KUBA PRZYGOŃSKI wywiad |
Jest jednym z najlepszym kierowców Rajdu Dakar, wielokrotnym medalistą mistrzostw świata w rajdach cross country, dwukrotnym mistrzem Polski w drifcie… Długo by pisać.
Poza tym, że ma oczywisty talent do prowadzenia przeróżnych pojazdów i długą listą osiągnięć na koncie, jest jeszcze przystojny, wiedzie udane życie rodzinne i nie wywołuje skandali. Wcale nie jestem zazdrosny.
tekst: Mateusz Cieślak / foto: Artur Woszak, Marek Jachorek, materiały prasowe
Motór: Motocykl, samochód terenowy, driftowóz – kiedy zobaczymy cię w bolidzie Formuły 1?
Kuba Przygoński: (śmiech) To już raczej nie ten moment, ale bardzo chciałbym spróbować. Może będzie jeszcze okazja podczas jakiejś imprezy pokazowej. Bolidy F1 to najwyższa możliwa technologia w motosporcie. Oczywiście samochód to samochód, a ja umiem jechać szybko, jednak to wciąż za mało, żebym mógł prowadzić bolid na takim poziomie, na jakim bym chciał.
Motór: Ale widzę, że chęci masz. W trakcie swojej kariery jeździłeś różnymi pojazdami, w różnych dyscyplinach, więc możemy przypuszczać, że w przyszłości jeszcze nas zaskoczysz.
Kuba Przygoński: Jak się teraz nad tym zastanawiam, to coś w tym jest. Osiem lat trenowałem pływanie, później przez 17 lat ścigałem się na motocyklu. W międzyczasie pojawił się drift, który uprawiam już dziewięć lat. Od trzech lat koncentruję się na jeździe samochodem terenowym, który w tym momencie jest dla mnie najważniejszy. Zakładam, że jeśli będą możliwości, to pościgam się nim jeszcze przez dziesięć lat, aby dojść do naprawdę wysokiego poziomu. To jest mój cel numer jeden i wszystkie moje aktywności są pod to dobierane. Jeżeli będzie możliwość, bym ścigał się w rajdach płaskich, a to pozwoli mi być szybszym na Dakarze, to będę ścigał się w rajdach płaskich.
Motór: Należysz do czołówki Rajdu Dakar, dwukrotnym mistrzem Polski w drifcie. Wcześniej osiągałeś świetne wyniki na motocyklu. Czy czujesz, że masz jeszcze margines do poprawy?
Kuba Przygoński: Cały czas. Motosport taki już jest, albo ja taki jestem, że szukam rozwiązań, aby być jeszcze lepszym, jeszcze szybszym. I to mnie właśnie nakręca! W drifcie osiągałem ostatnio dobre wyniki, ale jest to dyscyplina, w której łatwo przegrać tuż przed metą. To sport „zerojedynkowy”, wygrywasz – przegrywasz. Więc mogę przegrać nawet z zawodnikiem, który jest mniej doświadczony lub ma słabszy samochód. Drift uczy pokory, trzeba szanować każdego zawodnika i zawsze zachowywać czujność. W rajdach jest trochę inaczej. Tam jestem już w czołówce i chcę jeździć tak, żeby wygrywać i uciekać wszystkim. Do tego potrzeba wielkiego doświadczenia, bo zawodnicy na rajdach czy na Dakarze są po prostu najlepsi. Nie ma już na świecie szybszych zawodników, czy to jest Loeb, czy Sainz, czy Hirvonen. Tych nazwisk jest tam całe mnóstwo.
KUBA PRZYGOŃSKI wywiad | O przyszłości, byciu na topie i jeździe na kole
Mówisz, że w drifcie trzeba szanować innych. A czy czujesz, że ci ze znanymi nazwiskami na Dakarze szanują ciebie? Mocno depczesz im po piętach.
Tak, czuję już ten szacunek. Na Dakarze jest tak, że jak wchodzi ktoś nowy, to musi pokazać, że zaczyna kogoś wyprzedzać na trasie. Wtedy zyskuje respekt. Dlatego staram się robić wszystko, co pozwoli mi jeździć jak najszybciej. Dobrym przykładem jest Nasser Al-Attiyah, który zawsze jest w czołówce Dakaru. Oczywiście na Dakarze trzeba dużo szczęścia, musi być super samochód, wiele różnych aspektów ma znaczenie, ale Nasser jest takim dobrym przykładem zawodnika, który po prostu startuje w bardzo dużej ilości zawodów, dzięki czemu “czuje” samochód do granic możliwości.
Mówi się, że jeżeli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. I wtedy wchodzisz ty, cały na biało, i udowadniasz, że jednak da się to połączyć, i to z sukcesami. Jak to robisz?
Drift i rajdy to dwie całkowicie różne dyscypliny. Nawet trochę sobie zaprzeczają, bo w drifcie nie jadę na czas, staram się jechać jak najszybciej, ale liczy się przede wszystkim styl, precyzja. Nikt mi nie powie, że to nie dołoży kolejnej cegiełki do tego, żebym był szybszy na Dakarze. Oprócz samego ścigania się, treningu poświęconego panowaniu nad samochodem, dochodzi też stres i adrenalina, które zawody wzbudzają. Umiejętność radzenia sobie ze stresem, presją jest mi bardzo potrzebna i to rzecz, którą da się wyćwiczyć. Drift daje tyle, że jadę na Dakar i mam przez ten rok przejeżdżone na przykład 60 dni, w których się bardzo mocno stresowałem sportowo, a inni zawodnicy mają na przykład 10. Zakładam, że jak będzie moment stresujący na Dakarze, a takich jest bardzo dużo, ja będę do tego lepiej przygotowany.
A jak to przekłada się na samą jazdę?
Na pewno dużo lepiej panuję nad rajdówką. Nasz samochód jest do tej pory niedraśnięty, cały Dakar przejechał bez szwanku. To znaczy, że można jechać precyzyjnie i bardzo szybko, na milimetry od tych drzew przelecieć, i będzie OK.
KUBA PRZYGOŃSKI wywiad | O przyszłości, byciu na topie i jeździe na kole
Mam wrażenie, że ludzie nie do końca sobie uświadamiają, jak ciężki jest Dakar.
Wyobraźmy sobie, że od dzisiaj codziennie przed dwa tygodnie wstajemy o godzinie czwartej nad ranem, wsiadamy do samochodu i jedziemy około 700 kilometrów, czyli dystans między Warszawą a Wiedniem. Na Dakarze jedziemy dodatkowo w samochodzie sportowym, który jest głośny, sztywny, a w jego kabinie temperatura sięga 50 stopni Celsjusza. Jej amplituda też jest niesamowita, ponieważ rano temperatura potrafi spaść do zera. Czasem brakuje jedzenia, jemy wtedy batony energetyczne i tym podobne rzeczy. Nie wysypiamy się. Po kilku dniach to wszystko naprawdę zaczyna przeszkadzać. Później do tego dokładamy stres, bo z tej Warszawy do Wiednia jedziemy najszybciej, jak umiemy, musimy przy tym stosować się do wielu reguł, radzić sobie z wysiłkiem w miejscu, gdzie brakuje tlenu, lub odkopywać samochód z parzącego piasku. Nie zapominajmy też, że nie tylko walczymy o przetrwanie, ale przede wszystkim ścigamy się z innymi zawodnikami. Podobnych przykładów można wymienić jeszcze wiele. To naprawdę najtrudniejszy rajd świata.
KUBA PRZYGOŃSKI wywiad | O przyszłości, byciu na topie i jeździe na kole
Wspomniałeś o życiu, jakie jest poza jazdą. To duża część Dakaru, a wy przez dwa tygodnie żyjecie jak cyganie.
Biwak na Dakarze jest fajnie skonstruowany. Na wielkim placu, który jest płaską pustynią, rozstawiają się wszystkie zespoły. Jest około dwóch czy trzech tysięcy osób, które na takim biwaku pracują, i są to ludzie robiący wiele rzeczy. Są mechanicy, inżynierowie, menedżerowie, dziennikarze, zawodnicy, kucharze, bardzo dużo różnych ludzi, z czego 95% to mężczyźni. Atmosfera jest różna, zależy od sytuacji na rajdzie, od etapu. Im bardziej jesteśmy profesjonalni, im bardziej zależy nam na wyniku, tym bardziej niestety zamykamy się w swoim zespole, aby lepiej skoncentrować się na pracy. Są natomiast takie biwaki podczas maratońskich odcinków, kiedy nie mamy mechaników, jesteśmy z zawodnikami sami na pustyni, śpimy na jednej dużej hali. Wtedy klimat od razu się zmienia, bo wszyscy mamy więcej czasu i wraca atmosfera dawnego Dakaru.
A jak było kiedyś?
15 czy 20 lat temu Dakar był wyścigiem o przetrwanie, a w tej chwili to po prostu wyścig. Jedziemy od startu do mety jak najszybciej i musimy zyskiwać czas, a na biwaku robi się wszystko to, co jest niezbędne, żeby następnego dnia być zregenerowanym i znowu przystąpić do rywalizacji.
KUBA PRZYGOŃSKI wywiad | O przyszłości, byciu na topie i jeździe na kole
Jesteście herosami. Ameryka Południowa was kocha. Mam jednak wrażenie, że w Polsce jesteście niedoceniani.
Kibice z Europy mają w sobie mniej energii. I to dotyczy wielu dyscyplin, z driftem jest tak samo. W Europie czy w Polsce kibice być może tak dużo rzeczy już widzieli, że czują znudzenie, albo trzymają te emocje w środku. Kibice w Ameryce są zupełnie inni, niesamowici. Jak był pierwszy Dakar w Ameryce Południowej, to nie dało się przejechać przez miasto. Ludzie byli wszędzie, nieprzebrane tłumy. Teraz też tak jest. Zbierają się gromadami przy autostradach podczas dojazdówek, machają flagami, rozpalają grille i przez kilka godzin oglądają przejeżdżające samochody i motocykle… W Polsce czy w Europie nie ma takiego stylu kibicowania.
Oni was traktują jak bohaterów. Jak rycerzy! Patrząc na dzisiejsze czasy, na technologię, na to, co się dzieje na świecie, to motosport jest czymś dosyć przestarzałym. W końcu to tylko spalinowe maszyny i faceci, którym testosteron buzuje i którzy próbują sobie coś udowodnić.
Coś na pewno w tym jest. Mamy na sobie kombinezon, który może przypominać zbroję, jest dyscyplina, wola przetrwania i to, że zawsze trzeba sobie poradzić, bez względu na warunki czy sytuację. Jak się tak teraz nad tym zastanowię, to prywatnie widzę jeszcze jeden aspekt rycerski. Przed wyjazdem na Dakar moja żona Justyna maluje mi zawsze serduszko lub coś podobnego na rękawiczkach. To jest w sumie rycerskie, kobiety zostawiały kiedyś rycerzom swoje znaki… Nigdy na to tak nie patrzyłem.
KUBA PRZYGOŃSKI wywiad | O przyszłości, byciu na topie i jeździe na kole
Czy to, co sam zaobserwowałeś w Europie, nie jest może początkiem końca motosportu? Patrząc na działania ekologów, na to, co się dzieje w sferze technologii, że samochody są coraz bardziej do siebie podobne, sprzęt, a zawodnicy trenują wręcz od kołyski – nie widzisz tutaj końca takiej ery motosportu, jaka trwała do tej pory?
Na pewno motosport się zmienia, kibice się zmieniają i lubią trochę inne rzeczy. Więc trzeba ten motosport dostosowywać do kibiców. Dobrym przykładem jest drift, bo zainteresowanie driftem rośnie, kibiców mamy coraz więcej. Rally cross to kolejna dyscyplina, której popularność rośnie w tej chwili. W Europie potrzeba dyscyplin, które są bliskie kibicom. Kibic po prostu lubi usiąść na stadionie, na wygodnym fotelu i jeść popcorn. Jednak nas jako zawodników pociąga w tej dyscyplinie niesamowita adrenalina. Wiem, że fani motosportu czują to samo, a jeśli jest adrenalina, emocje, to ta dyscyplina sportu będzie zawsze żywa.
Formuła E podąża w tym kierunku, wyścigi organizowane są w centrach miast, widzowie mogą oddawać głosy na kierowcę, który dostanie „zastrzyk mocy”. Ale to chyba nie jest ten motosport, jaki widzieliśmy do tej pory.
Jest inny, ale wcale nie uważam, że gorszy. Świat się zmienia, dzisiaj wszyscy mamy Internet, oglądamy niesamowite filmy motosportowe. Sam niejednokrotnie zastanawiam się, czy to, co widzę, to umiejętności czy może świetny montaż. Potem przychodzi kibic na zawody i wymaga od zawodnika więcej. Wcale się nie dziwię, widzę to również po sobie. Chciałbym na przykład, żeby tory i bolidy Formuły 1 pozwalały na jazdę po ścianach albo nawet i do góry kołami. Przecież jest to niesamowicie zaawansowany sport, moc i docisk bolidów są ogromne. Dlaczego nie? I to byłby przeskok, tak jak na Formułę 1 przystało. Jako kibic chciałbym, żeby takie tory powstawały.
KUBA PRZYGOŃSKI wywiad | O przyszłości, byciu na topie i jeździe na kole
Bardzo fajnie, Kuba – wizjoner. Idźmy tym tropem. Jak może wyglądać Dakar w przyszłości? Na co się przygotowujesz?
Z perspektywy zawodnika Dakar jest niesamowity i naprawdę nic nie trzeba zmieniać. Jest natomiast spore pole do rozwoju w temacie pokazywania Dakaru kibicom. Chciałbym, aby ci kibice mogli czerpać większą frajdę z naszej jazdy, by jeszcze bardziej czuli to, co my. Powinno być jak najwięcej czujników czy GPS-ów połączonych z naszymi samochodami, żeby można było widzieć różne parametry online: tempo zawodników, prędkości samochodów itp. No bo trudno jest śledzić Dakar w Polsce. Ścigamy się na drugim końcu świata, gdzieś na środku pustyni, brakuje zasięgu. Pewnie w najbliższych latach ten problem zostanie rozwiązany. Na pewno z czasem pojawią się też samochody elektryczne na Dakarze, być może najpierw półelektryczne, byśmy wybrane odcinki przejeżdżali tylko na silniku elektrycznym. Kto wie…
Motór: Stacje fotowoltaiczne na pustyni?
Wydaje mi się, że to będzie wchodziło, bo w tę stronę idzie cała motoryzacja, w stronę silników elektrycznych, i w to są też angażowane największe badania. Chociaż osobiście uwielbiam odpalić silnik V8 i posłuchać jego dźwięku.
KUBA PRZYGOŃSKI wywiad | O przyszłości, byciu na topie i jeździe na kole
Motór: Idźmy dalej – jak wyobrażasz sobie przyszłość driftu?
Kuba Przygoński: Drift jest dyscypliną, która mocno się rozwija, więc poczekajmy, żeby zobaczyć, w którą stronę będzie zmierzała. Zastanowiłbym się tylko nad systemem oceniania przejazdów, aby wyeliminować błąd sędziów. Oceny są subiektywne, powinno być więcej czujników, urządzeń, które zmierzą poślizg i ocenią według jakiegoś algorytmu. Ja jako zawodnik dokładnie wiem, co mam zrobić i czy zrobiłem to dobrze, ale dla kibica może to już być nieczytelne. Poza tym znów widzę tutaj miejsce dla aut elektrycznych. To oczywiście pieśń przyszłości. Technologicznie trzeba znaleźć rozwiązania dla szybkiej wymiany baterii między przejazdami, ale gigantyczna moc, jaka dostępna jest natychmiastowo w silnikach elektrycznych, z pewnością byłaby dobrze wykorzystana w drifcie.
Motór: Kuba, te samochody, to tylko kawał żelastwa. Co cię tak naprawdę pociąga w motosporcie? Jest niewygodnie, gorąco, ogromny wysiłek, trzeba być zdyscyplinowanym, duże koszty, no i czyhające niebezpieczeństwo.
Kuba Przygoński: Kocham motosport. To coś, co po prostu lubię robić i to jest chyba najważniejsze. Ważna jest też adrenalina, ale chyba najbardziej wyróżniłbym rywalizację. Albo taki perfekcyjny przejazd, bo wtedy jest to uczucie, że wyprzedziłem wszystkich i jestem najszybszy albo nawet nie najszybszy, ale wyszło na styk. Uwielbiam perfekcję i przez motosport do niej dążę.
Motór: Na szali kładziesz swoje zdrowie, a może nawet i życie.
Kuba Przygoński: Cóż, nasz dakarowy samochód rozpędza się do 194 km/h i jest 2,5 tonowym pociskiem lecącym między różnymi przeszkodami. Czasami też jedziemy z prędkością 50 km/h, ale między drzewami, po błocie i wydaje się, jakbyś jechał tysiąc na godzinę, bo cały czas jest na styk. Na szczęście samochody są coraz bezpieczniejsze. Prawdziwy hardcore jest na motocyklu…
Więcej przeczytasz i zobaczysz w papierowym wydaniu #1 Magazynu Motór.
Zamów, spodoba Ci się.
POPRZEDNI
NASTĘPNY
KUBA PRZYGOŃSKI wywiad |
Jest jednym z najlepszym kierowców Rajdu Dakar, wielokrotnym medalistą mistrzostw świata w rajdach cross country, dwukrotnym mistrzem Polski w drifcie… Długo by pisać.
Poza tym, że ma oczywisty talent do prowadzenia przeróżnych pojazdów i długą listą osiągnięć na koncie, jest jeszcze przystojny, wiedzie udane życie rodzinne i nie wywołuje skandali. Wcale nie jestem zazdrosny.
tekst: Mateusz Cieślak / foto: Artur Woszak, Marek Jachorek, materiały prasowe
Motór: Motocykl, samochód terenowy, driftowóz – kiedy zobaczymy cię w bolidzie Formuły 1?
Kuba Przygoński: (śmiech) To już raczej nie ten moment, ale bardzo chciałbym spróbować. Może będzie jeszcze okazja podczas jakiejś imprezy pokazowej. Bolidy F1 to najwyższa możliwa technologia w motosporcie. Oczywiście samochód to samochód, a ja umiem jechać szybko, jednak to wciąż za mało, żebym mógł prowadzić bolid na takim poziomie, na jakim bym chciał.
Motór: Ale widzę, że chęci masz. W trakcie swojej kariery jeździłeś różnymi pojazdami, w różnych dyscyplinach, więc możemy przypuszczać, że w przyszłości jeszcze nas zaskoczysz.
Kuba Przygoński: Jak się teraz nad tym zastanawiam, to coś w tym jest. Osiem lat trenowałem pływanie, później przez 17 lat ścigałem się na motocyklu. W międzyczasie pojawił się drift, który uprawiam już dziewięć lat. Od trzech lat koncentruję się na jeździe samochodem terenowym, który w tym momencie jest dla mnie najważniejszy. Zakładam, że jeśli będą możliwości, to pościgam się nim jeszcze przez dziesięć lat, aby dojść do naprawdę wysokiego poziomu. To jest mój cel numer jeden i wszystkie moje aktywności są pod to dobierane. Jeżeli będzie możliwość, bym ścigał się w rajdach płaskich, a to pozwoli mi być szybszym na Dakarze, to będę ścigał się w rajdach płaskich.
Motór: Należysz do czołówki Rajdu Dakar, dwukrotnym mistrzem Polski w drifcie. Wcześniej osiągałeś świetne wyniki na motocyklu. Czy czujesz, że masz jeszcze margines do poprawy?
Kuba Przygoński: Cały czas. Motosport taki już jest, albo ja taki jestem, że szukam rozwiązań, aby być jeszcze lepszym, jeszcze szybszym. I to mnie właśnie nakręca! W drifcie osiągałem ostatnio dobre wyniki, ale jest to dyscyplina, w której łatwo przegrać tuż przed metą. To sport „zerojedynkowy”, wygrywasz – przegrywasz. Więc mogę przegrać nawet z zawodnikiem, który jest mniej doświadczony lub ma słabszy samochód. Drift uczy pokory, trzeba szanować każdego zawodnika i zawsze zachowywać czujność. W rajdach jest trochę inaczej. Tam jestem już w czołówce i chcę jeździć tak, żeby wygrywać i uciekać wszystkim. Do tego potrzeba wielkiego doświadczenia, bo zawodnicy na rajdach czy na Dakarze są po prostu najlepsi. Nie ma już na świecie szybszych zawodników, czy to jest Loeb, czy Sainz, czy Hirvonen. Tych nazwisk jest tam całe mnóstwo.
KUBA PRZYGOŃSKI wywiad | O przyszłości, byciu na topie i jeździe na kole
Mówisz, że w drifcie trzeba szanować innych. A czy czujesz, że ci ze znanymi nazwiskami na Dakarze szanują ciebie? Mocno depczesz im po piętach.
Tak, czuję już ten szacunek. Na Dakarze jest tak, że jak wchodzi ktoś nowy, to musi pokazać, że zaczyna kogoś wyprzedzać na trasie. Wtedy zyskuje respekt. Dlatego staram się robić wszystko, co pozwoli mi jeździć jak najszybciej. Dobrym przykładem jest Nasser Al-Attiyah, który zawsze jest w czołówce Dakaru. Oczywiście na Dakarze trzeba dużo szczęścia, musi być super samochód, wiele różnych aspektów ma znaczenie, ale Nasser jest takim dobrym przykładem zawodnika, który po prostu startuje w bardzo dużej ilości zawodów, dzięki czemu “czuje” samochód do granic możliwości.
Mówi się, że jeżeli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. I wtedy wchodzisz ty, cały na biało, i udowadniasz, że jednak da się to połączyć, i to z sukcesami. Jak to robisz?
Drift i rajdy to dwie całkowicie różne dyscypliny. Nawet trochę sobie zaprzeczają, bo w drifcie nie jadę na czas, staram się jechać jak najszybciej, ale liczy się przede wszystkim styl, precyzja. Nikt mi nie powie, że to nie dołoży kolejnej cegiełki do tego, żebym był szybszy na Dakarze. Oprócz samego ścigania się, treningu poświęconego panowaniu nad samochodem, dochodzi też stres i adrenalina, które zawody wzbudzają. Umiejętność radzenia sobie ze stresem, presją jest mi bardzo potrzebna i to rzecz, którą da się wyćwiczyć. Drift daje tyle, że jadę na Dakar i mam przez ten rok przejeżdżone na przykład 60 dni, w których się bardzo mocno stresowałem sportowo, a inni zawodnicy mają na przykład 10. Zakładam, że jak będzie moment stresujący na Dakarze, a takich jest bardzo dużo, ja będę do tego lepiej przygotowany.
A jak to przekłada się na samą jazdę?
Na pewno dużo lepiej panuję nad rajdówką. Nasz samochód jest do tej pory niedraśnięty, cały Dakar przejechał bez szwanku. To znaczy, że można jechać precyzyjnie i bardzo szybko, na milimetry od tych drzew przelecieć, i będzie OK.
KUBA PRZYGOŃSKI wywiad | O przyszłości, byciu na topie i jeździe na kole
Mam wrażenie, że ludzie nie do końca sobie uświadamiają, jak ciężki jest Dakar.
Wyobraźmy sobie, że od dzisiaj codziennie przed dwa tygodnie wstajemy o godzinie czwartej nad ranem, wsiadamy do samochodu i jedziemy około 700 kilometrów, czyli dystans między Warszawą a Wiedniem. Na Dakarze jedziemy dodatkowo w samochodzie sportowym, który jest głośny, sztywny, a w jego kabinie temperatura sięga 50 stopni Celsjusza. Jej amplituda też jest niesamowita, ponieważ rano temperatura potrafi spaść do zera. Czasem brakuje jedzenia, jemy wtedy batony energetyczne i tym podobne rzeczy. Nie wysypiamy się. Po kilku dniach to wszystko naprawdę zaczyna przeszkadzać. Później do tego dokładamy stres, bo z tej Warszawy do Wiednia jedziemy najszybciej, jak umiemy, musimy przy tym stosować się do wielu reguł, radzić sobie z wysiłkiem w miejscu, gdzie brakuje tlenu, lub odkopywać samochód z parzącego piasku. Nie zapominajmy też, że nie tylko walczymy o przetrwanie, ale przede wszystkim ścigamy się z innymi zawodnikami. Podobnych przykładów można wymienić jeszcze wiele. To naprawdę najtrudniejszy rajd świata.
KUBA PRZYGOŃSKI wywiad | O przyszłości, byciu na topie i jeździe na kole
Wspomniałeś o życiu, jakie jest poza jazdą. To duża część Dakaru, a wy przez dwa tygodnie żyjecie jak cyganie.
Biwak na Dakarze jest fajnie skonstruowany. Na wielkim placu, który jest płaską pustynią, rozstawiają się wszystkie zespoły. Jest około dwóch czy trzech tysięcy osób, które na takim biwaku pracują, i są to ludzie robiący wiele rzeczy. Są mechanicy, inżynierowie, menedżerowie, dziennikarze, zawodnicy, kucharze, bardzo dużo różnych ludzi, z czego 95% to mężczyźni. Atmosfera jest różna, zależy od sytuacji na rajdzie, od etapu. Im bardziej jesteśmy profesjonalni, im bardziej zależy nam na wyniku, tym bardziej niestety zamykamy się w swoim zespole, aby lepiej skoncentrować się na pracy. Są natomiast takie biwaki podczas maratońskich odcinków, kiedy nie mamy mechaników, jesteśmy z zawodnikami sami na pustyni, śpimy na jednej dużej hali. Wtedy klimat od razu się zmienia, bo wszyscy mamy więcej czasu i wraca atmosfera dawnego Dakaru.
A jak było kiedyś?
15 czy 20 lat temu Dakar był wyścigiem o przetrwanie, a w tej chwili to po prostu wyścig. Jedziemy od startu do mety jak najszybciej i musimy zyskiwać czas, a na biwaku robi się wszystko to, co jest niezbędne, żeby następnego dnia być zregenerowanym i znowu przystąpić do rywalizacji.
KUBA PRZYGOŃSKI wywiad | O przyszłości, byciu na topie i jeździe na kole
Jesteście herosami. Ameryka Południowa was kocha. Mam jednak wrażenie, że w Polsce jesteście niedoceniani.
Kibice z Europy mają w sobie mniej energii. I to dotyczy wielu dyscyplin, z driftem jest tak samo. W Europie czy w Polsce kibice być może tak dużo rzeczy już widzieli, że czują znudzenie, albo trzymają te emocje w środku. Kibice w Ameryce są zupełnie inni, niesamowici. Jak był pierwszy Dakar w Ameryce Południowej, to nie dało się przejechać przez miasto. Ludzie byli wszędzie, nieprzebrane tłumy. Teraz też tak jest. Zbierają się gromadami przy autostradach podczas dojazdówek, machają flagami, rozpalają grille i przez kilka godzin oglądają przejeżdżające samochody i motocykle… W Polsce czy w Europie nie ma takiego stylu kibicowania.
Oni was traktują jak bohaterów. Jak rycerzy! Patrząc na dzisiejsze czasy, na technologię, na to, co się dzieje na świecie, to motosport jest czymś dosyć przestarzałym. W końcu to tylko spalinowe maszyny i faceci, którym testosteron buzuje i którzy próbują sobie coś udowodnić.
Coś na pewno w tym jest. Mamy na sobie kombinezon, który może przypominać zbroję, jest dyscyplina, wola przetrwania i to, że zawsze trzeba sobie poradzić, bez względu na warunki czy sytuację. Jak się tak teraz nad tym zastanowię, to prywatnie widzę jeszcze jeden aspekt rycerski. Przed wyjazdem na Dakar moja żona Justyna maluje mi zawsze serduszko lub coś podobnego na rękawiczkach. To jest w sumie rycerskie, kobiety zostawiały kiedyś rycerzom swoje znaki… Nigdy na to tak nie patrzyłem.
KUBA PRZYGOŃSKI wywiad | O przyszłości, byciu na topie i jeździe na kole
Czy to, co sam zaobserwowałeś w Europie, nie jest może początkiem końca motosportu? Patrząc na działania ekologów, na to, co się dzieje w sferze technologii, że samochody są coraz bardziej do siebie podobne, sprzęt, a zawodnicy trenują wręcz od kołyski – nie widzisz tutaj końca takiej ery motosportu, jaka trwała do tej pory?
Na pewno motosport się zmienia, kibice się zmieniają i lubią trochę inne rzeczy. Więc trzeba ten motosport dostosowywać do kibiców. Dobrym przykładem jest drift, bo zainteresowanie driftem rośnie, kibiców mamy coraz więcej. Rally cross to kolejna dyscyplina, której popularność rośnie w tej chwili. W Europie potrzeba dyscyplin, które są bliskie kibicom. Kibic po prostu lubi usiąść na stadionie, na wygodnym fotelu i jeść popcorn. Jednak nas jako zawodników pociąga w tej dyscyplinie niesamowita adrenalina. Wiem, że fani motosportu czują to samo, a jeśli jest adrenalina, emocje, to ta dyscyplina sportu będzie zawsze żywa.
Formuła E podąża w tym kierunku, wyścigi organizowane są w centrach miast, widzowie mogą oddawać głosy na kierowcę, który dostanie „zastrzyk mocy”. Ale to chyba nie jest ten motosport, jaki widzieliśmy do tej pory.
Jest inny, ale wcale nie uważam, że gorszy. Świat się zmienia, dzisiaj wszyscy mamy Internet, oglądamy niesamowite filmy motosportowe. Sam niejednokrotnie zastanawiam się, czy to, co widzę, to umiejętności czy może świetny montaż. Potem przychodzi kibic na zawody i wymaga od zawodnika więcej. Wcale się nie dziwię, widzę to również po sobie. Chciałbym na przykład, żeby tory i bolidy Formuły 1 pozwalały na jazdę po ścianach albo nawet i do góry kołami. Przecież jest to niesamowicie zaawansowany sport, moc i docisk bolidów są ogromne. Dlaczego nie? I to byłby przeskok, tak jak na Formułę 1 przystało. Jako kibic chciałbym, żeby takie tory powstawały.
KUBA PRZYGOŃSKI wywiad | O przyszłości, byciu na topie i jeździe na kole
Bardzo fajnie, Kuba – wizjoner. Idźmy tym tropem. Jak może wyglądać Dakar w przyszłości? Na co się przygotowujesz?
Z perspektywy zawodnika Dakar jest niesamowity i naprawdę nic nie trzeba zmieniać. Jest natomiast spore pole do rozwoju w temacie pokazywania Dakaru kibicom. Chciałbym, aby ci kibice mogli czerpać większą frajdę z naszej jazdy, by jeszcze bardziej czuli to, co my. Powinno być jak najwięcej czujników czy GPS-ów połączonych z naszymi samochodami, żeby można było widzieć różne parametry online: tempo zawodników, prędkości samochodów itp. No bo trudno jest śledzić Dakar w Polsce. Ścigamy się na drugim końcu świata, gdzieś na środku pustyni, brakuje zasięgu. Pewnie w najbliższych latach ten problem zostanie rozwiązany. Na pewno z czasem pojawią się też samochody elektryczne na Dakarze, być może najpierw półelektryczne, byśmy wybrane odcinki przejeżdżali tylko na silniku elektrycznym. Kto wie…
Motór: Stacje fotowoltaiczne na pustyni?
Wydaje mi się, że to będzie wchodziło, bo w tę stronę idzie cała motoryzacja, w stronę silników elektrycznych, i w to są też angażowane największe badania. Chociaż osobiście uwielbiam odpalić silnik V8 i posłuchać jego dźwięku.
KUBA PRZYGOŃSKI wywiad | O przyszłości, byciu na topie i jeździe na kole
Motór: Idźmy dalej – jak wyobrażasz sobie przyszłość driftu?
Kuba Przygoński: Drift jest dyscypliną, która mocno się rozwija, więc poczekajmy, żeby zobaczyć, w którą stronę będzie zmierzała. Zastanowiłbym się tylko nad systemem oceniania przejazdów, aby wyeliminować błąd sędziów. Oceny są subiektywne, powinno być więcej czujników, urządzeń, które zmierzą poślizg i ocenią według jakiegoś algorytmu. Ja jako zawodnik dokładnie wiem, co mam zrobić i czy zrobiłem to dobrze, ale dla kibica może to już być nieczytelne. Poza tym znów widzę tutaj miejsce dla aut elektrycznych. To oczywiście pieśń przyszłości. Technologicznie trzeba znaleźć rozwiązania dla szybkiej wymiany baterii między przejazdami, ale gigantyczna moc, jaka dostępna jest natychmiastowo w silnikach elektrycznych, z pewnością byłaby dobrze wykorzystana w drifcie.
Motór: Kuba, te samochody, to tylko kawał żelastwa. Co cię tak naprawdę pociąga w motosporcie? Jest niewygodnie, gorąco, ogromny wysiłek, trzeba być zdyscyplinowanym, duże koszty, no i czyhające niebezpieczeństwo.
Kuba Przygoński: Kocham motosport. To coś, co po prostu lubię robić i to jest chyba najważniejsze. Ważna jest też adrenalina, ale chyba najbardziej wyróżniłbym rywalizację. Albo taki perfekcyjny przejazd, bo wtedy jest to uczucie, że wyprzedziłem wszystkich i jestem najszybszy albo nawet nie najszybszy, ale wyszło na styk. Uwielbiam perfekcję i przez motosport do niej dążę.
Motór: Na szali kładziesz swoje zdrowie, a może nawet i życie.
Kuba Przygoński: Cóż, nasz dakarowy samochód rozpędza się do 194 km/h i jest 2,5 tonowym pociskiem lecącym między różnymi przeszkodami. Czasami też jedziemy z prędkością 50 km/h, ale między drzewami, po błocie i wydaje się, jakbyś jechał tysiąc na godzinę, bo cały czas jest na styk. Na szczęście samochody są coraz bezpieczniejsze. Prawdziwy hardcore jest na motocyklu…
Więcej przeczytasz i zobaczysz w papierowym wydaniu #1 Magazynu Motór.
Zamów, spodoba Ci się.