Michał Woroch wywiad
Rozmawiał Kacper Majdan, zdjęcia Michał Woroch
Miałeś kiedyś propozycję zostania mówcą motywacyjnym?
Nie miałem, chociaż parę razy byłem tak nazywany.
Pytam, ponieważ historie, które opowiadasz, pośrednio mogą pełnić taką rolę.
Tak naprawdę opowiadam historię swojego życia. Nie zdawałem sobie sprawy, że to będzie szło w tę stronę. Miałem zamiar opowiadać o podróżach, a nie o życiu. Ostatecznie wyszło odwrotnie.
A co musi się w tym życiu wydarzyć, żeby świadomie zdecydować się na tak ekstremalną podróż przez obie Ameryki?
W moim przypadku chodzi o to, żeby sprawdzić siebie i zmierzyć się z różnymi okolicznościami. To jest proces. Doświadczenia z Mongolii, Indii czy innych wyjazdów dały mi poczucie, że rozważając „za” i „przeciw” jestem w stanie to zrobić.
Twoja podróż do Mongolii dla wielu może być zaskoczeniem, podróżowałeś tam przecież na koniu, co nawet dla osoby całkowicie sprawnej jest sporym wyzwaniem.
Liczy się cel, w Mongolii było nim dotarcie do grupy nomadów mieszkających przy granicy z Rosją. Nie dotrzesz tam nawet samochodem terenowym, więc musiałem nauczyć się jeździć konno. Niestety w Polsce nikt nie chciał mi w tym pomóc, zatem zbudowałem specjalny pas, za pomocą którego przywiązałem się do konia i tak ruszyliśmy przez bagna, lasy i góry. Wyobraź sobie, że żyją tam ludzie, którzy do najbliższego sklepu mieli trzy dni jazdy konno.
Michał Woroch wywiad | Są jakieś bariery w kontaktach między nami a nimi?
W kontaktach prawie w ogóle. Najfajniejszym akcentem był moment, kiedy zadałem jednej pani pytanie, co robi, jak na zewnątrz jest -30 stopni C. Odpowiedziała mi, że to samo co teraz, jak jest +10. Ludzie tam przystosowani są do trudniejszych warunków, ale traktują to jako normalność. Przywiozłem z tego wyjazdu przeświadczenie, że na te same rzeczy można patrzeć zupełnie inaczej, nie przejmując się wieloma sprawami. To zostało ze mną do dzisiaj.
Mocowanie, które wymyśliłeś, by się tam dostać, jest dowodem na to, że masz gen tworzenia czegoś z niczego, co powoli zaczyna być rzadkością.
Często się śmieję, że kształtowały mnie klocki Lego. Rzeczywiście tak jest, że jak czegoś nie ma, to szukam rozwiązania, jak to zrobić. Tak poważnie zaczęło się to właśnie od Mongolii, a jedną z ważniejszych rzeczy, jaką udało się zrobić, jest nasz Land Rover Defender, który został kosmicznie przerobiony i przystosowany.
Co w nim zmodyfikowaliście?
Całkiem sporo. Auto z naszego rocznika występowało tylko z manualną skrzynią biegów, więc zmieniliśmy ją na automatyczną. Układ hamulcowy był dla mnie za ciężki, dlatego włożyłem elektroserwo od Forda Scorpio, dodaliśmy wspomaganie od Opla Corsy i doczepiliśmy windy.
Pewnego dnia wymarzyłem sobie, że chcę mieć taras widokowy na dachu, więc jakoś musiałem się tam dostać – tym sposobem powstała winda napędzana przez wyciągarkę od quada. Taka sama służyła nam też by dostać się do środka samochodu, czy też do podnoszenia maski. Nie zabrakło akcentu motorsportowego, bo wewnątrz zainstalowaliśmy system gaśniczy z auta rajdowego. Z tyłu doczepiliśmy naszą „kuchnię” wykonaną ze skrzynki elektrycznej. Najważniejsze jednak były walory terenowe tego auta, które wjedzie i wyjedzie z każdego miejsca. Mały, ciasny, ale własny.
Nie żałowaliście tego wyboru? Auto, które wybraliście, jest owiane wieloma, nierzadko negatywnymi legendami.
Nie. Oczywiście piękne, luksusowe i przystosowane do podróży auta z klimatyzacją przyciągały nasze spojrzenia, ale ja nigdy nie bałem się trudu podróży. Defender zanosił nas tam, gdzie nie mogliśmy dotrzeć o własnych siłach.
Zastanawia mnie, jaka siła zaniosła Was akurat do tej części świata. Dlaczego wybrałeś przejechanie obu Ameryk, a nie na przykład Azji?
Miało być trudno. W Azji jest tak, że nawet jakby coś ci się stało, to ktoś z lawetą może po ciebie przyjechać. Do Ameryki przez ocean byłoby już trudniej.
Co widzisz, jak zamkniesz oczy i pomyślisz o tej podróży?
To się zmienia. Teraz jest to moment, jak płynęliśmy Amazonką i zdałem sobie sprawę, że jestem na najdalszym końcu świata, jaki można sobie wyobrazić. Mieszkam w samochodzie, który płynie na barce do miasta, do którego nie prowadzi żadna inna droga. Zrozumiałem wtedy, że cokolwiek ułożysz sobie w głowie, jakkolwiek będziesz się przygotowywał, to przez zaledwie kilka lat jesteś w stanie dość do naprawdę dużych rzeczy.
Michał Woroch wywiad | Dwie osoby w jednym samochodzie przez 371 ekstremalnych dni. Dużo się kłóciliście?
Pokłóciliśmy się może trzy razy i to przeważnie przed posiłkiem. Wówczas człowiek jest bardziej nerwowy. Trzeba przygotować jedzenie, znaleźć odpowiednie miejsce i to sprawia, że stajemy się bardziej podenerwowani niż po posiłku. Maciej jest dobrym kompanem w podróży. Poznaliśmy się w trudnym momencie w szpitalu, znam go od najtrudniejszej chwili życia, kiedy obaj usieliśmy na wózkach. Decydując się na tę podróż obaj wiedzieliśmy, na co się piszemy.
Pytam nie bez powodu, Twoją książkę można odbierać trochę jako poradnik dla par.
Z partnerką nie dałbym rady przetrwać na wyprawie tak długo, jak z Maciejem (śmiech). To był cel, a my mieliśmy dobrze dobrany zespół, dzięki czemu łatwiej było nam funkcjonować. Oczywiście codziennie dzieje się coś nowego, co powoduje nerwową atmosferę, bo trzeba poradzić sobie z nową rzeczywistością, kiedy na przykład psuje ci się samochód na dwupasmowej drodze w Meksyku.
Michał Woroch wywiad | Śledząc losy opisane w „Krok Po Kroku” można odnieść wrażenie, że prawdziwym szczęściem waszej podróży byli ludzie. Ile jest w tym prawdy?
Mam bardzo duże zaufanie do ludzi, lubię ich towarzystwo. Podczas rocznej podróży spotykaliśmy różne osoby: od żebraków, bezdomnych czy alkoholików po panie ambasador. To była piękna przygoda. Nie mam daru opisywania postaci, więc były to raczej wewnętrzne przeżycia, ale codziennie można było wymienić postać, która zaczarowała rzeczywistość.
Utrzymujesz z tymi ludźmi jakieś relacje?
Ze wszystkimi się nie da. Poprzednie wyjazdy nauczyły mnie, że lepiej w danym momencie poświęcić konkretnej osobie 100 proc., a nie odkładać kontakt na później.
A jak to jest, że pozornie najbardziej niebezpieczne miejsca – gdzie nawet policja nie chciała się pokazywać – okazywały się dla Was tak ciepłe?
Nie odstawaliśmy od ludzi żyjących w tych miejscach. Owszem, różniliśmy się kolorem czy pochodzeniem, ale często spaliśmy na ulicy, a ludzie ulicy nie atakują ludzi ulicy. Oni czuli, że nie jesteśmy inni.
65 tys. kilometrów, które pokonaliście i ciągłe spanie w obcych miejscach nie spowodowało przesytu podróżą?
Maciej miał już dosyć, ja byłem jedynie zmęczony. Czułem, że ostatnie kilometry pokonuję już by dostać się do domu, a nie żeby być w podróży, ale to wynikało ze skrajnego zmęczenia – zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Jednak sam początek był cudowny, zatracenie się w podróży i nieliczenie czasu jest czymś wyjątkowym.
Uważasz przygodę opisaną w książce za podróż swojego życia, czy taka Cię dopiero czeka?
Kiedyś myślałem, że są podróże wielkie i niewielkie, ale obecnie staram się żyć tu i teraz. To, co zrobiliśmy było wielkie, ale nie myślę o tym w kategorii przyszłości ani przeszłości. To, co się wydarzyło jest ze mną i nie chciałbym tego szufladkować jako podróż życia czy też nie. Teraz nieustannie myślę o kolejnej wyprawie.
Kolejna podróż też odbędzie się z Maciejem?
Maciek nie chce jechać, uznał, że może siedzieć przed komputerem i patrzeć, jak nam idzie. Teraz jadę z Bartoszem, którego też poznałem w szpitalu 14 lat temu. Jakiś czas temu zadał mi pytanie, czy moglibyśmy gdzieś pojechać. Oczywiście się zgodziłem, ale pod warunkiem, że będzie to coś trudnego. Bartosz też jeździ na wózku i projektuje pojazdy, pozwalające takim osobom podróżować – skoro mieliśmy gdzieś je przetestować, to tylko w Himalajach. Poza nim pojedzie z nami przewodnik, operator kamery i mój znajomy, który pomagał mi przy modyfikacji Defendera.
Michał Woroch wywiad | Na kiedy zaplanowaliście podróż?
Miała odbyć się w listopadzie, ale ze względu na koronawirusa ciężko to teraz przewidzieć, kiedy będziemy mogli wyruszyć. W każdym razie nasze łaziki, którymi mieliśmy zdobywać Himalaje, są gotowe od maja. Wyglądają jak połączenie motocykla, samochodu i super-aktywnego wózka elektrycznego.
Znowu odzywa się gen tworzenia!
Tak, chociaż akurat w tym przypadku chciałbym bardziej uczestniczyć w tworzeniu tego pojazdu. Nie jest to mój twór stworzony od podstaw, chociaż wykonaliśmy wspólnie trochę modyfikacji. Pierwszy raz sporą część pracy oddelegowałem, co jest nowym doświadczeniem.
Powiedziałeś kiedyś, że Twoim mottem jest „obserwować, nie zatrzymywać się na dłużej, cały czas iść do przodu” – odnoszę wrażenie, że Himalaje są kolejnym krokiem. Nie boisz się, że takie podejście i planowy wyjazd, o którym rozmawiamy, będą zabójcze dla Twojego zdrowia?
Nie, w Himalajach będziemy na 30 dni na szlaku. Przez pierwsze 2 tygodnie będzie dość prosto, kolejne 2 będą ekstremalne. Trudem będzie wejście na 5400 metrów – z Maciejem byliśmy na 4960 metrów, więc patrząc z perspektywy warunków damy sobie radę. To motto, które przytoczyłeś, jest przy okazji odpowiedzią na wcześniejsze pytanie dotyczące podróży życia – cały czas idziemy przez życie nie zatrzymując się.
Wieczna podróż?
Tak.
Wywiad pochodzi z #7 Magazynu Motór
POPRZEDNI
NASTĘPNY
Michał Woroch wywiad
Rozmawiał Kacper Majdan, zdjęcia Michał Woroch
Miałeś kiedyś propozycję zostania mówcą motywacyjnym?
Nie miałem, chociaż parę razy byłem tak nazywany.
Pytam, ponieważ historie, które opowiadasz, pośrednio mogą pełnić taką rolę.
Tak naprawdę opowiadam historię swojego życia. Nie zdawałem sobie sprawy, że to będzie szło w tę stronę. Miałem zamiar opowiadać o podróżach, a nie o życiu. Ostatecznie wyszło odwrotnie.
A co musi się w tym życiu wydarzyć, żeby świadomie zdecydować się na tak ekstremalną podróż przez obie Ameryki?
W moim przypadku chodzi o to, żeby sprawdzić siebie i zmierzyć się z różnymi okolicznościami. To jest proces. Doświadczenia z Mongolii, Indii czy innych wyjazdów dały mi poczucie, że rozważając „za” i „przeciw” jestem w stanie to zrobić.
Twoja podróż do Mongolii dla wielu może być zaskoczeniem, podróżowałeś tam przecież na koniu, co nawet dla osoby całkowicie sprawnej jest sporym wyzwaniem.
Liczy się cel, w Mongolii było nim dotarcie do grupy nomadów mieszkających przy granicy z Rosją. Nie dotrzesz tam nawet samochodem terenowym, więc musiałem nauczyć się jeździć konno. Niestety w Polsce nikt nie chciał mi w tym pomóc, zatem zbudowałem specjalny pas, za pomocą którego przywiązałem się do konia i tak ruszyliśmy przez bagna, lasy i góry. Wyobraź sobie, że żyją tam ludzie, którzy do najbliższego sklepu mieli trzy dni jazdy konno.
Michał Woroch wywiad | Są jakieś bariery w kontaktach między nami a nimi?
W kontaktach prawie w ogóle. Najfajniejszym akcentem był moment, kiedy zadałem jednej pani pytanie, co robi, jak na zewnątrz jest -30 stopni C. Odpowiedziała mi, że to samo co teraz, jak jest +10. Ludzie tam przystosowani są do trudniejszych warunków, ale traktują to jako normalność. Przywiozłem z tego wyjazdu przeświadczenie, że na te same rzeczy można patrzeć zupełnie inaczej, nie przejmując się wieloma sprawami. To zostało ze mną do dzisiaj.
Mocowanie, które wymyśliłeś, by się tam dostać, jest dowodem na to, że masz gen tworzenia czegoś z niczego, co powoli zaczyna być rzadkością.
Często się śmieję, że kształtowały mnie klocki Lego. Rzeczywiście tak jest, że jak czegoś nie ma, to szukam rozwiązania, jak to zrobić. Tak poważnie zaczęło się to właśnie od Mongolii, a jedną z ważniejszych rzeczy, jaką udało się zrobić, jest nasz Land Rover Defender, który został kosmicznie przerobiony i przystosowany.
Co w nim zmodyfikowaliście?
Całkiem sporo. Auto z naszego rocznika występowało tylko z manualną skrzynią biegów, więc zmieniliśmy ją na automatyczną. Układ hamulcowy był dla mnie za ciężki, dlatego włożyłem elektroserwo od Forda Scorpio, dodaliśmy wspomaganie od Opla Corsy i doczepiliśmy windy.
Pewnego dnia wymarzyłem sobie, że chcę mieć taras widokowy na dachu, więc jakoś musiałem się tam dostać – tym sposobem powstała winda napędzana przez wyciągarkę od quada. Taka sama służyła nam też by dostać się do środka samochodu, czy też do podnoszenia maski. Nie zabrakło akcentu motorsportowego, bo wewnątrz zainstalowaliśmy system gaśniczy z auta rajdowego. Z tyłu doczepiliśmy naszą „kuchnię” wykonaną ze skrzynki elektrycznej. Najważniejsze jednak były walory terenowe tego auta, które wjedzie i wyjedzie z każdego miejsca. Mały, ciasny, ale własny.
Nie żałowaliście tego wyboru? Auto, które wybraliście, jest owiane wieloma, nierzadko negatywnymi legendami.
Nie. Oczywiście piękne, luksusowe i przystosowane do podróży auta z klimatyzacją przyciągały nasze spojrzenia, ale ja nigdy nie bałem się trudu podróży. Defender zanosił nas tam, gdzie nie mogliśmy dotrzeć o własnych siłach.
Zastanawia mnie, jaka siła zaniosła Was akurat do tej części świata. Dlaczego wybrałeś przejechanie obu Ameryk, a nie na przykład Azji?
Miało być trudno. W Azji jest tak, że nawet jakby coś ci się stało, to ktoś z lawetą może po ciebie przyjechać. Do Ameryki przez ocean byłoby już trudniej.
Co widzisz, jak zamkniesz oczy i pomyślisz o tej podróży?
To się zmienia. Teraz jest to moment, jak płynęliśmy Amazonką i zdałem sobie sprawę, że jestem na najdalszym końcu świata, jaki można sobie wyobrazić. Mieszkam w samochodzie, który płynie na barce do miasta, do którego nie prowadzi żadna inna droga. Zrozumiałem wtedy, że cokolwiek ułożysz sobie w głowie, jakkolwiek będziesz się przygotowywał, to przez zaledwie kilka lat jesteś w stanie dość do naprawdę dużych rzeczy.
Michał Woroch wywiad | Dwie osoby w jednym samochodzie przez 371 ekstremalnych dni. Dużo się kłóciliście?
Pokłóciliśmy się może trzy razy i to przeważnie przed posiłkiem. Wówczas człowiek jest bardziej nerwowy. Trzeba przygotować jedzenie, znaleźć odpowiednie miejsce i to sprawia, że stajemy się bardziej podenerwowani niż po posiłku. Maciej jest dobrym kompanem w podróży. Poznaliśmy się w trudnym momencie w szpitalu, znam go od najtrudniejszej chwili życia, kiedy obaj usieliśmy na wózkach. Decydując się na tę podróż obaj wiedzieliśmy, na co się piszemy.
Pytam nie bez powodu, Twoją książkę można odbierać trochę jako poradnik dla par.
Z partnerką nie dałbym rady przetrwać na wyprawie tak długo, jak z Maciejem (śmiech). To był cel, a my mieliśmy dobrze dobrany zespół, dzięki czemu łatwiej było nam funkcjonować. Oczywiście codziennie dzieje się coś nowego, co powoduje nerwową atmosferę, bo trzeba poradzić sobie z nową rzeczywistością, kiedy na przykład psuje ci się samochód na dwupasmowej drodze w Meksyku.
Michał Woroch wywiad | Śledząc losy opisane w „Krok Po Kroku” można odnieść wrażenie, że prawdziwym szczęściem waszej podróży byli ludzie. Ile jest w tym prawdy?
Mam bardzo duże zaufanie do ludzi, lubię ich towarzystwo. Podczas rocznej podróży spotykaliśmy różne osoby: od żebraków, bezdomnych czy alkoholików po panie ambasador. To była piękna przygoda. Nie mam daru opisywania postaci, więc były to raczej wewnętrzne przeżycia, ale codziennie można było wymienić postać, która zaczarowała rzeczywistość.
Utrzymujesz z tymi ludźmi jakieś relacje?
Ze wszystkimi się nie da. Poprzednie wyjazdy nauczyły mnie, że lepiej w danym momencie poświęcić konkretnej osobie 100 proc., a nie odkładać kontakt na później.
A jak to jest, że pozornie najbardziej niebezpieczne miejsca – gdzie nawet policja nie chciała się pokazywać – okazywały się dla Was tak ciepłe?
Nie odstawaliśmy od ludzi żyjących w tych miejscach. Owszem, różniliśmy się kolorem czy pochodzeniem, ale często spaliśmy na ulicy, a ludzie ulicy nie atakują ludzi ulicy. Oni czuli, że nie jesteśmy inni.
65 tys. kilometrów, które pokonaliście i ciągłe spanie w obcych miejscach nie spowodowało przesytu podróżą?
Maciej miał już dosyć, ja byłem jedynie zmęczony. Czułem, że ostatnie kilometry pokonuję już by dostać się do domu, a nie żeby być w podróży, ale to wynikało ze skrajnego zmęczenia – zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Jednak sam początek był cudowny, zatracenie się w podróży i nieliczenie czasu jest czymś wyjątkowym.
Uważasz przygodę opisaną w książce za podróż swojego życia, czy taka Cię dopiero czeka?
Kiedyś myślałem, że są podróże wielkie i niewielkie, ale obecnie staram się żyć tu i teraz. To, co zrobiliśmy było wielkie, ale nie myślę o tym w kategorii przyszłości ani przeszłości. To, co się wydarzyło jest ze mną i nie chciałbym tego szufladkować jako podróż życia czy też nie. Teraz nieustannie myślę o kolejnej wyprawie.
Kolejna podróż też odbędzie się z Maciejem?
Maciek nie chce jechać, uznał, że może siedzieć przed komputerem i patrzeć, jak nam idzie. Teraz jadę z Bartoszem, którego też poznałem w szpitalu 14 lat temu. Jakiś czas temu zadał mi pytanie, czy moglibyśmy gdzieś pojechać. Oczywiście się zgodziłem, ale pod warunkiem, że będzie to coś trudnego. Bartosz też jeździ na wózku i projektuje pojazdy, pozwalające takim osobom podróżować – skoro mieliśmy gdzieś je przetestować, to tylko w Himalajach. Poza nim pojedzie z nami przewodnik, operator kamery i mój znajomy, który pomagał mi przy modyfikacji Defendera.
Michał Woroch wywiad | Na kiedy zaplanowaliście podróż?
Miała odbyć się w listopadzie, ale ze względu na koronawirusa ciężko to teraz przewidzieć, kiedy będziemy mogli wyruszyć. W każdym razie nasze łaziki, którymi mieliśmy zdobywać Himalaje, są gotowe od maja. Wyglądają jak połączenie motocykla, samochodu i super-aktywnego wózka elektrycznego.
Znowu odzywa się gen tworzenia!
Tak, chociaż akurat w tym przypadku chciałbym bardziej uczestniczyć w tworzeniu tego pojazdu. Nie jest to mój twór stworzony od podstaw, chociaż wykonaliśmy wspólnie trochę modyfikacji. Pierwszy raz sporą część pracy oddelegowałem, co jest nowym doświadczeniem.
Powiedziałeś kiedyś, że Twoim mottem jest „obserwować, nie zatrzymywać się na dłużej, cały czas iść do przodu” – odnoszę wrażenie, że Himalaje są kolejnym krokiem. Nie boisz się, że takie podejście i planowy wyjazd, o którym rozmawiamy, będą zabójcze dla Twojego zdrowia?
Nie, w Himalajach będziemy na 30 dni na szlaku. Przez pierwsze 2 tygodnie będzie dość prosto, kolejne 2 będą ekstremalne. Trudem będzie wejście na 5400 metrów – z Maciejem byliśmy na 4960 metrów, więc patrząc z perspektywy warunków damy sobie radę. To motto, które przytoczyłeś, jest przy okazji odpowiedzią na wcześniejsze pytanie dotyczące podróży życia – cały czas idziemy przez życie nie zatrzymując się.
Wieczna podróż?
Tak.