zawsze dostawałem SMS-a od mamy z gratulacjami, więc na pewno mocno przeżywała. Dzięki temu, że ten rajd jest taki popularny, to w Internecie mogła zawsze sobie sprawdzić wiadomości, stąd wiedziała, że mam się dobrze i daję radę, więc też za bardzo się nie martwiła. Bardzo dużo ludzi przeżywało mój start, było to bardzo miłe. Dostawałem mnóstwo wiadomości, głównie z Lublina, ale z Polski też, przeważnie na Facebooku. Lublin mnie wspiera niesamowicie, nawet lepiej niż argentyńska publiczność (śmiech).
Jesteś wysoko, nie mogę powiedzieć, że na szczycie, bo jeszcze możesz to osiągnąć i wszyscy w to wierzymy, a nawet jesteśmy o tym przekonani, że będzie jeszcze lepiej. Ale czy nie boisz się, że możesz spaść z tego poziomu? Jesteś jedynym motocyklistą Orlen Teamu, ale za chwilę może pojawić się konkurencja.
Kuba Piątek: Do tej pory, od kiedy pojawiłem się w tych rajdach, praktycznie wszystko mi wychodzi. Dwa lata temu starałem się o miejsce w Orlen Teamie, a teraz jestem pierwszym motocyklistą. Ale też mocno o to walczyłem, dużo mnie to wyrzeczeń kosztowało i teraz ten Dakar pokazał, że te przygotowania przed nim dały efekt. Widzę, że to idzie w dobrą stronę i kiedy się zepnę w sobie i dalej będę szedł tą ścieżką, to wiem, że może być jeszcze lepiej.
Kuba Piątek
- wywiad przed wyjazdem na Dakar 2016 - "Czas na Dakar"
POPRZEDNI
NASTĘPNY
Kuba Piątek Dakar 2016
Kuba Piątek metę Dakaru 2016 minął na świetnym 20. miejscu. Mimo radości, po powrocie powiedział, że takiego piekła nie życzyłby nawet największemu wrogowi.
Widząc jego zmęczenie, chciałem, by pokazał mi ludzką stronę tego najtrudniejszego rajdu świata. To opowieść o wzruszeniach, zaskoczeniach oraz wierze w ludzi i własną przyszłość.
Rozmawiał: Mateusz Cieślak / Foto: Kinga Liwak, materiały prasowe Orlen Team
Kuba, porozmawiajmy o Dakarze bez Dakaru, o tym, co dzieje się wokół. Po pierwsze, Dakar to podróż, w wieku 24 lat zwiedziłeś kawał świata!
Kuba Piątek: Argentyna, Boliwia, w zeszłym roku Chile – to, wydaje się, mocna egzotyka i na pewno każdy z nas chciałby tam pojechać, zobaczyć te miejsca. Były dni wolne przed rajdem, przeznaczone głównie na odpoczynek, bo wpadasz do Argentyny, jest 35–40 stopni Celsjusza i musisz się chwilę przyzwyczaić, także do zmiany czasu, jednak cały czas jesteś skupiony na tym rajdzie i nie chodzisz zwiedzać.
A podczas rajdu jesteś w bardzo pięknych miejscach, ale tak na dobrą sprawę nawet ich nie zauważasz. Kiedy prowadzisz motocykl, nie skupiasz się na niczym innym.
Co się zabiera ze sobą na Dakar?
Kuba Piątek: Bierzesz wszystko i to razy dwa, niektórzy biorą razy trzy.
Ja biorę kask, buty, całe opancerzenie, biorę ciuchy do jazdy na zimno, na ciepło. I wygląda to tak, że nie zawsze masz czas na wypranie i często te ciuchy po jednym dniu się zostawia albo bierze się z nadzieją, że wypierze się po Dakarze. Ale następnego dnia zakładasz już wszystko nowe, cały komplet, więc tych kompletów odzieży bierzemy na każdy dzień. Aha, i oczywiście jeszcze narzędzie wielofunkcyjne ze scyzorykiem, kombinerkami, śrubokrętem. To jedna z bardziej przydatnych rzeczy.
Jakie są odczucia przed tak trudnym, długim, wymagającym rajdem? Czujesz strach czy bardziej determinację?
Kuba Piątek: W zeszłym roku to była dla mnie całkowita nowość, więc jak zobaczyłem to wszystko, to byłem w szoku, jakie to jest wielkie, chodziłem cały czas z otwartą gębą i wyglądałem jak małe dziecko w krainie czekolady (śmiech). W zeszłym roku były całkowicie inne emocje, wszystko było nowe, była taka pełna euforia. W tym roku już była presja, ale motocykle to jest moja pasja, lubię na nich jeździć i jeszcze nie wiedziałem, przez jakie piekło będę przechodził.
A gdybyś wiedział?
Kuba Piątek: Gdybym wiedział i tak pewnie bym się w to pchał, bo jednak w tym jest jakaś magia. Jeśli ktoś dałby mi odczuć jakoś dzień wcześniej przez chwilę, co będę czuł później, to bym kupił bilet z powrotem i nawet na starcie się nie pokazał (śmiech).
Dużo osób myśli, że to, co widzimy na odcinkach, ten kurz, bród, to jest rzecz chwilowa, a poza tym mieszkacie w luksusowych hotelach, a piękne, półnagie dziewczyny podają wam świeże owoce, wachlują...
Kuba Piątek: To też się dzieje, ale w naszych umysłach (śmiech). Takie myśli rzeczywiście przychodzą na dojazdówce, już po, kiedy jedziemy asfaltem do biwaku. Wtedy właśnie myślę, jakby to było, gdyby tam na mnie czekał basen z dziewczynami, drinki z palemką, ale tak nie jest niestety. W tym roku było więcej deszczu, więc mniej się kurzyło, ale za to przeszkadzał ten deszcz i wiatr, więc nie wiem czy to dobrze. Ale ogólnie jest ciężko. Po odcinku maratońskim wyjątkowo wszyscy motocykliści spali razem w szkole w jakiejś argentyńskiej wiosce. Okazało się, że prysznic nie działa, bo woda wyciekła i wszyscy siedzieliśmy w stołówce, bo tylko tam była klimatyzacja. Zapachy i odgłosy chrapania tej nocy były niezapomniane (śmiech).
Skoro już jesteśmy przy odpoczynku, to jak wygląda miejsce życia na Dakarze między odcinkami?
Są specjalnie zbudowane dla nas ogrodzone biwaki, najczęściej pilnuje tego wojsko lub policja, żeby nikt z zewnątrz się nie dostał i powstają takie małe wioski, bo z Dakarem podróżuje 4–5 tysięcy ludzi z obsługi. Tworzy się małe miasteczko, gdzie mamy jadalnie, prysznice i punkt medyczny. Na Dakarze obowiązuje limit 50 kamperów, ja też miałem swojego, w którym spałem, niestety zepsuł się w Boliwii na tych dużych wysokościach, dokładnie to padło turbo, dlatego jednej nocy musiałem spać w kamperze Jacka Czachora i Marka Dąbrowskiego.
Powiedz, czy Marek i Jacek śpią razem?
Spali w jednym kamperze, ale jeden spał z przodu, a drugi z tyłu, nie śpią razem (śmiech).
Dobrze, uspokoiłeś nas. O czym myśli przed snem człowiek, który właśnie pokonał jeden z odcinków najtrudniejszego rajdu świata?
Nie ma wtedy siły na refleksję. W sumie to nie ma czasu na nic, bo często zjeżdżając z odcinka, wy tu już analizowaliście wyniki, a my mieliśmy jeszcze 300 km dojazdówki do przejechania. Jak dotrzemy na biwak, to musimy przygotować roadbooka na kolejny odcinek, a z tym też schodzi się około dwóch godzin. Wygląda to tak, że dostajemy papierową mapkę na rolce i kolorujemy zakreślaczami najważniejsze informacje, by potem łatwiej było ją odczytać na trasie. Można powiedzieć, że to takie nasze prace domowe.
A nie ma jak w szkole, że wszyscy odpisują od jednego?
(Śmiech) Nie, bo każdy ma swój sposób, nikt tego nie sprawdza, ale każdy inaczej zakreśla, każdy na inny kolor.
A zdarza się, że ktoś komuś narysuje coś ze złości?
Na samym Dakarze nie, bo gra idzie o zbyt dużą stawkę, za zawodnikami stoją ogromne firmy. Ale w międzyczasie żarty się zdarzają. Ja żyję bardzo blisko KTM-u, więc u nas jest atmosfera bardzo dobra i zespół fabryczny jest naprawdę mega. KTM i Husqvarna to praktycznie to samo i teraz jak był ten okres przygotowawczy, to mieszkaliśmy w jednym domu przez dwa tygodnie, jak na koloniach, tylko że dużych chłopców. Tak poza zawodami jest mnóstwo psikusów, mnóstwo frajdy.
Wróćmy do wcześniejszego pytania, co myślisz przed snem?
Przeważnie brałem sobie książeczkę z informacjami
o Dakarze i czytałem, co następnego dnia mnie czeka, ile rano kilometrów muszę przejechać, jak długi jest odcinek specjalny, o której startuje pierwszy zawodnik i mniej więcej ile czasu powinien mu zająć odcinek, więc tak jakby nastawiałem się na kolejny dzień.
Będąc z dala od rodziny i bliskich, jadąc w tak trudnym rajdzie, w którym zdarza się, że giną zawodnicy, przychodzi czas na refleksje, na myśli o tym, co się może stać. Bardziej wtedy tęsknisz za rodziną?
Podczas samego rajdu nie myślisz tak bardzo, jesteś skupiony tylko na Dakarze, rajd zabiera ci 24 godziny z twojej doby i nawet jak nie myślisz o tym, że jedziesz, to myślisz o tym, żeby odpocząć i żeby się zregenerować, bo jutro kolejny ciężki dzień i kolejny odcinek. Tęsknię, ale to są dodatkowe myśli, których w danym momencie akurat nie potrzebuję, więc też jakby schodzą na drugi plan. Oczywiście jak miałem chwilę wolnego, którego nie ma za dużo, to też myślałem, czytałem SMS-y od dziewczyny, były telefony do mamy, więc były te chwile, że tęskniłem. Na Dakarze przede wszystkim myślisz o Dakarze i nawet jak nie chcesz o nim myśleć, on i tak ci się przypomina i tę głowę praktycznie całą zajmuje.
A co się dzieje w twojej głowie, kiedy jedziesz na motocyklu przez sześć godzin w samotności?
Na odcinku muszę być skoncentrowany, ale na dojazdówkach mam mnóstwo myśli. Wtedy myślę o wszystkim, muszę dojechać z punktu A do punktu B, jadę asfaltem, a jedyne moje zadanie to nie przekroczyć prędkości, którą mam dozwoloną i tyle. Rok temu na dojazdówce musiałem przejechać 500 kilometrów z maksymalną prędkością 110 km/h i wtedy już się nudziłem, więc opowiadałem sobie kawały, nuciłem piosenki. Miałem nawet playlistę w telefonie z piosenkami na Spotify i jako że to był okres świąteczny, to miałem piosenki i świąteczne, i disco polo.
I muszę przyznać, że im durniejsza piosenka, tym lepiej, bo ten czas szybciej leciał. A niektóre były naprawdę głupie (śmiech).
Co jecie na Dakarze i w jakich porach?
Rano pobudka, najwcześniej wstawałem o 3:30, a normalnie to jak o 5 wstałem, to już byłem wyspany, bo kładłem się tak koło 21:30. Dostawałem do picia napoje białkowe, malutki kubeczek musiałem pić małymi łyczkami przez 20 minut, bo gdybym to wypił naraz, to rozsadziłoby mi żołądek. Do tego dwie kanapki ze stołówki tata mi przynosił. Przed odcinkiem baton energetyczny. W trakcie odcinka jak było tankowanie, to też batony energetyczne jadłem. Po odcinku, jeśli przyjechałem odpowiednio wcześniej, to łapałem się na obiad i kolację, a jak później, to już była tylko obiadokolacja. Czasami były dobre rzeczy, jak na przykład stek czy hamburger.
Jechałeś przez kraje, które słyną z dobrej kuchni, to chyba boli, że nie mogłeś jej spróbować.
Tak, boli (śmiech). My mieliśmy swój mobilny kraj jeśli chodzi o jedzenie i to, co nam zaserwowali, to jedliśmy.
Przejdźmy do wywrotek. Jak sobie z tym radzisz przy dużych prędkościach? Ile twoje ciało musiało znieść, patrząc na te najtrudniejsze momenty?
Mamy pełno ochraniaczy na sobie. Często wywrotka polega na tym, że motocykl się przewraca, a ty razem z nim. Miałem już tyle wywrotek w życiu, że w miarę sobie z nimi radzę. Ale jeśli będziesz miał mocną wywrotkę na pierwszym odcinku, to ona będzie ci towarzyszyć przez cały rajd. Będziesz poobijany, będzie cię bolało przy każdym dotyku i tego musisz unikać. Mocne wywrotki towarzyszyły mi w drugim tygodniu i kosztowały mnie one sporo energii.
To są upadki fizyczne, a takie psychiczne?
W drugim tygodniu było mi bardzo ciężko. Zdarzało się, że myślałem o tym, że mógłby się ten motocykl popsuć, ja bym wtedy wrócił i czułbym ulgę. Ale było to tylko chwilowe, takie myśli zwątpienia typu: „Po co ja tu jestem?”, „Nigdy więcej…” i tym podobne. Ale gdybym faktycznie odpadł, to na pewno bym się nie cieszył.
Płakałeś kiedyś na Dakarze?
Zakręciły mi się łezki w tym roku po utopieniu motóra w rzece. Co prawda wiedziałem, że odcinek odwołali, że nikt za mną nie jedzie, nikt mnie nie wyprzedzi, kibice pomogli wyciągnąć KTM-a z wody, wymieniłem filtr, świecę
i jechałem spokojnie do biwaku. Ale kiedy zgasł na dobre po przejechaniu dwóch kilometrów, to wtedy było mi bardzo przykro i łezka też się zakręciła. Podobnie się czułem w zeszłym roku, kiedy odpadałem.
A uśmiechy?
Zdarzają się, każdy z nas miał jakieś śmieszne sytuacje. Jak jest dobra ekipa, to zawsze tego śmiechu będzie sporo. My mamy dobry, zgrany zespół, zaczynając od mechaników, managera, dwóch redaktorów i na kamerzyście kończąc. Pozytywnym zaskoczeniem był przyjazd Cyber Mariana.
Co dominuje na Dakarze – fair play czy rywalizacja?
Krzysztof Hołowczyc wspominał niedawno, że to jak pomagał innym w tym roku Adam Małysz, to był duch starego Dakaru. Jak ty to widzisz?
Musimy tutaj oddzielić motocyklistów od samochodziarzy, bo w motocyklach jest duży duch fair play. Każdy zawsze się przywita, jak ktoś potrzebuje pomocy, nawet na dojazdówce jak jadę i zatrzymam się, by załatwić potrzeby fizjologiczne, to jak ktoś przejeżdża, to pyta, czy jest OK. Zawsze jest tak, że jak pomożesz komuś, kto potrzebuje natychmiastowej pomocy, to ten czas ci zwracają, a tak naprawdę jak się zatrzymasz przy kimś, kto się zepsuł na minutę czy dwie, to w przeciągu całego Dakaru nie zabiera ci to dużo czasu. Ale też jak ktoś stoi z linką i chce, żebyś go wyciągnął, a ty jedziesz dalej, to też nie jest chamskie. To jest rajd, on miał pecha, a ty nie możesz za bardzo nic na to poradzić.
Czy trafiłeś na jakieś zwierzęta?
Kuba Piątek: Tak, na takich dużych prostych. Za pierwszym razem, kiedy jechałem 150 km/h, pies mi wybiegł, ale to jest normalne, później kurczak spacerował po drodze. Innym razem, kiedy zatrzymałem się na dojazdówce, żeby załatwić potrzeby fizjologiczne, a zaczynała się już taka ciemna szarówka i nawet nie rozpoznałem, co to było, ale coś bardzo wielkiego przeszło przez ulice, coś jak koń, może nawet większe. Spotkałem lisy pustynne, jaszczurki, a na dwóch biwakach było tyle karaluchów, że miejscami nie dało się chodzić.
Zmieńmy szybko temat. No właśnie – jakie prędkości osiągaliście na trasie?
Kuba Piątek: Najszybszy był odcinek, kiedy jechałem 175 km/h
i to jest prędkość maksymalna. Był też taki szybki odcinek na czterech tysiącach metrów, ale wtedy, na tak dużej wysokości, prędkość maksymalna wynosiła około 150 km/h i można było z taką prędkością jechać cały czas przez 80 km.
Jak znosiłeś jazdę na tak dużych wysokościach?
Przed Dakarem przygotowywałem się specjalnie pod tym kątem. Miałem taką maszynę specjalną, która dozowała mi tlen i codziennie przez dwa miesiące przed Dakarem siedziałem z tą maską i ćwiczyłem. Ogólnie w miarę dobrze to zniosłem. Czasem miałem takie problemy z widzeniem, jakby troszkę się rozmazywał obraz, ale było to rzadkością. Czasem też jakaś zadyszka mnie łapała, kiedy bardziej angażowałem się w jazdę. Ale dużo osób miało zawroty i bóle głowy, nawet mdleli na takich wysokościach, ja na szczęście takich problemów nie miałem. W Boliwii trochę się przeziębiłem, bo tam było chłodno, a wtedy spałem u Marka i Jacka. Oni zawsze z włączoną klimatyzacją, nawet kiedy na dworze było 7 stopni Celsjusza.
Widzieliśmy, jak tubylcy pomagali wyciągać ci motór z rzeki. Czy rzeczywiście pomagają, czy zdarzają się też tacy, którzy szkodzą?
Ogólnie to są mega fajni, sympatyczni ludzie, którzy cieszą się z tego Dakaru. Na przedostatnim odcinku ponoć zginął kask jednemu motocykliście, ale może to tylko plotka, nie wiem. Mnie się nie zdarzyło, zawsze mi pomagają. Około 20 osób było zaangażowanych w to, żeby mi pomóc wyciągnąć motocykl, ale kolejne 40 chciało tylko pstryknąć fotkę ze mną i żebym pomachał im do filmiku. Podczas dojazdu do mety w Rosario byłem już bardzo zmęczony i jechałem przez miasto. Na każdym czerwonym świetle, na którym musiałem się zatrzymywać, podbiegali ludzie, robili sobie zdjęcia, klepali po plecach itp. To jest niesamowite.
A rozpoznają cię, wiedzą, że jesteś Kuba Piątek?
I teraz cię zdziwię. Byli kibice, którzy przyjechali z Chile z flagą Orlenu, a kampera okleili logami Orlen Teamu. Zdarzyło mi się, że kiedy podczas jednej z dojazdówek zatrzymałem się, do motocykla podeszły trzy osoby z czapkami Orlen Teamu i pytały mnie, czy jestem Kuba Piątek. Ja odpowiedziałem, że tak, a wtedy pokazali mi zdjęcia Marka i Jacka. Okazało się, że przyjechali z Chile nam kibicować.
Byli jacyś kibice z Polski?
Kuba Piątek: Tak, spotkałem ich w Argentynie. Mnóstwo jest takich fanów, że żona tego kibica jest Polką albo odwrotnie. Kibicują małe dzieci, ale są też dziadki. Zapamiętałem, że na pierwszym odcinku takie naprawdę już starsze małżeństwo siadło sobie w bagażniku i machało wszystkim uczestnikom, a ja byłem zdziwiony, że im się jeszcze w ogóle chce. Czekali, aż im któryś motocyklista odmacha, było to bardzo rozczulające.
Chciałbyś kiedyś pojechać ten afrykański Dakar?
Kuba Piątek: Chciałbym spróbować, bo z tatą nie mogę wytrzymać, ciągle mówi, że ten jego to był dopiero Dakar, a teraz to jest pikuś. Mówi, że mam serwismenów, śpię w kamperze i na pewno jest dużo łatwiej (śmiech). Sam fakt, żeby pojechać
i porównać ten jego Dakar z moim, to chętnie bym pojechał i zobaczył, jak to wyglądało. Tam na pewno było więcej wydm, takich przyjemniejszych, bo te w Argentynie są bardzo nieprzyjemne. W Afryce są bardziej regularne, falujesz sobie, jazda po nich mnie cieszy, jedną stronę masz płaską, drugą bardziej stromą i wiesz, czego możesz się spodziewać za wydmą i wybierasz szlak tak, żeby było jak najłatwiej. A w Argentynie na wydmach rośnie drobna roślinność, cały czas mnie podbijało, nie wiedziałem, co się kryje za szczytem, w zasadzie mogło zdarzyć się wszystko.
Tata tylko denerwował, czy też pomagał (śmiech)?
Bardzo mi pomógł. Jak wstawałem, to już miałem przygotowane ubrania, pełny plecak z wodą. Nic mnie nie interesowało, nie musiałem się martwić
o nic, miałem przygotowane śniadanie, jak zjeżdżałem, to nic mi się nie chciało i jak zdejmowałem wszystko z siebie, to wiedziałem,
że zostanie to wszystko ogarnięte. Pomógł mi w takich małych rzeczach, ale była to pomoc nieoceniona.
Kuba Piątek: Każda wolna chwila jest bezcenna,
a ja dzięki tacie miałem tych chwil dużo więcej niż reszta. Zawsze też dostawałem kopniaka na szczęście na starcie. Nawet jak już ruszyłem, to biegł za mną, żeby mi tego kopniaka sprzedać.
A mama?
Mama była w domu, już trochę się przyzwyczaiła. Co parę dni był telefon, rozmawialiśmy, na mecie też zawsze dostawałem SMS-a od mamy z gratulacjami, więc na pewno mocno przeżywała. Dzięki temu, że ten rajd jest taki popularny, to w Internecie mogła zawsze sobie sprawdzić wiadomości, stąd wiedziała, że mam się dobrze i daję radę, więc też za bardzo się nie martwiła. Bardzo dużo ludzi przeżywało mój start, było to bardzo miłe. Dostawałem mnóstwo wiadomości, głównie z Lublina, ale z Polski też, przeważnie na Facebooku. Lublin mnie wspiera niesamowicie, nawet lepiej niż argentyńska publiczność (śmiech).
Jesteś wysoko, nie mogę powiedzieć, że na szczycie, bo jeszcze możesz to osiągnąć i wszyscy w to wierzymy, a nawet jesteśmy o tym przekonani, że będzie jeszcze lepiej. Ale czy nie boisz się, że możesz spaść z tego poziomu? Jesteś jedynym motocyklistą Orlen Teamu, ale za chwilę może pojawić się konkurencja.
Kuba Piątek: Do tej pory, od kiedy pojawiłem się w tych rajdach, praktycznie wszystko mi wychodzi. Dwa lata temu starałem się o miejsce w Orlen Teamie, a teraz jestem pierwszym motocyklistą. Ale też mocno o to walczyłem, dużo mnie to wyrzeczeń kosztowało i teraz ten Dakar pokazał, że te przygotowania przed nim dały efekt. Widzę, że to idzie w dobrą stronę i kiedy się zepnę w sobie i dalej będę szedł tą ścieżką, to wiem, że może być jeszcze lepiej.
Kuba Piątek
- wywiad przed wyjazdem na Dakar 2016 - "Czas na Dakar"