Paweł Czyżewski – lubelski projektant, designer, autor projektu Bugatti Gangloff |
Ferdinand Porsche powiedział kiedyś: „Nie mogłem znaleźć samochodu sportowego z moich marzeń, więc zbudowałem go sam”. Gdyby nie wielka skromność, Paweł Czyżewski mógłby powiedzieć podobnie. Projektuje samochody marzeń, współpracuje z wieloma znanymi markami z całego świata, a na co dzień jest zwykłym chłopakiem z Czechowa.
rozmawiał: Mateusz Cieślak, foto: Artur Woszak
Motór: Na początku 2013 roku wzbudziłeś zainteresowanie wśród fanów motoryzacji na całym świecie. Dziś, prawie 2 lata później, Lublin wciąż Cię nie zna.
Paweł Czyżewski: Po części tak jest, chociaż ludzie związani z designem w Lublinie kojarzą już moje nazwisko. W Lubelskim Parku Naukowo Technologicznym czasami ktoś podchodzi do mnie i gratuluje któregoś z projektów, ale są to osoby, które się tym w mniejszym lub większym stopniu interesują. Na ulicy jestem jednak anonimowy. Dużo osób słyszało o Bugatti, niektórzy nawet je widzieli, ale nie utożsamiają mnie z tym modelem.
Motór: Jak byś się opisał?
Paweł Czyżewski: Jestem wielkim fanem motoryzacji, uwielbiającym rysować projekty samochodów na kartce i przenosić je do programu 3D. Nie uważam siebie za designera, ponieważ nie mam odpowiedniego wykształcenia, jestem samoukiem, ale ludzie zastanawiając się nad tym co robię, nazywają mnie designerem . Na co dzień jestem freelancerem, projektantem, który tworzy na zamówienie dla firm z całego świata.
Jesteś samoukiem, bo Lublin nie dał Ci odpowiednich możliwości, czy to była raczej kwestia przypadku?
Gdybym patrzył pod kątem szukania pracy w grafice trójwymiarowej, rozwijania się w tym kierunku, to w Lublinie nie znajdę niczego. Jest tutaj tylko jedna firma projektująca 3D, ale nie związana w żadnym stopniu z motoryzacją. Natomiast miałem ogromną chęć zobaczyć, jak wyglądałyby moje projekty przeniesione do trójwymiaru, ponieważ często to, co w 2D wygląda bardzo dobrze, w 3D okazuje się czymś słabym (lub na odwrót). Ta chęć pchnęła mnie do nauczenia się obsługi programu, a potem wszystko potoczyło się samo.
Jesteś kopciuszkiem, pojawiłeś się znikąd. Jak to było od początku? Urodził się pewien Paweł… i co dalej?
Urodził się pewien Paweł, który od małego bardzo dużo rysował. Wszystkie zeszyty miały mnóstwo szkiców i rysunków, przez co w szkole zbierałem dużo jedynek za ich prowadzenie. W pewnym momencie moja wychowawczyni wezwała nawet do szkoły moją mamę, na szczęście kiedy zobaczyła w nich moje prace, powiedziała „A, to rysuj sobie, fajnie ci to wychodzi”. Później te rysunki coraz częściej kierowały się w stronę tematyki motoryzacyjnej. Zresztą, od 8 roku życia rozwijałem się artystycznie także poprzez taniec. Jako nastolatek zdecydowanie więcej czasu spędzałem na parkiecie niż przy biurku. Na studiach przyszedł jednak moment krytyczny. Rano uczyłem tańca w przedszkolu, w ciągu dnia trenowałem, wieczorem udzielałem lekcji tańca, a w międzyczasie studiowałem – na projektowanie pozostawały jedynie noce. Nie mogłem wszystkiego pogodzić i wkrótce musiałem dokonać trudnego wyboru. Ostatecznie zaprzestałem treningów tanecznych na rzecz projektowania, ucierpiały na tym także moje studia. Przygodę na UMCS-ie zakończyłem na 2 roku. Dziś niczego nie żałuję.
Jak wygląda proces projektowania auta?
W każdym przypadku zaczyna się od pomysłu, który może przyjść w różnych momentach; czasami budzisz się rano i wiesz co chcesz stworzyć. Inspirację do stworzenia Bugatti znalazłem na ławce nad Zalewem Zemborzyckim: pyk i zrodził się pomysł w głowie. Zamysł przelewam na kartkę papieru, wykonuję wiele dodatkowych szkiców, notatek, zapisków. Potem wybieram 10 najlepszych, a z nich zostawiam trzy. Wybraną trójkę sprawdzam w programie 3D i kiedy już mam ten satysfakcjonujący projekt to zaczynam nad nim pracę. Następuje kolejny etap modelowania i rendering. Nie można jednak określić ile to trwa.
Nad Bugatti pracowałem 3 miesiące, Lamborghini tworzyłem rok. Niekiedy nad jedną linią zastanawiam się tydzień.
Co się stało po tym jak wystawiłeś Bugatti na Behance?
Paweł Czyżewski: Nieoczekiwanie stałem się popularny w sieci. Moje portfolio zaczęło przyciągać ludzi z branży i media. Nagle pojawiły się zlecenia z całego świata. Model Gangloff rozhuśtał moją karierę. Tworząc ten projekt nie chciałem podbijać świata, zamierzałem jedynie powiększyć swoje portfolio. Wcześniej miałem już różne propozycje, ale po Bugatti przyszła prawdziwa lawina.
Czy odezwał się do Ciebie ktoś z Bugatti po premierze Gangloffa?
Nie, nikt się do mnie nie odezwał, jednak pewne jest to, że projekt do nich dotarł. Myślę, że brak odzewu jest konsekwencją wielkiej dumy, jaką ma ta marka. Być może nie chcieli przyznać, że jakiś chłopak z jakiegoś tam Lublina sam zaprojektował model ich marki, który to na dodatek w ocenie publicznej wyprzedzał stylistyczne bardzo znanego Veyrona. Takie przynajmniej otrzymuję informacje od dziennikarzy motoryzacyjnych z całego świata.
Nikt także nie kontaktował się z Lamborghini czy Ferrari, ale współpracuję z jednym z projektantów, który tworzy wnętrza w Jaguarze i Land Roverze. Designerzy Audi czy Lamborghini często wchodzą na moje profile w Internecie i interesują się moimi pracami. To miłe i świadczy o tym, że robię coś wartościowego.
Kto się zatem zgłosił z branży motoryzacyjnej?
Aria Group z USA, która tworzy projekty aut koncepcyjnych dla Mercedesa, BMW i KIA. Opracowują też projekty do filmów, m.in. Transformers czy Tron. To była pierwsza firma pod kątem motoryzacji, która chciała bym wykonał model fizyczny Bugatti, czego nie mogliśmy zrobić ze względu na prawa autorskie. Robimy wspólnie jednak inne projekty od dwóch lat.
Zgłosiła się także pewna firma z Francji, która chciała mały samochód miejski. Ten model jest już w fazie tworzenia. Teraz inżynierowie dopracowują szczegóły, pracują nad funkcjonalnością. Takie projekty są czasochłonne, nasza współpraca trwa już ponad rok. Pojawiają się także zlecenia mniej problematyczne, takie jak np. ostatni karawan z Mercedesa klasy S. To zadania bardzo szybkie – na góra dwa miesiące pracy, ich jest mnóstwo.
Można z tego żyć?
Oczywiście. Co prawda jest ogrom podobnych designerów na świecie, jednak takie projekty jak ten Bugatti dają mi pewne pierwszeństwo w otrzymywaniu ofert. Nikogo nie muszę szukać.
Ok, powiedzmy, że jestem fanem jakiegoś modelu, który już nie jest produkowany. Chcę, abyś zaprojektował dla mnie nową wersję Mazdy RX-7. Ile to kosztuje?
Gdybyś chciał ten samochód zbudować tylko dla siebie, to byłby to koszt nieco ponad 100 tys. złotych. Gdyby miał być jednak produkowany seryjnie, wówczas cena wzrosłaby około dziesięciokrotnie. Oczywiście, jest to koszt wykonania projektu, następnie modelu w skali i ciągłej współpracy podczas budowania auta przez inżynierów. Czasem trwa to miesiącami, albo nawet latami w zależności od poziomu skomplikowania projektu.
Twoje projekty, które jeżdżą, albo są wdrażane do produkcji.
Są trzy projekty w toku. Jednym z nich jest auto tworzone we współpracy z Aria Group. Z holenderską firmą pracujemy nad tanim w utrzymaniu samochodem na rynek afrykański i azjatycki. Z Niemcami projektuję auto ekskluzywne, przeznaczone przede wszystkim na rynek Bliskiego Wschodu, dla szejków. Luksusowy, sportowy, w stylu retro; coś jak Morgan. Aktualnie pracuję nad Delahayem – to nieistniejąca już francuska marka, porównywana w pierwszej połowie XX wieku z Bugatti. Od kilku dni siedzę także nad projektem Bentleya w wersji Le Mans. Wpadł mi ostatnio taki pomysł do głowy i tworzę, bo jestem strasznie ciekawy jak wyjdzie.
Motór: Projektujesz auta sam, tymczasem wielkie firmy motoryzacyjne do takiej samej pracy zatrudniają cały sztab ludzi. Jak Ci się to udaje?
Paweł Czyżewski: Nie jest łatwo, chociaż na razie praca w samotności mi odpowiada. Koncerny zatrudniają do takiej samej pracy kilkadziesiąt osób, które tworzą sztaby, pracujące nad jednym elementem. W innych firmach nad projektem całego samochodu pracuje kilka grup, z których najlepsza ma szansę zobaczyć swój projekt w produkcji. Ja tworzę wszystko sam.
Mam taką teorię, że najpiękniejsze samochody są podobne do kobiecego ciała. Zgodzisz się z tym?
W stu procentach! Pracuję właśnie nad projektem Delahaye i jest on właśnie odwzorowaniem kobiecych krągłości, linii włosów. Kobiety są inspirujące pod każdym kątem, nawet jeśli cię denerwują. Gdy moja żona siedzi obok mnie kiedy pracuję, to od razu mam lepsze pomysły (śmiech). Ferrari Berlinetta ma tył inspirowany kobiecym ciałem. Sam w projekcie Delahaye’a czerpię inspirację z kobiecych bioder, fal włosów, ale także z ich charakteru. Bardzo ważne przy projektowaniu wnętrza samochodu są dla mnie damskie torebki, męskie zegarki, biżuteria, meble itp… Natura również jest nieskończonym źródłem inspiracji.
Coraz częściej kiedy wychodzi nowy model możemy w nim zobaczyć cechy innych istniejących już aut. Dlaczego tak jest? Czy powoli kończą się pomysły na samochody w takiej formie, w jakiej występowały przez ostatnie dziesięciolecia?
Nie, pomysły nigdy się nie skończą. Myślę, że to kwestia dostępu do Internetu. W sieci widzimy ogrom projektów na różnych etapach rozwoju, widzimy setki modeli, które w pewien sposób łączy moda, jaka aktualnie panuje. Czasem wydaje mi się, że to bardziej złudzenie niż celowe ściąganie z innych. Mimo wszystko ciężko być dzisiaj innowacyjnym. Kiedy tworzyłem Lamborghini, włoska firma wypuściła trzy nowe modele. Bardzo mnie to zdekoncentrowało. Za pierwszym razem, kiedy pokazali swój projekt, chciałem zakończyć pracę, ponieważ pewne linie samochodu pojawiły się u nich, więc nie chciałem być posądzonym o kopiowanie. Siadłem do projektu po raz drugi i zmieniłem go, a w tym czasie Lamborghini wypuściło kolejny model, w którym także były pomysły, na które ja niezależnie wpadłem. I znowu musiałem go przerobić. Na szczęście ostatni projekt, czyli Huracan, nie był już tak podobny do mojego, ale to była osobliwa sytuacja. Zastanawiałem się jak to mogło być możliwe – czytają mi w myślach czy mają dostęp do mojego komputera?! (śmiech)
Po premierze Bugatti dostałem maila od pewnego chłopaka z Afryki, który twierdził, że ukradłem mu pomysł. Kiedy przysłał mi swój rysunek jakiegoś kanciastego samochodu na zwykłej kartce papieru okazało się, że nie było tam ani jednej podobnej linii. Sądzę więc, że te podobieństwa są pewnym złudzeniem.
Motór: Jesteś już obywatelem świata. Mimo, że jako freelancer możesz pracować przy biurku w bloku na Czechowie, musisz sporo podróżować po świecie.
Paweł Czyżewski: Najdalsza wyprawa odbyła się miesiąc temu do Chin, byłem w Shenzhen, tuż przy granicy z Hongkongiem. Po drodze musiałem zatrzymać się w Dubaju, także w sprawie jednego projektu. Europa Zachodnia czy zachodnie wybrzeże USA to częste kierunki moich biznesowych podróży. To też bardzo przyjemna część tej pracy, ponieważ lot i pobyt zapewnia ci firma, która zaprasza. Nie mogę narzekać.
Motór: Dlaczego więc jeszcze nie pracujesz gdzieś na Dalekim Wschodzie, w Dubaju czy np. w Kalifornii?
Paweł Czyżewski: Mógłbym tam zostać, miałem już propozycje, jednak wciąż poza licznymi pojedynczymi zleceniami nie dostałem oferty stałej pracy na lata, w dużym studiu projektowym. To jedyny warunek, dla którego mógłbym na stałe stąd wyjechać. Poza tym lubię moje miasto.
Nawet kiedy wracasz z wielkich metropolii, po ulicach których jeżdżą najdroższe i najpiękniejsze samochody świata, a widoki są znane przeciętnemu mieszkańcowi Lublina z telewizji? Jak wtedy patrzysz na nasz Kozi Gród? Nie jest Ci żal wracać?
Fajne są te duże miasta, to zupełnie inny świat, który zachwyca niemal wszystkim. Jednak zawsze po tygodniu, dwóch chętnie tu wracam. Poza tym lubię Polskę, nasze kąty, które znam, które mnie jakoś uspokajają. Lublin jest bardzo sympatycznym miastem, dobrze się tu czuję. Po dalekiej podróży najczęściej udaję się na naszą starówkę. Kolejnym miejscem które odwiedzam jest Zalew Zemborzycki. Mimo że brudny i śmierdzący, to jednak bliski. Czuję ogromny sentyment do tego miasta.
Motór: Masz jeszcze jakieś marzenia?
Paweł Czyżewski: W dużej mierze już się spełniły. Chciałbym jednak, aby któryś z tych samochodów zapisał się w historii motoryzacji. Żeby po kilkudziesięciu latach ludzie pamiętali o modelu, który zaprojektowałem; nie chcę aby pamiętali o moim nazwisku, ale o moim dziele. Może to będzie Delahaye, może jakiś inny, mam jednak nadzieję, że tak się stanie.
POPRZEDNI
NASTĘPNY
Paweł Czyżewski – lubelski projektant, designer, autor projektu Bugatti Gangloff |
Ferdinand Porsche powiedział kiedyś: „Nie mogłem znaleźć samochodu sportowego z moich marzeń, więc zbudowałem go sam”. Gdyby nie wielka skromność, Paweł Czyżewski mógłby powiedzieć podobnie. Projektuje samochody marzeń, współpracuje z wieloma znanymi markami z całego świata, a na co dzień jest zwykłym chłopakiem z Czechowa.
rozmawiał: Mateusz Cieślak, foto: Artur Woszak
Motór: Na początku 2013 roku wzbudziłeś zainteresowanie wśród fanów motoryzacji na całym świecie. Dziś, prawie 2 lata później, Lublin wciąż Cię nie zna.
Paweł Czyżewski: Po części tak jest, chociaż ludzie związani z designem w Lublinie kojarzą już moje nazwisko. W Lubelskim Parku Naukowo Technologicznym czasami ktoś podchodzi do mnie i gratuluje któregoś z projektów, ale są to osoby, które się tym w mniejszym lub większym stopniu interesują. Na ulicy jestem jednak anonimowy. Dużo osób słyszało o Bugatti, niektórzy nawet je widzieli, ale nie utożsamiają mnie z tym modelem.
Motór: Jak byś się opisał?
Paweł Czyżewski: Jestem wielkim fanem motoryzacji, uwielbiającym rysować projekty samochodów na kartce i przenosić je do programu 3D. Nie uważam siebie za designera, ponieważ nie mam odpowiedniego wykształcenia, jestem samoukiem, ale ludzie zastanawiając się nad tym co robię, nazywają mnie designerem . Na co dzień jestem freelancerem, projektantem, który tworzy na zamówienie dla firm z całego świata.
Jesteś samoukiem, bo Lublin nie dał Ci odpowiednich możliwości, czy to była raczej kwestia przypadku?
Gdybym patrzył pod kątem szukania pracy w grafice trójwymiarowej, rozwijania się w tym kierunku, to w Lublinie nie znajdę niczego. Jest tutaj tylko jedna firma projektująca 3D, ale nie związana w żadnym stopniu z motoryzacją. Natomiast miałem ogromną chęć zobaczyć, jak wyglądałyby moje projekty przeniesione do trójwymiaru, ponieważ często to, co w 2D wygląda bardzo dobrze, w 3D okazuje się czymś słabym (lub na odwrót). Ta chęć pchnęła mnie do nauczenia się obsługi programu, a potem wszystko potoczyło się samo.
Jesteś kopciuszkiem, pojawiłeś się znikąd. Jak to było od początku? Urodził się pewien Paweł… i co dalej?
Urodził się pewien Paweł, który od małego bardzo dużo rysował. Wszystkie zeszyty miały mnóstwo szkiców i rysunków, przez co w szkole zbierałem dużo jedynek za ich prowadzenie. W pewnym momencie moja wychowawczyni wezwała nawet do szkoły moją mamę, na szczęście kiedy zobaczyła w nich moje prace, powiedziała „A, to rysuj sobie, fajnie ci to wychodzi”. Później te rysunki coraz częściej kierowały się w stronę tematyki motoryzacyjnej. Zresztą, od 8 roku życia rozwijałem się artystycznie także poprzez taniec. Jako nastolatek zdecydowanie więcej czasu spędzałem na parkiecie niż przy biurku. Na studiach przyszedł jednak moment krytyczny. Rano uczyłem tańca w przedszkolu, w ciągu dnia trenowałem, wieczorem udzielałem lekcji tańca, a w międzyczasie studiowałem – na projektowanie pozostawały jedynie noce. Nie mogłem wszystkiego pogodzić i wkrótce musiałem dokonać trudnego wyboru. Ostatecznie zaprzestałem treningów tanecznych na rzecz projektowania, ucierpiały na tym także moje studia. Przygodę na UMCS-ie zakończyłem na 2 roku. Dziś niczego nie żałuję.
Jak wygląda proces projektowania auta?
W każdym przypadku zaczyna się od pomysłu, który może przyjść w różnych momentach; czasami budzisz się rano i wiesz co chcesz stworzyć. Inspirację do stworzenia Bugatti znalazłem na ławce nad Zalewem Zemborzyckim: pyk i zrodził się pomysł w głowie. Zamysł przelewam na kartkę papieru, wykonuję wiele dodatkowych szkiców, notatek, zapisków. Potem wybieram 10 najlepszych, a z nich zostawiam trzy. Wybraną trójkę sprawdzam w programie 3D i kiedy już mam ten satysfakcjonujący projekt to zaczynam nad nim pracę. Następuje kolejny etap modelowania i rendering. Nie można jednak określić ile to trwa.
Nad Bugatti pracowałem 3 miesiące, Lamborghini tworzyłem rok. Niekiedy nad jedną linią zastanawiam się tydzień.
Co się stało po tym jak wystawiłeś Bugatti na Behance?
Paweł Czyżewski: Nieoczekiwanie stałem się popularny w sieci. Moje portfolio zaczęło przyciągać ludzi z branży i media. Nagle pojawiły się zlecenia z całego świata. Model Gangloff rozhuśtał moją karierę. Tworząc ten projekt nie chciałem podbijać świata, zamierzałem jedynie powiększyć swoje portfolio. Wcześniej miałem już różne propozycje, ale po Bugatti przyszła prawdziwa lawina.
Czy odezwał się do Ciebie ktoś z Bugatti po premierze Gangloffa?
Nie, nikt się do mnie nie odezwał, jednak pewne jest to, że projekt do nich dotarł. Myślę, że brak odzewu jest konsekwencją wielkiej dumy, jaką ma ta marka. Być może nie chcieli przyznać, że jakiś chłopak z jakiegoś tam Lublina sam zaprojektował model ich marki, który to na dodatek w ocenie publicznej wyprzedzał stylistyczne bardzo znanego Veyrona. Takie przynajmniej otrzymuję informacje od dziennikarzy motoryzacyjnych z całego świata.
Nikt także nie kontaktował się z Lamborghini czy Ferrari, ale współpracuję z jednym z projektantów, który tworzy wnętrza w Jaguarze i Land Roverze. Designerzy Audi czy Lamborghini często wchodzą na moje profile w Internecie i interesują się moimi pracami. To miłe i świadczy o tym, że robię coś wartościowego.
Kto się zatem zgłosił z branży motoryzacyjnej?
Aria Group z USA, która tworzy projekty aut koncepcyjnych dla Mercedesa, BMW i KIA. Opracowują też projekty do filmów, m.in. Transformers czy Tron. To była pierwsza firma pod kątem motoryzacji, która chciała bym wykonał model fizyczny Bugatti, czego nie mogliśmy zrobić ze względu na prawa autorskie. Robimy wspólnie jednak inne projekty od dwóch lat.
Zgłosiła się także pewna firma z Francji, która chciała mały samochód miejski. Ten model jest już w fazie tworzenia. Teraz inżynierowie dopracowują szczegóły, pracują nad funkcjonalnością. Takie projekty są czasochłonne, nasza współpraca trwa już ponad rok. Pojawiają się także zlecenia mniej problematyczne, takie jak np. ostatni karawan z Mercedesa klasy S. To zadania bardzo szybkie – na góra dwa miesiące pracy, ich jest mnóstwo.
Można z tego żyć?
Oczywiście. Co prawda jest ogrom podobnych designerów na świecie, jednak takie projekty jak ten Bugatti dają mi pewne pierwszeństwo w otrzymywaniu ofert. Nikogo nie muszę szukać.
Ok, powiedzmy, że jestem fanem jakiegoś modelu, który już nie jest produkowany. Chcę, abyś zaprojektował dla mnie nową wersję Mazdy RX-7. Ile to kosztuje?
Gdybyś chciał ten samochód zbudować tylko dla siebie, to byłby to koszt nieco ponad 100 tys. złotych. Gdyby miał być jednak produkowany seryjnie, wówczas cena wzrosłaby około dziesięciokrotnie. Oczywiście, jest to koszt wykonania projektu, następnie modelu w skali i ciągłej współpracy podczas budowania auta przez inżynierów. Czasem trwa to miesiącami, albo nawet latami w zależności od poziomu skomplikowania projektu.
Twoje projekty, które jeżdżą, albo są wdrażane do produkcji.
Są trzy projekty w toku. Jednym z nich jest auto tworzone we współpracy z Aria Group. Z holenderską firmą pracujemy nad tanim w utrzymaniu samochodem na rynek afrykański i azjatycki. Z Niemcami projektuję auto ekskluzywne, przeznaczone przede wszystkim na rynek Bliskiego Wschodu, dla szejków. Luksusowy, sportowy, w stylu retro; coś jak Morgan. Aktualnie pracuję nad Delahayem – to nieistniejąca już francuska marka, porównywana w pierwszej połowie XX wieku z Bugatti. Od kilku dni siedzę także nad projektem Bentleya w wersji Le Mans. Wpadł mi ostatnio taki pomysł do głowy i tworzę, bo jestem strasznie ciekawy jak wyjdzie.
Motór: Projektujesz auta sam, tymczasem wielkie firmy motoryzacyjne do takiej samej pracy zatrudniają cały sztab ludzi. Jak Ci się to udaje?
Paweł Czyżewski: Nie jest łatwo, chociaż na razie praca w samotności mi odpowiada. Koncerny zatrudniają do takiej samej pracy kilkadziesiąt osób, które tworzą sztaby, pracujące nad jednym elementem. W innych firmach nad projektem całego samochodu pracuje kilka grup, z których najlepsza ma szansę zobaczyć swój projekt w produkcji. Ja tworzę wszystko sam.
Mam taką teorię, że najpiękniejsze samochody są podobne do kobiecego ciała. Zgodzisz się z tym?
W stu procentach! Pracuję właśnie nad projektem Delahaye i jest on właśnie odwzorowaniem kobiecych krągłości, linii włosów. Kobiety są inspirujące pod każdym kątem, nawet jeśli cię denerwują. Gdy moja żona siedzi obok mnie kiedy pracuję, to od razu mam lepsze pomysły (śmiech). Ferrari Berlinetta ma tył inspirowany kobiecym ciałem. Sam w projekcie Delahaye’a czerpię inspirację z kobiecych bioder, fal włosów, ale także z ich charakteru. Bardzo ważne przy projektowaniu wnętrza samochodu są dla mnie damskie torebki, męskie zegarki, biżuteria, meble itp… Natura również jest nieskończonym źródłem inspiracji.
Coraz częściej kiedy wychodzi nowy model możemy w nim zobaczyć cechy innych istniejących już aut. Dlaczego tak jest? Czy powoli kończą się pomysły na samochody w takiej formie, w jakiej występowały przez ostatnie dziesięciolecia?
Nie, pomysły nigdy się nie skończą. Myślę, że to kwestia dostępu do Internetu. W sieci widzimy ogrom projektów na różnych etapach rozwoju, widzimy setki modeli, które w pewien sposób łączy moda, jaka aktualnie panuje. Czasem wydaje mi się, że to bardziej złudzenie niż celowe ściąganie z innych. Mimo wszystko ciężko być dzisiaj innowacyjnym. Kiedy tworzyłem Lamborghini, włoska firma wypuściła trzy nowe modele. Bardzo mnie to zdekoncentrowało. Za pierwszym razem, kiedy pokazali swój projekt, chciałem zakończyć pracę, ponieważ pewne linie samochodu pojawiły się u nich, więc nie chciałem być posądzonym o kopiowanie. Siadłem do projektu po raz drugi i zmieniłem go, a w tym czasie Lamborghini wypuściło kolejny model, w którym także były pomysły, na które ja niezależnie wpadłem. I znowu musiałem go przerobić. Na szczęście ostatni projekt, czyli Huracan, nie był już tak podobny do mojego, ale to była osobliwa sytuacja. Zastanawiałem się jak to mogło być możliwe – czytają mi w myślach czy mają dostęp do mojego komputera?! (śmiech)
Po premierze Bugatti dostałem maila od pewnego chłopaka z Afryki, który twierdził, że ukradłem mu pomysł. Kiedy przysłał mi swój rysunek jakiegoś kanciastego samochodu na zwykłej kartce papieru okazało się, że nie było tam ani jednej podobnej linii. Sądzę więc, że te podobieństwa są pewnym złudzeniem.
Motór: Jesteś już obywatelem świata. Mimo, że jako freelancer możesz pracować przy biurku w bloku na Czechowie, musisz sporo podróżować po świecie.
Paweł Czyżewski: Najdalsza wyprawa odbyła się miesiąc temu do Chin, byłem w Shenzhen, tuż przy granicy z Hongkongiem. Po drodze musiałem zatrzymać się w Dubaju, także w sprawie jednego projektu. Europa Zachodnia czy zachodnie wybrzeże USA to częste kierunki moich biznesowych podróży. To też bardzo przyjemna część tej pracy, ponieważ lot i pobyt zapewnia ci firma, która zaprasza. Nie mogę narzekać.
Motór: Dlaczego więc jeszcze nie pracujesz gdzieś na Dalekim Wschodzie, w Dubaju czy np. w Kalifornii?
Paweł Czyżewski: Mógłbym tam zostać, miałem już propozycje, jednak wciąż poza licznymi pojedynczymi zleceniami nie dostałem oferty stałej pracy na lata, w dużym studiu projektowym. To jedyny warunek, dla którego mógłbym na stałe stąd wyjechać. Poza tym lubię moje miasto.
Nawet kiedy wracasz z wielkich metropolii, po ulicach których jeżdżą najdroższe i najpiękniejsze samochody świata, a widoki są znane przeciętnemu mieszkańcowi Lublina z telewizji? Jak wtedy patrzysz na nasz Kozi Gród? Nie jest Ci żal wracać?
Fajne są te duże miasta, to zupełnie inny świat, który zachwyca niemal wszystkim. Jednak zawsze po tygodniu, dwóch chętnie tu wracam. Poza tym lubię Polskę, nasze kąty, które znam, które mnie jakoś uspokajają. Lublin jest bardzo sympatycznym miastem, dobrze się tu czuję. Po dalekiej podróży najczęściej udaję się na naszą starówkę. Kolejnym miejscem które odwiedzam jest Zalew Zemborzycki. Mimo że brudny i śmierdzący, to jednak bliski. Czuję ogromny sentyment do tego miasta.
Motór: Masz jeszcze jakieś marzenia?
Paweł Czyżewski: W dużej mierze już się spełniły. Chciałbym jednak, aby któryś z tych samochodów zapisał się w historii motoryzacji. Żeby po kilkudziesięciu latach ludzie pamiętali o modelu, który zaprojektowałem; nie chcę aby pamiętali o moim nazwisku, ale o moim dziele. Może to będzie Delahaye, może jakiś inny, mam jednak nadzieję, że tak się stanie.