Fox Box Art, czyli Krzysztof Ostrzeniewski, zainaugurował dział Sztuka w #9 Magazynie Motór. Z poznańskim artystą rozmawiał Mateusz Cieślak.
Na początku był…?
Gokart. Gdy miałem sześć lat, rodzice kupili mi gokarta – duży dwusuw wielkości malucha z automatyczną skrzynią i dwoma kubełkowymi fotelami. Nasze podwórko miało powierzchnię hektara, więc rozpędzenie pojazdu do 50 km/h nie było niczym trudnym. Dzięki niemu szybko polubiłem prędkość, ciasne zakręty, a brak mechanizmu różnicowego na jesiennych, wilgotnych liściach generował nieskończone pokłady frajdy.
Początkowo dotykałem pedałów czubkami palców, potem całą stopą, aż w końcu trzeba było mocno zginać nogi. Z racji tego, że rosłem, przyspieszenie przy tej masie stawało się mniejsze, a generowana prędkość już nie wystarczała – organizm chciał więcej. W tym czasie zacząłem odkrywać moje zamiłowanie do sztuki, oceniałem auta i inne pojazdy pod względem bryły, konturów, refleksów światła, łączenia elementów, tekstur i materiałów, zawartych proporcji. Tyle składniowych! Sztuką jest połączyć je wszystkie w jedną bryłę, która stanie się ponadczasowa i posłuży jako wyznacznik dla kolejnych trendów.
Motoryzacja to sztuka?
Bardzo wymagająca sztuka, bo ujęta w mobilnej bryle. Musi równie dobrze prezentować się w mroku miejskiej dżungli, jak i w promieniach wschodzącego słońca na krętych alpejskich drogach. To sposób na wyrażanie emocji opierających się ograniczeniom słów, rodzaj ucieczki i wyłączenia. Przykładowo seria plakatów Rally Group B powstawała późnymi wieczorami. Siadałem w fotelu, zakładałem słuchawki i z zamkniętymi oczami przysłuchiwałem się dźwiękom legendarnego Audi Quattro – świst turbiny, redukcja, głuchy strzał z wydechu i ponowny świst. Oczy były zamknięte, wystarczył dźwięk, obraz sam powstawał w głowie, pozostało jedynie przenieść go na papier.
Samochód czy motocykl?
Jeśli chodzi o różnicę w oddaniu auta i motocykla, to tkwi ona zarówno w detalach, jak i ogólnej bryle. Auto jest większe, dzięki czemu ulega bardziej widocznym skrótom perspektywicznym, bywa czystsze w formie. Wymienić można nadkola, felgi, szyby, dach – proste linie, w których jedna jest następstwem drugiej. W moich grafikach skupiam się na wyszukaniu głównego elementu, po którym rozpoznamy dany model. Reszta musi być maksymalnie uogólniona, bez gradientów, nic, co odciągałoby uwagę. Forma, istota tematu, bryła – to jest ważne, reszta powstanie już w głowie. Szkic auta zaczynam od długich linii nadających sylwetkę, ciągną się i wiją, dopiero później wyznaczam ich granice.
Motocykl jest mniejszy, ma więcej detali i widoczny, skomplikowany kokpit: kierownica, manetki, przyciski, zegary, zbiornik płynu hamulcowego zawsze stanowią wyzwanie. Uwielbiam rysować nakedy, odkryty silnik to piękno i kwintesencja każdej marki – układ cylindrów, gaźnik, bak, rama… W autach linie ciągną się całym nadwoziem, tutaj zaś urywają się co chwilę i ulegają zagięciu, ostre zarysy cylindrów, szprychy, widoczne układy hamulcowe – niekończące się detale.
Automat czy manual?
Równolegle staram się prowadzić dwie techniki, jedna i druga ma wady i zalety. Cyfrowa, obejmująca grafiki komputerowe, powstaje za pomocą tabletu. Cyfryzacja i pióro graficzne to spore ułatwienie, dające nieograniczoną paletę kolorów, imitację pociągnięć pędzla, warstw i magiczne „Ctrl+Z” podczas wypadku przy pracy. Jedno kliknięcie myszką i cały kontur wypełnia się jednolitą plamą, jednak to tylko matryca, szkło lub plastik, po którym snuje się plastikowy rysik. Nigdy nie zastąpi szorstkości papieru, rzeczywistego operowania siłą nacisku włosia na powierzchnię i dźwięku. Tak dochodzimy do drugiej techniki, czyli warsztatu odręcznego. Nie ma tu miejsca na błędy, nie można ot tak podnieść saturacji, eksperymentować, nie mówię już o wylanej kawie na ostatniej prostej…
Jednoślady maluję farbami akwarelowymi. Nie ma tam miejsca na błędy. W przeciwieństwie do akrylowych, nie da się przykryć niepożądanego efektu kolejną warstwą farby. Ale jednocześnie technika ta oddaje lekkość, można się nią bawić, stosując płynne przejścia, zacieki. Znając następstwa użytych narzędzi oraz dawkując ilość wody, można sporo osiągnąć. Najpierw powstaje szkic, następnie część konturów poprawiana jest cienkopisami, później wchodzi farba.
Sztuka dla sztuki?
Każdy artysta – czy to malarz, fotograf, rysownik, grafik – ma swój styl i swoją grupę odbiorców. Najczęściej tworzę dla osób, które patrzą na motoryzację podobnie do mnie, co ułatwia pracę. Oprócz posiadania wymarzonych czterech lub dwóch kółek w garażu, chcą mieć ich namiastkę także w salonie czy sypialni. Inni decydują się na wizerunek maszyny, o której marzą i motywuje ich jej widok nad biurkiem w pracy, albo w jeszcze pustym garażu.
Pewien klient opowiedział mi, jak chciał wprowadzić skończony motocykl do salonu. „Gdzie mi z tym żelastwem? To krówsko zajmuje pół pokoju, śmierdzi paliwem, zabieraj mi to stąd!” – usłyszał od żony. Wtedy odezwał się do mnie. Po pewnym czasie wrócił do owego salonu z pracą przedstawiającą jego ukochany motocykl, którą powiesił w centralnej części. Żona stwierdziła, że obraz wypełnił pustkę na ścianie, komponując się z resztą elementów wnętrza. Zero odbitych opon na parkiecie, zapachów smaru czy benzyny – zero argumentów do podważenia. Jak mawiał Joan Miró: „ważniejszy od samego dzieła jest efekt, jaki ono wywołuje”.
Wszystkie plakaty Fox Box Art kupisz w naszym sklepie.
Po zamówienia indywidualne odsyłamy do samego autora.
POPRZEDNI
NASTĘPNY
Fox Box Art, czyli Krzysztof Ostrzeniewski, zainaugurował dział Sztuka w #9 Magazynie Motór. Z poznańskim artystą rozmawiał Mateusz Cieślak.
Na początku był…?
Gokart. Gdy miałem sześć lat, rodzice kupili mi gokarta – duży dwusuw wielkości malucha z automatyczną skrzynią i dwoma kubełkowymi fotelami. Nasze podwórko miało powierzchnię hektara, więc rozpędzenie pojazdu do 50 km/h nie było niczym trudnym. Dzięki niemu szybko polubiłem prędkość, ciasne zakręty, a brak mechanizmu różnicowego na jesiennych, wilgotnych liściach generował nieskończone pokłady frajdy.
Początkowo dotykałem pedałów czubkami palców, potem całą stopą, aż w końcu trzeba było mocno zginać nogi. Z racji tego, że rosłem, przyspieszenie przy tej masie stawało się mniejsze, a generowana prędkość już nie wystarczała – organizm chciał więcej. W tym czasie zacząłem odkrywać moje zamiłowanie do sztuki, oceniałem auta i inne pojazdy pod względem bryły, konturów, refleksów światła, łączenia elementów, tekstur i materiałów, zawartych proporcji. Tyle składniowych! Sztuką jest połączyć je wszystkie w jedną bryłę, która stanie się ponadczasowa i posłuży jako wyznacznik dla kolejnych trendów.
Motoryzacja to sztuka?
Bardzo wymagająca sztuka, bo ujęta w mobilnej bryle. Musi równie dobrze prezentować się w mroku miejskiej dżungli, jak i w promieniach wschodzącego słońca na krętych alpejskich drogach. To sposób na wyrażanie emocji opierających się ograniczeniom słów, rodzaj ucieczki i wyłączenia. Przykładowo seria plakatów Rally Group B powstawała późnymi wieczorami. Siadałem w fotelu, zakładałem słuchawki i z zamkniętymi oczami przysłuchiwałem się dźwiękom legendarnego Audi Quattro – świst turbiny, redukcja, głuchy strzał z wydechu i ponowny świst. Oczy były zamknięte, wystarczył dźwięk, obraz sam powstawał w głowie, pozostało jedynie przenieść go na papier.
Samochód czy motocykl?
Jeśli chodzi o różnicę w oddaniu auta i motocykla, to tkwi ona zarówno w detalach, jak i ogólnej bryle. Auto jest większe, dzięki czemu ulega bardziej widocznym skrótom perspektywicznym, bywa czystsze w formie. Wymienić można nadkola, felgi, szyby, dach – proste linie, w których jedna jest następstwem drugiej. W moich grafikach skupiam się na wyszukaniu głównego elementu, po którym rozpoznamy dany model. Reszta musi być maksymalnie uogólniona, bez gradientów, nic, co odciągałoby uwagę. Forma, istota tematu, bryła – to jest ważne, reszta powstanie już w głowie. Szkic auta zaczynam od długich linii nadających sylwetkę, ciągną się i wiją, dopiero później wyznaczam ich granice.
Motocykl jest mniejszy, ma więcej detali i widoczny, skomplikowany kokpit: kierownica, manetki, przyciski, zegary, zbiornik płynu hamulcowego zawsze stanowią wyzwanie. Uwielbiam rysować nakedy, odkryty silnik to piękno i kwintesencja każdej marki – układ cylindrów, gaźnik, bak, rama… W autach linie ciągną się całym nadwoziem, tutaj zaś urywają się co chwilę i ulegają zagięciu, ostre zarysy cylindrów, szprychy, widoczne układy hamulcowe – niekończące się detale.
Automat czy manual?
Równolegle staram się prowadzić dwie techniki, jedna i druga ma wady i zalety. Cyfrowa, obejmująca grafiki komputerowe, powstaje za pomocą tabletu. Cyfryzacja i pióro graficzne to spore ułatwienie, dające nieograniczoną paletę kolorów, imitację pociągnięć pędzla, warstw i magiczne „Ctrl+Z” podczas wypadku przy pracy. Jedno kliknięcie myszką i cały kontur wypełnia się jednolitą plamą, jednak to tylko matryca, szkło lub plastik, po którym snuje się plastikowy rysik. Nigdy nie zastąpi szorstkości papieru, rzeczywistego operowania siłą nacisku włosia na powierzchnię i dźwięku. Tak dochodzimy do drugiej techniki, czyli warsztatu odręcznego. Nie ma tu miejsca na błędy, nie można ot tak podnieść saturacji, eksperymentować, nie mówię już o wylanej kawie na ostatniej prostej…
Jednoślady maluję farbami akwarelowymi. Nie ma tam miejsca na błędy. W przeciwieństwie do akrylowych, nie da się przykryć niepożądanego efektu kolejną warstwą farby. Ale jednocześnie technika ta oddaje lekkość, można się nią bawić, stosując płynne przejścia, zacieki. Znając następstwa użytych narzędzi oraz dawkując ilość wody, można sporo osiągnąć. Najpierw powstaje szkic, następnie część konturów poprawiana jest cienkopisami, później wchodzi farba.
Sztuka dla sztuki?
Każdy artysta – czy to malarz, fotograf, rysownik, grafik – ma swój styl i swoją grupę odbiorców. Najczęściej tworzę dla osób, które patrzą na motoryzację podobnie do mnie, co ułatwia pracę. Oprócz posiadania wymarzonych czterech lub dwóch kółek w garażu, chcą mieć ich namiastkę także w salonie czy sypialni. Inni decydują się na wizerunek maszyny, o której marzą i motywuje ich jej widok nad biurkiem w pracy, albo w jeszcze pustym garażu.
Pewien klient opowiedział mi, jak chciał wprowadzić skończony motocykl do salonu. „Gdzie mi z tym żelastwem? To krówsko zajmuje pół pokoju, śmierdzi paliwem, zabieraj mi to stąd!” – usłyszał od żony. Wtedy odezwał się do mnie. Po pewnym czasie wrócił do owego salonu z pracą przedstawiającą jego ukochany motocykl, którą powiesił w centralnej części. Żona stwierdziła, że obraz wypełnił pustkę na ścianie, komponując się z resztą elementów wnętrza. Zero odbitych opon na parkiecie, zapachów smaru czy benzyny – zero argumentów do podważenia. Jak mawiał Joan Miró: „ważniejszy od samego dzieła jest efekt, jaki ono wywołuje”.