Bernie Ecclestone: dyktator F1
Bernie Ecclestone: dyktator F1 | Spotkanie twarzą w twarz
Atmosfera w biurze, będącym jednocześnie częścią domu Berniego Ecclestone’a, przypomina tę z paddocku F1 z czasów, kiedy stał on jeszcze na czele firmy. Tu wszystko ma swoje miejsce. Rzeźby z brązu, obrazy Picassa i fotografie z najważniejszymi ludźmi świata idealnie współgrają z mahoniowym drewnem i ultramiękką wykładziną. Legenda głosi, że szef osobiście ściągnął ją tutaj z wytwórni kaszmiru w Indiach.
Ponieważ jestem kilka minut przed wyznaczonym czasem, zostaję odesłany do pustego jeszcze gabinetu. Nerwowe wyczekiwanie uprzyjemnia mi kolejna porcja zdjęć i obrazów na ścianach. Mimo że większość z nich przedstawia przepiękne samochody, moją uwagę od razu przykuwa wymowna płaskorzeźba w kształcie króliczka, którą parę lat temu przywiózł tu sam Hugh Hefner.
Bernie Ecclestone: dyktator F1 | O obecnej funkcji w F1
Panującą w pomieszczeniu grobową ciszę niespodziewanie przerywa dźwięk otwierających się drzwi, któremu bynajmniej nie towarzyszą słowa. Zza framugi wyłania się charakterystyczna biała czupryna, a wraz z nią cały Bernie. Mimo że od kilku miesięcy nie zarządza już Formułą 1, w jego postawie nie widać znaczącej zmiany. Wciąż nie brak mu energii i pasji. „Funkcja, którą teraz piastuję, jest jedną z tych, jakie nadaje się w Ameryce ludziom, którzy osiągnęli duże sukcesy, przy czym czujesz się tak bardzo wywindowany na piedestał, że aż nie wiesz, co się dzieje” – słyszę w pierwszych słowach naszej rozmowy.
Na pytanie, co napędza go do aktywnego stylu życia, odpowiada bez najmniejszego zastanowienia: „Przyjaźnie. Byłem i nadal jestem dobrym przyjacielem wszystkich ludzi, z którymi robiłem biznes, i oni wydają się również w porządku. To właśnie dlatego zamierzam nadal podróżować na niektóre wyścigi, aby spotykać się z ludźmi, z którymi robiłem biznes”. Takie słowa z ust człowieka, któremu przez blisko 40 lat zarzucało się zorientowanie wyłącznie na pieniądze, wydały mi się zaskakujące. „Nie możesz sprawiać ludziom przykrości i nie możesz tworzyć sobie wrogów, ponieważ to bardzo złe rzeczy dla twojego przedsiębiorstwa. Musisz dbać o to, żeby firma dobrze działała. Pamiętaj o tym”. Obiecuję.
Mimo że Berniego nie ma już u steru, ciężko jest mu wyzbyć się przekonania, że Formuła 1 to jego dziecko. Od końca lat 70. stał na jej czele i stosował maksymę „Dziel i rządź”. Sam wyznaczał ścieżkę jej rozwoju, podporządkowując sobie wszystkich współpracowników, których ciężko nazywać partnerami. „Tak, byłem dyktatorem” – przyznaje otwarcie. – „Przykro mi to mówić, ale Formuła 1 potrzebowała dyktatora, kogoś, kto mówił: „Zrobimy TO”. Kiedy zaczęliśmy działać w Formule 1 w latach 70., tak właśnie to wyglądało. Mówiłem, jak będziemy działać. Wszyscy się zgadzali. I to działało. Jeżeli spojrzałbym w przeszłość, to prawdopodobnie mógłbym chcieć coś zmienić, ale to nie jest ważne, bo to, co robiliśmy, działało”.
Oprócz Donalda Trumpa i Vladimira Putina, nie przychodzi mi do głowy żaden polityk, który w tak wyrachowany sposób jak Bernie ustawia wokół siebie bezpłciowych urzędników i przedstawicieli firm. Zawsze to on stoi na wygranej pozycji i mimo małego wzrostu, patrzy na wszystkich z góry. Znakomicie znał swoją wartość i nie dawał wejść sobie na głowę. Nigdy nie szedł na ustępstwa i nie pozwalał, aby ktoś oprócz niego zarabiał na Formule. Jego Formule.
Bernie Ecclestone: dyktator F1 | O biznesie w F1
„Za każdym razem przed podpisaniem umowy zwykłem mówić ludziom na wejściu bardzo jednoznacznie: «Jeżeli podpiszesz ten kontrakt, to będzie oznaczać on dla ciebie stratę pieniędzy. Jeżeli myślisz, że będzie to dla ciebie dobry kontrakt, a po jego podpisaniu będziesz cieszył się z goszczenia w swoim kraju Formuły 1 – super, ale ja nie wierzę, żebyś był w stanie zarobić na tym jakiekolwiek pieniądze»”. Słuchając tych wspomnień, nie potrafię zrozumieć, jak można być aż tak zuchwałym przy negocjowaniu kontraktów na setki milionów dolarów. Chociaż w tym wypadku ciężko nawet mówić o negocjacjach. Pewność siebie bije od niego przy każdej wypowiedzi i zawsze jest o krok przed wszystkimi.
Ja po prostu wykorzystuję nadarzające się okazje. Nie chodzi o to, że jestem mądry, ale o podejście, które przyjmuję.
„W życiu nie chodzi o to, żeby być wizjonerem” – odpowiada bezceremonialnie Bernie na moje pytanie o strategie zarządzania. „Ja się na tym nie skupiam. Ja po prostu wykorzystuję nadarzające się okazje. Nie chodzi o to, że jestem mądry, ale o podejście, które przyjmuję. Życie to po części hazard. Czasami może wygląda to tak, że niektóre rzeczy, które zrobiłem, były po prostu skorzystaniem z szansy, ale zawsze byłem przygotowany, żeby się podjąć tych zadań, i na szczęście wszystko wypadło dobrze”.
Mimo najwyższego poziomu elitarności w ostatnich latach Formuła 1 zebrała sporą falę krytyki za swoją hermetyczność, którą nowi właściciele, firma Liberty Media, starają się teraz przełamać. Już w pierwszym sezonie podczas wyścigów fani F1 mogli cieszyć się z kilku dodatkowych atrakcji, jak choćby sektorowego dostępu do wifi, wywiadów z trójką najszybszych zawodników bezpośrednio po kwalifikacjach czy dostępu do bardziej ekskluzywnych miejsc w ramach projektu F1 Experience. Co więcej, w planach jest pięć kolejnych imprez w stylu F1 Live, które miało rok temu miejsce w Londynie, czy kolejne mistrzostwa E-sportowe. To wszystko organizowane jest już pod nowym logiem, a sama Formuła 1 aktywnie promuje się mediach społecznościowych, co stoi w sprzeczności z polityką Berniego.
Bernie Ecclestone: dyktator F1 | O ekskluzywności
„Zawsze miałem zupełnie odwrotne podejście” – mówi stanowczo Bernie na temat poczynań swoich następców. W jego głosie wyczuwam ponadto zażenowanie. „Jeżeli coś jest ekskluzywne, ludzie zawsze będą chętni, aby wydawać na to więcej pieniędzy i wykonywać dużo lepszą pracę. Jeżeli dzisiaj miałbym otwierać restaurację, chciałbym mówić swoim potencjalnym klientom: «Bardzo przepraszam, ale nie mogę ci pomóc. Mamy pełne obłożenie, może w następny czwartek znajdziemy dla ciebie stolik»”. „W porządku, ale czy to oznacza, że Formuła 1 nie potrzebuje marketingu?” – kontynuuję temat, co chyba nie do końca podoba się Berniemu. Bierze głęboki oddech, opiera się biurku i delikatnie obniża ton głosu: „Pozwól, że ja zadam ci pytanie: Co ty byś zrobił, jeżeli byłbyś CEO Formuły 1? Jak bardzo popularna może się stać jeszcze Formuła 1?”
„Przyjrzałbym się innym ekskluzywnym markom. Ferrari, Rolex, Apple, oni wszyscy produkują jakieś reklamy, dlatego spróbowałbym zaimplementować kilka ich technik do F1” – odpowiadam intuicyjnie, zaskoczony postawą bossa. Dostrzegłszy mój lekki stres przy próbie nakreślenia strategii marketingowej dla wartej osiem miliardów dolarów firmy, Bernie szybko przyjmuje z powrotem inicjatywę: „Coś ci powiem. Rozmawiałem z Apple przez trzy lata. O wszystkim. Jest cała lista rzeczy, które możemy zrobić. Ale nie o to tutaj chodzi. Ludzie zawsze chcą tego, czego nie mogą mieć. Ty chcesz dać im za darmo coś, na co normalnie nie mogą sobie pozwolić. To całkowicie obniża poziom. Prowadziłem firmę jak restaurację z gwiazdką Michelin. Jeżeli chcesz, możesz prowadzić firmę jak punkt z hamburgerami i być na poziomie Kentucky Fried Chicken. Ale wkrótce zrozumiesz, że sponsorzy, których obecnie posiadamy, nie są zainteresowani takim wizerunkiem. Wiem, że ci sponsorzy są bardzo zadowoleni, ponieważ jesteśmy ekskluzywni. Zegarki Rolexa to drogie, a nie tanie zegarki, a sama firma chce być utożsamiana z czymś, co jest na najwyższym poziomie”.
Czy to brzmi jak utopia? Tak. Czy to jest utopią? Nie. Formułę 1 zna dzisiaj prawie każdy na świecie, a co ważniejsze, utożsamia ją z prestiżem i szczytem technologii motoryzacyjnej, a jednocześnie –z rozrywką i dostarczeniem sporych emocji. F1 nie ma dla siebie konkurencji, a to wszystko jest właśnie zasługą stojącego przez 40 lat na jej czele, realizującego własną, bezkompromisową politykę Berniego.
„Jeżeli wszystko prowadzone jest w stylu gwiazdki Michelin, to osiągamy poziom, na jakim nam zależy. Aby odnieść sukces, zrobiłem okropnie dużo rzeczy, których nie zrobili inni ludzie” – słyszę na koniec naszego spotkania.
Co mam przez to rozumieć? Co jest „tym czymś”, co odróżnia Bernarda Charlesa Ecclestone’a od innych przedsiębiorców?
Elitarność. Idea ta prowadziła go przez życie od czasów handlu używanymi samochodami. Nigdy nie tykał się Passatów. Zawsze były to Rolls Royce’y. Nie inaczej było w Formule 1, gdzie wszystko musiało być najszybsze, najdroższe i najlepsze. Nie było tu miejsca na półśrodki. Tak powstała marka, nie bez powodów nazywana dzisiaj Królową Sportów Motorowych. Póki co.
Bernie Ecclestone: dyktator F1
Więcej przeczytasz i zobaczysz w papierowym wydaniu #1 Magazynu Motór.
Zamów, spodoba Ci się.
Bernie Ecclestone: dyktator F1
POPRZEDNI
NASTĘPNY
Bernie Ecclestone: dyktator F1
Bernie Ecclestone: dyktator F1 | Spotkanie twarzą w twarz
Atmosfera w biurze, będącym jednocześnie częścią domu Berniego Ecclestone’a, przypomina tę z paddocku F1 z czasów, kiedy stał on jeszcze na czele firmy. Tu wszystko ma swoje miejsce. Rzeźby z brązu, obrazy Picassa i fotografie z najważniejszymi ludźmi świata idealnie współgrają z mahoniowym drewnem i ultramiękką wykładziną. Legenda głosi, że szef osobiście ściągnął ją tutaj z wytwórni kaszmiru w Indiach.
Ponieważ jestem kilka minut przed wyznaczonym czasem, zostaję odesłany do pustego jeszcze gabinetu. Nerwowe wyczekiwanie uprzyjemnia mi kolejna porcja zdjęć i obrazów na ścianach. Mimo że większość z nich przedstawia przepiękne samochody, moją uwagę od razu przykuwa wymowna płaskorzeźba w kształcie króliczka, którą parę lat temu przywiózł tu sam Hugh Hefner.
Bernie Ecclestone: dyktator F1 | O obecnej funkcji w F1
Panującą w pomieszczeniu grobową ciszę niespodziewanie przerywa dźwięk otwierających się drzwi, któremu bynajmniej nie towarzyszą słowa. Zza framugi wyłania się charakterystyczna biała czupryna, a wraz z nią cały Bernie. Mimo że od kilku miesięcy nie zarządza już Formułą 1, w jego postawie nie widać znaczącej zmiany. Wciąż nie brak mu energii i pasji. „Funkcja, którą teraz piastuję, jest jedną z tych, jakie nadaje się w Ameryce ludziom, którzy osiągnęli duże sukcesy, przy czym czujesz się tak bardzo wywindowany na piedestał, że aż nie wiesz, co się dzieje” – słyszę w pierwszych słowach naszej rozmowy.
Na pytanie, co napędza go do aktywnego stylu życia, odpowiada bez najmniejszego zastanowienia: „Przyjaźnie. Byłem i nadal jestem dobrym przyjacielem wszystkich ludzi, z którymi robiłem biznes, i oni wydają się również w porządku. To właśnie dlatego zamierzam nadal podróżować na niektóre wyścigi, aby spotykać się z ludźmi, z którymi robiłem biznes”. Takie słowa z ust człowieka, któremu przez blisko 40 lat zarzucało się zorientowanie wyłącznie na pieniądze, wydały mi się zaskakujące. „Nie możesz sprawiać ludziom przykrości i nie możesz tworzyć sobie wrogów, ponieważ to bardzo złe rzeczy dla twojego przedsiębiorstwa. Musisz dbać o to, żeby firma dobrze działała. Pamiętaj o tym”. Obiecuję.
Mimo że Berniego nie ma już u steru, ciężko jest mu wyzbyć się przekonania, że Formuła 1 to jego dziecko. Od końca lat 70. stał na jej czele i stosował maksymę „Dziel i rządź”. Sam wyznaczał ścieżkę jej rozwoju, podporządkowując sobie wszystkich współpracowników, których ciężko nazywać partnerami. „Tak, byłem dyktatorem” – przyznaje otwarcie. – „Przykro mi to mówić, ale Formuła 1 potrzebowała dyktatora, kogoś, kto mówił: „Zrobimy TO”. Kiedy zaczęliśmy działać w Formule 1 w latach 70., tak właśnie to wyglądało. Mówiłem, jak będziemy działać. Wszyscy się zgadzali. I to działało. Jeżeli spojrzałbym w przeszłość, to prawdopodobnie mógłbym chcieć coś zmienić, ale to nie jest ważne, bo to, co robiliśmy, działało”.
Oprócz Donalda Trumpa i Vladimira Putina, nie przychodzi mi do głowy żaden polityk, który w tak wyrachowany sposób jak Bernie ustawia wokół siebie bezpłciowych urzędników i przedstawicieli firm. Zawsze to on stoi na wygranej pozycji i mimo małego wzrostu, patrzy na wszystkich z góry. Znakomicie znał swoją wartość i nie dawał wejść sobie na głowę. Nigdy nie szedł na ustępstwa i nie pozwalał, aby ktoś oprócz niego zarabiał na Formule. Jego Formule.
Bernie Ecclestone: dyktator F1 | O biznesie w F1
„Za każdym razem przed podpisaniem umowy zwykłem mówić ludziom na wejściu bardzo jednoznacznie: «Jeżeli podpiszesz ten kontrakt, to będzie oznaczać on dla ciebie stratę pieniędzy. Jeżeli myślisz, że będzie to dla ciebie dobry kontrakt, a po jego podpisaniu będziesz cieszył się z goszczenia w swoim kraju Formuły 1 – super, ale ja nie wierzę, żebyś był w stanie zarobić na tym jakiekolwiek pieniądze»”. Słuchając tych wspomnień, nie potrafię zrozumieć, jak można być aż tak zuchwałym przy negocjowaniu kontraktów na setki milionów dolarów. Chociaż w tym wypadku ciężko nawet mówić o negocjacjach. Pewność siebie bije od niego przy każdej wypowiedzi i zawsze jest o krok przed wszystkimi.
Ja po prostu wykorzystuję nadarzające się okazje. Nie chodzi o to, że jestem mądry, ale o podejście, które przyjmuję.
„W życiu nie chodzi o to, żeby być wizjonerem” – odpowiada bezceremonialnie Bernie na moje pytanie o strategie zarządzania. „Ja się na tym nie skupiam. Ja po prostu wykorzystuję nadarzające się okazje. Nie chodzi o to, że jestem mądry, ale o podejście, które przyjmuję. Życie to po części hazard. Czasami może wygląda to tak, że niektóre rzeczy, które zrobiłem, były po prostu skorzystaniem z szansy, ale zawsze byłem przygotowany, żeby się podjąć tych zadań, i na szczęście wszystko wypadło dobrze”.
Mimo najwyższego poziomu elitarności w ostatnich latach Formuła 1 zebrała sporą falę krytyki za swoją hermetyczność, którą nowi właściciele, firma Liberty Media, starają się teraz przełamać. Już w pierwszym sezonie podczas wyścigów fani F1 mogli cieszyć się z kilku dodatkowych atrakcji, jak choćby sektorowego dostępu do wifi, wywiadów z trójką najszybszych zawodników bezpośrednio po kwalifikacjach czy dostępu do bardziej ekskluzywnych miejsc w ramach projektu F1 Experience. Co więcej, w planach jest pięć kolejnych imprez w stylu F1 Live, które miało rok temu miejsce w Londynie, czy kolejne mistrzostwa E-sportowe. To wszystko organizowane jest już pod nowym logiem, a sama Formuła 1 aktywnie promuje się mediach społecznościowych, co stoi w sprzeczności z polityką Berniego.
Bernie Ecclestone: dyktator F1 | O ekskluzywności
„Zawsze miałem zupełnie odwrotne podejście” – mówi stanowczo Bernie na temat poczynań swoich następców. W jego głosie wyczuwam ponadto zażenowanie. „Jeżeli coś jest ekskluzywne, ludzie zawsze będą chętni, aby wydawać na to więcej pieniędzy i wykonywać dużo lepszą pracę. Jeżeli dzisiaj miałbym otwierać restaurację, chciałbym mówić swoim potencjalnym klientom: «Bardzo przepraszam, ale nie mogę ci pomóc. Mamy pełne obłożenie, może w następny czwartek znajdziemy dla ciebie stolik»”. „W porządku, ale czy to oznacza, że Formuła 1 nie potrzebuje marketingu?” – kontynuuję temat, co chyba nie do końca podoba się Berniemu. Bierze głęboki oddech, opiera się biurku i delikatnie obniża ton głosu: „Pozwól, że ja zadam ci pytanie: Co ty byś zrobił, jeżeli byłbyś CEO Formuły 1? Jak bardzo popularna może się stać jeszcze Formuła 1?”
„Przyjrzałbym się innym ekskluzywnym markom. Ferrari, Rolex, Apple, oni wszyscy produkują jakieś reklamy, dlatego spróbowałbym zaimplementować kilka ich technik do F1” – odpowiadam intuicyjnie, zaskoczony postawą bossa. Dostrzegłszy mój lekki stres przy próbie nakreślenia strategii marketingowej dla wartej osiem miliardów dolarów firmy, Bernie szybko przyjmuje z powrotem inicjatywę: „Coś ci powiem. Rozmawiałem z Apple przez trzy lata. O wszystkim. Jest cała lista rzeczy, które możemy zrobić. Ale nie o to tutaj chodzi. Ludzie zawsze chcą tego, czego nie mogą mieć. Ty chcesz dać im za darmo coś, na co normalnie nie mogą sobie pozwolić. To całkowicie obniża poziom. Prowadziłem firmę jak restaurację z gwiazdką Michelin. Jeżeli chcesz, możesz prowadzić firmę jak punkt z hamburgerami i być na poziomie Kentucky Fried Chicken. Ale wkrótce zrozumiesz, że sponsorzy, których obecnie posiadamy, nie są zainteresowani takim wizerunkiem. Wiem, że ci sponsorzy są bardzo zadowoleni, ponieważ jesteśmy ekskluzywni. Zegarki Rolexa to drogie, a nie tanie zegarki, a sama firma chce być utożsamiana z czymś, co jest na najwyższym poziomie”.
Czy to brzmi jak utopia? Tak. Czy to jest utopią? Nie. Formułę 1 zna dzisiaj prawie każdy na świecie, a co ważniejsze, utożsamia ją z prestiżem i szczytem technologii motoryzacyjnej, a jednocześnie –z rozrywką i dostarczeniem sporych emocji. F1 nie ma dla siebie konkurencji, a to wszystko jest właśnie zasługą stojącego przez 40 lat na jej czele, realizującego własną, bezkompromisową politykę Berniego.
„Jeżeli wszystko prowadzone jest w stylu gwiazdki Michelin, to osiągamy poziom, na jakim nam zależy. Aby odnieść sukces, zrobiłem okropnie dużo rzeczy, których nie zrobili inni ludzie” – słyszę na koniec naszego spotkania.
Co mam przez to rozumieć? Co jest „tym czymś”, co odróżnia Bernarda Charlesa Ecclestone’a od innych przedsiębiorców?
Elitarność. Idea ta prowadziła go przez życie od czasów handlu używanymi samochodami. Nigdy nie tykał się Passatów. Zawsze były to Rolls Royce’y. Nie inaczej było w Formule 1, gdzie wszystko musiało być najszybsze, najdroższe i najlepsze. Nie było tu miejsca na półśrodki. Tak powstała marka, nie bez powodów nazywana dzisiaj Królową Sportów Motorowych. Póki co.
Bernie Ecclestone: dyktator F1
Więcej przeczytasz i zobaczysz w papierowym wydaniu #1 Magazynu Motór.
Zamów, spodoba Ci się.