Patryk Mikiciuk | WYWIAD
Rozmawiał: Mateusz Cieślak / foto: Artur Woszak
Patryku, czy dzisiejszy świat potrzebuje metalowych pojazdów, napędzanych silnikami spalinowymi? Przecież to prehistoria.
Patryk Mikiciuk: Dla mnie samochód jest jedną z najważniejszych rzeczy, jakie istnieją pod słońcem. Nie jest to kształt blachy, nie jest to silnik, nie są to osiągi. Liczy się historia egzemplarza, emocje, jakie pojawiają się podczas jazdy. Mam problem z niektórymi markami samochodów, którymi jeżdżę. Niekoniecznie chcę być kojarzony z nimi, dużo bardziej podoba mi się feeling, jaki czuję z danym modelem, jego charakterem czy ułomnościami.
Coraz mniej osób tak ma, wkrótce dla młodszych pokoleń będziemy jak dinozaury.
Patryk Mikiciuk: Moje pokolenie fascynowało się motoryzacją. Razem z chłopakami z podwórka zbieraliśmy gumy Turbo, oglądaliśmy się za samochodami na ulicy, przyklejaliśmy się do szyb „na glonojada” i sprawdzaliśmy, ile mają na „szafie”. Kto znalazł szybszy samochód – wygrywał. Dzisiaj motoryzacja przestała być dla młodych chłopaków celem dorosłości. Samochód przestał być symbolem wolności. Coraz częściej jestem świadkiem sytuacji, kiedy na stację benzynową przyjeżdża chłopak z dziewczyną i to ona sprawdza olej, tankuje i wsiada za kierownicę. Jedni traktują motoryzację jako środek transportu, inni jako styl życia. Zawsze tak było, ale myślę, że kiedyś motoryzacja była znacznie większym marzeniem, niż jest dzisiaj, ponieważ była mniej osiągalna. Być może to, co było mniej dostępne, było przez nas bardziej doceniane.
Tylko że mimo ogromnych zmian, jakie toczyły się przez dekady, w temacie motoryzacji wszystko wyglądało tak samo: samochód, wolność, przygoda – to były ideały. Teraz coś się stało i nagle zaczęło się to zmieniać.
Patryk Mikiciuk: Tak, jesteśmy w momencie zmian. Wynajmowanie samochodów, zamiast ich kupowanie, będzie za chwilę rzeczywistością, a nie jest to przecież nowa idea. Została wprowadzona na rynek na początku lat 90. Wtedy kompletnie się nie przyjęła, musieliśmy poczekać, aż świat się zmieni.
Kto to wprowadził?
Patryk Mikiciuk: Smart. Ideą Smarta było sprzedanie nie samochodu, lecz karty własności. Chodziło o to, aby podróżując po całym świecie, nie martwić się zostawionym w domu autem. Przykładowo: lądujesz na lotnisku w Paryżu, Berlinie czy w Warszawie, idziesz do wielkiego słupa, w którym są piętrowo zaparkowane Smarty, przykładasz kartę i wyjeżdża Ci samochód. Potem go oddajesz i pożyczasz w momencie, gdy go potrzebujesz – w dowolnym miejscu na świecie. Taka była idea Smarta.
Mimo że testujesz dla telewizji najlepsze samochody świata, to wydaje się, że potrafisz cieszyć się każdym autem, nawet takim, które wygląda jak zwykły grat.
Patryk Mikiciuk: Nie ważne ile masz pieniędzy na klasyczną motoryzację. Czy jest to 800 zł na Malucha czy miliony na Ferrari. Często jest tak, że ci goście, którzy mają tego Malucha za 800 zł, bardziej kochają go niż właściciel Ferrari. I to jest piękno motoryzacji! To pasja dla każdego, bez żadnych limitów. Musimy mieć w życiu coś, co nas pociąga. Nie ważne czy to jest gotowanie, czy gra na instrumencie, czy… carspotting. Niektórzy śmieją się, że jest to robienie zdjęć na krawężniku, ale ja uważam, że jest to super. My jako gnojki ganialiśmy po podwórkach i szukaliśmy największej prędkości na zegarze, dziś chłopcy biegają i robią zdjęcia samochodów, które są ich marzeniem. Brawo dla nich.
Nie uważasz, że psuje to media?
Patryk Mikiciuk: Oczywiście, że tak. Jednak świat mediów się zmienił. Często młode osoby pytają mnie, jak zacząć przygodę z dziennikarstwem motoryzacyjnym. Kiedy ja zaczynałem, to trzeba było kombinować, bo możliwości nie było zbyt dużo. Dziś możliwości ma każdy. Wy chcecie stworzyć super magazyn, więc go robicie. Odkładasz grosz do grosza, wyciągasz od jednego sponsora złotówkę, od drugiego dwie i tworzysz gazetę, która podoba się ludziom. Oprócz pasji potrzebna jest jeszcze praca i upór, ale możliwości ma dzisiaj każdy. Stąd tak wielki rozwój nowego dziennikarstwa motoryzacyjnego, czy to w formie tradycyjnej, internetowego bloga czy kanału YouTube.
Wróćmy jednak do mediów tradycyjnych. Nakręciłeś 16 sezonów Legend PRL-u. Wiesz, że trochę wychowaliśmy się na Twoim programie?
Patryk Mikiciuk: A wiesz, że to jest najgorsza rzecz, jaką mogę usłyszeć? (śmiech) Cały czas czuję się częścią młodego pokolenia. Ja też się wychowałem na programach motoryzacyjnych Jerzego Iwaszkiewicza, Włodka Ziętarskiego. A teraz słyszę od dorosłych osób, że oglądają moje programy od dziecka. To straszne! (śmiech)
Jaki morał, Twoim zdaniem, płynie z tych 16 sezonów?
Patryk Mikiciuk: Nagrywanie Legend PRL-u zaczynałem w czasach, gdy wyjechanie na ulicę Maluchem czy Dużym Fiatem było obciachem. Syrena? Tylko jakiś wariat mógł jeździć nią po drogach publicznych. Próbowaliśmy wówczas pokazać, że ta motoryzacja może i nie była idealna, zwłaszcza w porównaniu z zachodnimi autami, ale była. I możemy być z niej dumni, bo na bazie tych właśnie samochodów i motocykli były robione rzeczy niewiarygodne. Tym bardziej, że mówimy o czasach, gdy nie było można zdobyć kawałka blachy, nawet przez duże zakłady produkcyjne. Dziś, kiedy mamy dostępne wszystkie rzeczy świata, włącznie z technologią NASA, nie produkujemy żadnego samochodu.
Chcieliśmy również pokazać ludzi i ich historię – wygrana Roberta Muchy w rajdzie Monte Carlo w 1972 roku w najliczniejszej klasie. Za kierownicą Fiata 125p objechał całą konkurencję łącznie z Oplami i BMW. Longin Bielak i jego Syrena w Monte Carlo to kolejna piękna historia. Z drugiej strony bardzo chciałem pokazywać zwykłych ludzi, którzy traktowali swoje samochody czy motocykle jak członków rodziny. Kiedyś te maszyny były zupełnie czymś innym. Do samochodu się mówiło, zupełnie inaczej używało, jak padał deszcz to wiele osób nim nie jechało, tylko szło na autobus. To był inny świat, który udało nam się pokazać kolejnemu pokoleniu.
Jaki moment podczas kręcenia programu zapadł Ci najbardziej w pamięć?
Patryk Mikiciuk: Pamiętam milion pięknych historii. Nagrywaliśmy kiedyś w Rzeszowie materiał ze starszą panią, bardzo elegancką, która miała pięknego Moskwicza z lat 50. – stuprocentowy oryginał, folia na fotelach. Podchodzimy do auta, pani otwiera maskę i mówi: „Ten samochód dostaliśmy na prezent ślubny w 1961 roku. Mój mąż zrobił tabliczkę z moim imieniem i umieścił ją pod maską. Ten samochód był symbolem naszego małżeństwa”. Mówiła to z takim przejęciem, że łzy zaczęły napływać do oczu – nikt mi nie powie, że była to rozmowa tylko o kawałku blachy. Dla takich chwil i takich historii warto było nagrywać ten program.
Legendy PRL-u naznaczyły pewną epokę w telewizji i nie były bez znaczenia również dla nas, miałeś wpływ na kształt tego czasopisma.
Patryk Mikiciuk: Jest mi bardzo miło to słyszeć! To cudowne, że miałem wpływ na kilka osób, które potrafiłem zarazić pasją. Dzieciaki pisały do mnie maile w stylu: „Panie Patryku, mam 14 lat, dzięki temu programowi wiem, co chcę zrobić w życiu. Chcę zostać projektantem polskich samochodów”. I wiesz co? Ten chłopak został projektantem samochodów.
Skoro już mowa o projektach – podobno masz dużą sympatię do prototypów. To prawda?
Patryk Mikiciuk: O tak! Uwielbiam prototypy, bo są to samochody, w których jest najwięcej emocji. Robili je ludzie, którzy mieli nadzieje na stworzenie „czegoś”, mieli wizję. Prototypy są robione ręcznie, żaden z nich nie jest doskonały, zazwyczaj jeżdżą fatalnie. Jednak prototypy są dla mnie czymś najpiękniejszym, bo powstają z czyjegoś pragnienia, a nie są kolejnym, milionowym modelem, który powstał na taśmie. Znajdujemy się przy ulicy Mińskiej w Warszawie, gdzie przed wojną mieściły się Centralne Warsztaty Samochodowe.
Tutaj powstały prototypowe samochody CWS na naprawdę światowym poziomie, zwłaszcza model CWS T-1, który w latach 20. XX wieku był uważany za auto bardziej zaawansowane technicznie niż Rolls Royce Phantom! Jego konstruktorzy mieli talent, mieli ideę oraz chcieli stworzyć pojazd, który mógł zawstydzić niejedną markę na świecie. To wszystko przelali na te kilka modeli, które nie doczekały dzisiejszych czasów, a które dzisiaj byłyby warte grube miliony. I nie chodzi tutaj o sam samochód, kształt karoserii, ani o kolor, ale o emocje, które były w nim zawarte podczas konstruowania.
À propos, Rolls-Royce’a – Camargue, którym dzisiaj przyjechałeś, też jest prototypem?
Patryk Mikiciuk: Tak, był produkowany od 1975 roku, mój jest z 1974. Jest to pierwszy z trzech samochodów, który był wytwarzany absolutnie ręcznie i ma bardzo wiele niedoskonałości. Ten konkretny egzemplarz został pokazany światu w salonie samochodowym w Genewie. Mam też kilka ciekawych prototypów polskiej produkcji. Dostawczy Lublin był produkowany od 1993 roku, ja mam model z 1981 roku, który wszystko ma zrobione z drewna: drewnianą atrapę, drewniane zderzaki, nawet drewnianą deskę rozdzielczą, a poza tym wygląda jak każdy Lublin. Trafiłem na niego przez przypadek, kiedy zaczęto go ciąć na złom. Kupił go ktoś, kto handlował częściami do Lublinów, ale nie mógł nic z niego sprzedać, bo większość części była wyklepana ręcznie.
Mam prototyp Honkera, krótkiego na niezależnym zawieszeniu, jedna z trzech sztuk. Mam też prototyp Poloneza Analoga, pickupa z napędem na cztery koła, którego kupiłem tylko dlatego, że widziałem, jak jechał spalony na ciężarówce w drodze na złomowisko. Wyprodukowano tylko siedem sztuk, mój jest ostatni. Nie wiem, jak to się dzieje, może dostaję jakiś sygnał z góry, żeby je ratować, albo coś ze mną jest nie tak. Bo kto normalny ratuje Żuka i motocykl BMW R35 „Osiołka”, które też jechały na złom – tak było.
Karma wraca. Bardziej zastanawia mnie to, że wykazujesz wyraźną sympatię do niedoskonałości.
Patryk Mikiciuk: Uważam, że skazy w samochodzie mówią o nim znacznie więcej niż perfekcyjny stan. W przetarciach czy zarysowaniach widać czynnik ludzki, można się wtedy zastanowić, jak to było kilkadziesiąt lat temu, kto nim jeździł, jaką miał historię. Oczywiście to jest tylko moja opinia, każdy powinien mieć takie auto, jakie mu się podoba. Jeżeli masz marzenie, aby posiadać różowego Malucha, to go kup i pomaluj na różowo (o ile nie jest to jakiś prototyp). W samochodzie trzeba przede wszystkim czuć się komfortowo, on ma się tobie podobać, a nie sąsiadowi. Dlatego z uśmiechem patrzę na wszystkie tuningi, youngtimery na glebie z fajną felgą, naklejki na szybach itp. Jeżeli to powoduje, że ci ludzie ratują samochody, dbają o nie i zarażają pasją innych – super, niech to robią.
Jakie nowe auta mogą być obiektem pożądania za kilkanaście, kilkadziesiąt lat? Czy jest coś, co decyduje o tym, że auto z czasem staje się klasyczne?
Patryk Mikiciuk: Gdybym powiedział, że to jest przewidywalne, to by było prawie zgodne z prawdą. No bo jesteśmy w stanie przewidzieć, że jeżeli wyjeżdża nowe Ferrari, to ono od razu jest przedmiotem pożądania kolekcjonerów. O tym, że Citroën DS będzie klasykiem w przyszłości, wiedzieli wszyscy od samego początku. Dla mnie Citroën XM z lat 90. to również świetny materiał na klasyka, mimo że jest kompletnie niedocenianym autem. Renault Avantime? Odniósł totalną porażkę finansową, wcale się nie sprzedawał, ale z powodu małej liczby egzemplarzy na rynku staje się świetnym klasykiem.
BMW Z3 Coupe to kolejny samochód, który w momencie premiery straszył wyglądem i nikt nie chciał go kupować, a dzisiaj robi prawdziwy szał. Są samochody, których wygląd doceniamy z wiekiem. Kiedy wyszło nowe BMW serii 6 E63, to wszyscy wieszali na nim psy z powodu odważnego designu, a dzisiaj wygląda o niebo lepiej, niż w momencie premiery. Tak naprawdę poza supersamochodami i nielicznymi wyjątkami nie da się przewidzieć klasyków przyszłości i to jest piękne. Oznacza to, że trzeba samochody sprawdzać, jeździć nimi i bazować na własnych odczuciach, a nie na rynkowych przewidywaniach. No i potwierdza się moja teoria, że to niedoskonałości potrafią być największym atutem.
Posiadasz piękną kolekcję aut, o części wspomniałeś, część można zobaczyć w Muzeum Techniki w Otrębusach. Z tego, co wiem, posiadasz w zbiorach także święty Graal polskiej motoryzacji, związany ze wspomnianym samochodem CWS przedwojennej produkcji.
Patryk Mikiciuk: Najbardziej charakterystycznym elementem CWS T-1 było to, że miał jeden klucz. Można nim było rozkręcić i skręcić cały samochód. Był to kolejny dowód wyższości polskiego samochodu nad zagranicznymi konstrukcjami. Los chciał, że przez totalny przypadek udało mi się kupić w Wielkiej Brytanii ten legendarny klucz do CWS-a. Kiedy go zobaczyłem, zrozumiałem, dlaczego był wykorzystany do reklam tego modelu. Nie była to zwykła płaska 13-tka, ale piękny kawałek metalu, który miał wytłoczony napis CWS, a na jego brzegach i w środku znajdowały się różnej wielkości otwory. Jest to kolejny dowód na wyższość polskich inżynierów nad zagranicznymi w tamtym okresie.
Drugą rzeczą, związaną z tym mitycznym samochodem, jaką udało mi się zdobyć, był album z oryginalnymi zdjęciami. Zadzwoniła do nas, do muzeum, kobieta, której wujek wykonał, na zlecenie CWS, album ze zdjęciami dokumentującymi prace inżynierów. Pojechałem do jej antykwariatu, otworzyłem pierwszą stronę, drugą stronę i nagle poczułem, że nogi robią się jak z waty. Album zawiera 119, nigdy niepublikowanych, zdjęć z zakładów CWS w Warszawie, które były robione od maja 1926 do czerwca 1929 roku. Dokumentowały całą załogę, prototypownie, samochody, wszystkich inżynierów podczas pracy nad samochodem, który, przy odrobinie szczęścia, mógł stać się europejskim hitem. Oczywiście odkupiłem od tej pani album ze wszystkimi zdjęciami i traktuję go jak prawdziwy święty Graal polskiej motoryzacji.
Ja to wszystko się dzieje? Uratowane prototypy w drodze na złomowisko, klucz, album…
Patryk Mikiciuk: Nie wiem. Może faktycznie jest tak, że te maszyny nie są tylko kawałkiem blachy, tylko jakimś innym życiem, które czuje, myśli i potrafi na nas wpływać. Może to jest tak, że te wszystkie lata, podczas których starałem się uratować konkretne samochody oraz pamięć o nich, teraz wracają do mnie i nagradzają takimi pięknymi historiami. Nie wiem, jak to się dzieje, ale niech trwa.
Wywiad z Patrykiem Mikiciukiem “Patryk Mikiciuk | Z miłości do niedoskonałości” pochodzi z drugiego numeru Magazynu Motór: link
POPRZEDNI
NASTĘPNY
Patryk Mikiciuk | WYWIAD
Rozmawiał: Mateusz Cieślak / foto: Artur Woszak
Patryku, czy dzisiejszy świat potrzebuje metalowych pojazdów, napędzanych silnikami spalinowymi? Przecież to prehistoria.
Patryk Mikiciuk: Dla mnie samochód jest jedną z najważniejszych rzeczy, jakie istnieją pod słońcem. Nie jest to kształt blachy, nie jest to silnik, nie są to osiągi. Liczy się historia egzemplarza, emocje, jakie pojawiają się podczas jazdy. Mam problem z niektórymi markami samochodów, którymi jeżdżę. Niekoniecznie chcę być kojarzony z nimi, dużo bardziej podoba mi się feeling, jaki czuję z danym modelem, jego charakterem czy ułomnościami.
Coraz mniej osób tak ma, wkrótce dla młodszych pokoleń będziemy jak dinozaury.
Patryk Mikiciuk: Moje pokolenie fascynowało się motoryzacją. Razem z chłopakami z podwórka zbieraliśmy gumy Turbo, oglądaliśmy się za samochodami na ulicy, przyklejaliśmy się do szyb „na glonojada” i sprawdzaliśmy, ile mają na „szafie”. Kto znalazł szybszy samochód – wygrywał. Dzisiaj motoryzacja przestała być dla młodych chłopaków celem dorosłości. Samochód przestał być symbolem wolności. Coraz częściej jestem świadkiem sytuacji, kiedy na stację benzynową przyjeżdża chłopak z dziewczyną i to ona sprawdza olej, tankuje i wsiada za kierownicę. Jedni traktują motoryzację jako środek transportu, inni jako styl życia. Zawsze tak było, ale myślę, że kiedyś motoryzacja była znacznie większym marzeniem, niż jest dzisiaj, ponieważ była mniej osiągalna. Być może to, co było mniej dostępne, było przez nas bardziej doceniane.
Tylko że mimo ogromnych zmian, jakie toczyły się przez dekady, w temacie motoryzacji wszystko wyglądało tak samo: samochód, wolność, przygoda – to były ideały. Teraz coś się stało i nagle zaczęło się to zmieniać.
Patryk Mikiciuk: Tak, jesteśmy w momencie zmian. Wynajmowanie samochodów, zamiast ich kupowanie, będzie za chwilę rzeczywistością, a nie jest to przecież nowa idea. Została wprowadzona na rynek na początku lat 90. Wtedy kompletnie się nie przyjęła, musieliśmy poczekać, aż świat się zmieni.
Kto to wprowadził?
Patryk Mikiciuk: Smart. Ideą Smarta było sprzedanie nie samochodu, lecz karty własności. Chodziło o to, aby podróżując po całym świecie, nie martwić się zostawionym w domu autem. Przykładowo: lądujesz na lotnisku w Paryżu, Berlinie czy w Warszawie, idziesz do wielkiego słupa, w którym są piętrowo zaparkowane Smarty, przykładasz kartę i wyjeżdża Ci samochód. Potem go oddajesz i pożyczasz w momencie, gdy go potrzebujesz – w dowolnym miejscu na świecie. Taka była idea Smarta.
Mimo że testujesz dla telewizji najlepsze samochody świata, to wydaje się, że potrafisz cieszyć się każdym autem, nawet takim, które wygląda jak zwykły grat.
Patryk Mikiciuk: Nie ważne ile masz pieniędzy na klasyczną motoryzację. Czy jest to 800 zł na Malucha czy miliony na Ferrari. Często jest tak, że ci goście, którzy mają tego Malucha za 800 zł, bardziej kochają go niż właściciel Ferrari. I to jest piękno motoryzacji! To pasja dla każdego, bez żadnych limitów. Musimy mieć w życiu coś, co nas pociąga. Nie ważne czy to jest gotowanie, czy gra na instrumencie, czy… carspotting. Niektórzy śmieją się, że jest to robienie zdjęć na krawężniku, ale ja uważam, że jest to super. My jako gnojki ganialiśmy po podwórkach i szukaliśmy największej prędkości na zegarze, dziś chłopcy biegają i robią zdjęcia samochodów, które są ich marzeniem. Brawo dla nich.
Nie uważasz, że psuje to media?
Patryk Mikiciuk: Oczywiście, że tak. Jednak świat mediów się zmienił. Często młode osoby pytają mnie, jak zacząć przygodę z dziennikarstwem motoryzacyjnym. Kiedy ja zaczynałem, to trzeba było kombinować, bo możliwości nie było zbyt dużo. Dziś możliwości ma każdy. Wy chcecie stworzyć super magazyn, więc go robicie. Odkładasz grosz do grosza, wyciągasz od jednego sponsora złotówkę, od drugiego dwie i tworzysz gazetę, która podoba się ludziom. Oprócz pasji potrzebna jest jeszcze praca i upór, ale możliwości ma dzisiaj każdy. Stąd tak wielki rozwój nowego dziennikarstwa motoryzacyjnego, czy to w formie tradycyjnej, internetowego bloga czy kanału YouTube.
Wróćmy jednak do mediów tradycyjnych. Nakręciłeś 16 sezonów Legend PRL-u. Wiesz, że trochę wychowaliśmy się na Twoim programie?
Patryk Mikiciuk: A wiesz, że to jest najgorsza rzecz, jaką mogę usłyszeć? (śmiech) Cały czas czuję się częścią młodego pokolenia. Ja też się wychowałem na programach motoryzacyjnych Jerzego Iwaszkiewicza, Włodka Ziętarskiego. A teraz słyszę od dorosłych osób, że oglądają moje programy od dziecka. To straszne! (śmiech)
Jaki morał, Twoim zdaniem, płynie z tych 16 sezonów?
Patryk Mikiciuk: Nagrywanie Legend PRL-u zaczynałem w czasach, gdy wyjechanie na ulicę Maluchem czy Dużym Fiatem było obciachem. Syrena? Tylko jakiś wariat mógł jeździć nią po drogach publicznych. Próbowaliśmy wówczas pokazać, że ta motoryzacja może i nie była idealna, zwłaszcza w porównaniu z zachodnimi autami, ale była. I możemy być z niej dumni, bo na bazie tych właśnie samochodów i motocykli były robione rzeczy niewiarygodne. Tym bardziej, że mówimy o czasach, gdy nie było można zdobyć kawałka blachy, nawet przez duże zakłady produkcyjne. Dziś, kiedy mamy dostępne wszystkie rzeczy świata, włącznie z technologią NASA, nie produkujemy żadnego samochodu.
Chcieliśmy również pokazać ludzi i ich historię – wygrana Roberta Muchy w rajdzie Monte Carlo w 1972 roku w najliczniejszej klasie. Za kierownicą Fiata 125p objechał całą konkurencję łącznie z Oplami i BMW. Longin Bielak i jego Syrena w Monte Carlo to kolejna piękna historia. Z drugiej strony bardzo chciałem pokazywać zwykłych ludzi, którzy traktowali swoje samochody czy motocykle jak członków rodziny. Kiedyś te maszyny były zupełnie czymś innym. Do samochodu się mówiło, zupełnie inaczej używało, jak padał deszcz to wiele osób nim nie jechało, tylko szło na autobus. To był inny świat, który udało nam się pokazać kolejnemu pokoleniu.
Jaki moment podczas kręcenia programu zapadł Ci najbardziej w pamięć?
Patryk Mikiciuk: Pamiętam milion pięknych historii. Nagrywaliśmy kiedyś w Rzeszowie materiał ze starszą panią, bardzo elegancką, która miała pięknego Moskwicza z lat 50. – stuprocentowy oryginał, folia na fotelach. Podchodzimy do auta, pani otwiera maskę i mówi: „Ten samochód dostaliśmy na prezent ślubny w 1961 roku. Mój mąż zrobił tabliczkę z moim imieniem i umieścił ją pod maską. Ten samochód był symbolem naszego małżeństwa”. Mówiła to z takim przejęciem, że łzy zaczęły napływać do oczu – nikt mi nie powie, że była to rozmowa tylko o kawałku blachy. Dla takich chwil i takich historii warto było nagrywać ten program.
Legendy PRL-u naznaczyły pewną epokę w telewizji i nie były bez znaczenia również dla nas, miałeś wpływ na kształt tego czasopisma.
Patryk Mikiciuk: Jest mi bardzo miło to słyszeć! To cudowne, że miałem wpływ na kilka osób, które potrafiłem zarazić pasją. Dzieciaki pisały do mnie maile w stylu: „Panie Patryku, mam 14 lat, dzięki temu programowi wiem, co chcę zrobić w życiu. Chcę zostać projektantem polskich samochodów”. I wiesz co? Ten chłopak został projektantem samochodów.
Skoro już mowa o projektach – podobno masz dużą sympatię do prototypów. To prawda?
Patryk Mikiciuk: O tak! Uwielbiam prototypy, bo są to samochody, w których jest najwięcej emocji. Robili je ludzie, którzy mieli nadzieje na stworzenie „czegoś”, mieli wizję. Prototypy są robione ręcznie, żaden z nich nie jest doskonały, zazwyczaj jeżdżą fatalnie. Jednak prototypy są dla mnie czymś najpiękniejszym, bo powstają z czyjegoś pragnienia, a nie są kolejnym, milionowym modelem, który powstał na taśmie. Znajdujemy się przy ulicy Mińskiej w Warszawie, gdzie przed wojną mieściły się Centralne Warsztaty Samochodowe.
Tutaj powstały prototypowe samochody CWS na naprawdę światowym poziomie, zwłaszcza model CWS T-1, który w latach 20. XX wieku był uważany za auto bardziej zaawansowane technicznie niż Rolls Royce Phantom! Jego konstruktorzy mieli talent, mieli ideę oraz chcieli stworzyć pojazd, który mógł zawstydzić niejedną markę na świecie. To wszystko przelali na te kilka modeli, które nie doczekały dzisiejszych czasów, a które dzisiaj byłyby warte grube miliony. I nie chodzi tutaj o sam samochód, kształt karoserii, ani o kolor, ale o emocje, które były w nim zawarte podczas konstruowania.
À propos, Rolls-Royce’a – Camargue, którym dzisiaj przyjechałeś, też jest prototypem?
Patryk Mikiciuk: Tak, był produkowany od 1975 roku, mój jest z 1974. Jest to pierwszy z trzech samochodów, który był wytwarzany absolutnie ręcznie i ma bardzo wiele niedoskonałości. Ten konkretny egzemplarz został pokazany światu w salonie samochodowym w Genewie. Mam też kilka ciekawych prototypów polskiej produkcji. Dostawczy Lublin był produkowany od 1993 roku, ja mam model z 1981 roku, który wszystko ma zrobione z drewna: drewnianą atrapę, drewniane zderzaki, nawet drewnianą deskę rozdzielczą, a poza tym wygląda jak każdy Lublin. Trafiłem na niego przez przypadek, kiedy zaczęto go ciąć na złom. Kupił go ktoś, kto handlował częściami do Lublinów, ale nie mógł nic z niego sprzedać, bo większość części była wyklepana ręcznie.
Mam prototyp Honkera, krótkiego na niezależnym zawieszeniu, jedna z trzech sztuk. Mam też prototyp Poloneza Analoga, pickupa z napędem na cztery koła, którego kupiłem tylko dlatego, że widziałem, jak jechał spalony na ciężarówce w drodze na złomowisko. Wyprodukowano tylko siedem sztuk, mój jest ostatni. Nie wiem, jak to się dzieje, może dostaję jakiś sygnał z góry, żeby je ratować, albo coś ze mną jest nie tak. Bo kto normalny ratuje Żuka i motocykl BMW R35 „Osiołka”, które też jechały na złom – tak było.
Karma wraca. Bardziej zastanawia mnie to, że wykazujesz wyraźną sympatię do niedoskonałości.
Patryk Mikiciuk: Uważam, że skazy w samochodzie mówią o nim znacznie więcej niż perfekcyjny stan. W przetarciach czy zarysowaniach widać czynnik ludzki, można się wtedy zastanowić, jak to było kilkadziesiąt lat temu, kto nim jeździł, jaką miał historię. Oczywiście to jest tylko moja opinia, każdy powinien mieć takie auto, jakie mu się podoba. Jeżeli masz marzenie, aby posiadać różowego Malucha, to go kup i pomaluj na różowo (o ile nie jest to jakiś prototyp). W samochodzie trzeba przede wszystkim czuć się komfortowo, on ma się tobie podobać, a nie sąsiadowi. Dlatego z uśmiechem patrzę na wszystkie tuningi, youngtimery na glebie z fajną felgą, naklejki na szybach itp. Jeżeli to powoduje, że ci ludzie ratują samochody, dbają o nie i zarażają pasją innych – super, niech to robią.
Jakie nowe auta mogą być obiektem pożądania za kilkanaście, kilkadziesiąt lat? Czy jest coś, co decyduje o tym, że auto z czasem staje się klasyczne?
Patryk Mikiciuk: Gdybym powiedział, że to jest przewidywalne, to by było prawie zgodne z prawdą. No bo jesteśmy w stanie przewidzieć, że jeżeli wyjeżdża nowe Ferrari, to ono od razu jest przedmiotem pożądania kolekcjonerów. O tym, że Citroën DS będzie klasykiem w przyszłości, wiedzieli wszyscy od samego początku. Dla mnie Citroën XM z lat 90. to również świetny materiał na klasyka, mimo że jest kompletnie niedocenianym autem. Renault Avantime? Odniósł totalną porażkę finansową, wcale się nie sprzedawał, ale z powodu małej liczby egzemplarzy na rynku staje się świetnym klasykiem.
BMW Z3 Coupe to kolejny samochód, który w momencie premiery straszył wyglądem i nikt nie chciał go kupować, a dzisiaj robi prawdziwy szał. Są samochody, których wygląd doceniamy z wiekiem. Kiedy wyszło nowe BMW serii 6 E63, to wszyscy wieszali na nim psy z powodu odważnego designu, a dzisiaj wygląda o niebo lepiej, niż w momencie premiery. Tak naprawdę poza supersamochodami i nielicznymi wyjątkami nie da się przewidzieć klasyków przyszłości i to jest piękne. Oznacza to, że trzeba samochody sprawdzać, jeździć nimi i bazować na własnych odczuciach, a nie na rynkowych przewidywaniach. No i potwierdza się moja teoria, że to niedoskonałości potrafią być największym atutem.
Posiadasz piękną kolekcję aut, o części wspomniałeś, część można zobaczyć w Muzeum Techniki w Otrębusach. Z tego, co wiem, posiadasz w zbiorach także święty Graal polskiej motoryzacji, związany ze wspomnianym samochodem CWS przedwojennej produkcji.
Patryk Mikiciuk: Najbardziej charakterystycznym elementem CWS T-1 było to, że miał jeden klucz. Można nim było rozkręcić i skręcić cały samochód. Był to kolejny dowód wyższości polskiego samochodu nad zagranicznymi konstrukcjami. Los chciał, że przez totalny przypadek udało mi się kupić w Wielkiej Brytanii ten legendarny klucz do CWS-a. Kiedy go zobaczyłem, zrozumiałem, dlaczego był wykorzystany do reklam tego modelu. Nie była to zwykła płaska 13-tka, ale piękny kawałek metalu, który miał wytłoczony napis CWS, a na jego brzegach i w środku znajdowały się różnej wielkości otwory. Jest to kolejny dowód na wyższość polskich inżynierów nad zagranicznymi w tamtym okresie.
Drugą rzeczą, związaną z tym mitycznym samochodem, jaką udało mi się zdobyć, był album z oryginalnymi zdjęciami. Zadzwoniła do nas, do muzeum, kobieta, której wujek wykonał, na zlecenie CWS, album ze zdjęciami dokumentującymi prace inżynierów. Pojechałem do jej antykwariatu, otworzyłem pierwszą stronę, drugą stronę i nagle poczułem, że nogi robią się jak z waty. Album zawiera 119, nigdy niepublikowanych, zdjęć z zakładów CWS w Warszawie, które były robione od maja 1926 do czerwca 1929 roku. Dokumentowały całą załogę, prototypownie, samochody, wszystkich inżynierów podczas pracy nad samochodem, który, przy odrobinie szczęścia, mógł stać się europejskim hitem. Oczywiście odkupiłem od tej pani album ze wszystkimi zdjęciami i traktuję go jak prawdziwy święty Graal polskiej motoryzacji.
Ja to wszystko się dzieje? Uratowane prototypy w drodze na złomowisko, klucz, album…
Patryk Mikiciuk: Nie wiem. Może faktycznie jest tak, że te maszyny nie są tylko kawałkiem blachy, tylko jakimś innym życiem, które czuje, myśli i potrafi na nas wpływać. Może to jest tak, że te wszystkie lata, podczas których starałem się uratować konkretne samochody oraz pamięć o nich, teraz wracają do mnie i nagradzają takimi pięknymi historiami. Nie wiem, jak to się dzieje, ale niech trwa.
Wywiad z Patrykiem Mikiciukiem “Patryk Mikiciuk | Z miłości do niedoskonałości” pochodzi z drugiego numeru Magazynu Motór: link