Ewa Wójtowicz, Lublin | Jest podwójną wicemistrzynią i mistrzynią Polski w wyścigach górskich w klasie 1600. Na trasie bije facetów na głowę i udowadnia, że miejsce kobiety może być tam, gdzie chce.
rozmawiał: Mateusz Cieślak, foto: Grupa Fotografów Lubelskich: Kinga Liwak, Andrzej Mikulski, archiwum Ewy Wójtowicz
Motór: Czy kobiety to faktycznie płeć słabsza?
Ewa Wójtowicz: Pewnie wam, facetom, się tak wydaje, ale ja tak nie uważam. Na pewno jesteśmy słabsze w wielu dziedzinach, ale za kierownicą już niekoniecznie. Jest nas mniej, ale to nie oznacza, że jesteśmy gorsze.
Mówi się, że kobiety mają problem z rozróżnieniem stron, podobno jest to poparte naukowo.
Ewa Wójtowicz: Na pewno jest w tym trochę prawdy. Na początku, jak jeździłam w rajdach z Maćkiem Sosnowskim, bardzo często myliły mi się strony. Maciek na szczęście zdawał sobie z tego sprawę i dzielnie to znosił podczas opisywania trasy. W czasie startu takich pomyłek już nie było. Czym to jest spowodowane? Nie wiem, ale naprawdę tak jest.
Kobiety trochę więcej marudzą, bardziej doskwiera nam upał, facet jest bardziej wytrzymały wydolnościowo. Było to widocznie szczególnie podczas rywalizacji przy czterdziestostopniowym upale w kombinezonach. Ponadto mamy swoje lepsze i gorsze okresy, hormony niekiedy też nie pomagają, jednak wciąż nie uważam, że jesteśmy przez to słabsze.
W takim razie jakie kobiece cechy pomagają w wyczynowej jeździe samochodem?
Ewa Wójtowicz: Jesteśmy bardziej zdyscyplinowane, lepiej potrafimy się podporządkować, nie dajemy się łatwo rozkojarzyć i na pewno nie odczuwamy czegoś takiego, że za wszelką cenę pragniemy osiągnąć cel. Chcemy po prostu dojechać do mety, ukończyć bezpiecznie odcinek, a nie za wszelką cenę wygrać, ryzykując wypadkami.
Czyli jak patrzysz na jazdę Kubicy, jak co chwilę albo urywa koło, albo ląduje w rowie, to myślisz sobie…
Że zrobiłabym to inaczej – przejechałabym zakręt spokojniej, może byłabym 2 minuty za Kubicą, ale na pewno dojechałabym do mety. To też często doświadczałam na trasie – miałam lepsze wyniki na mokrej nawierzchni, ponieważ wtedy faceci szaleli, a ja jechałam swoim tempem. Oni byli szybsi podczas wejścia w zakręt, ale tracili do mnie podczas wyjścia, bo ratowali się podczas poślizgu. Dzięki temu byłam od nich lepsza.
O tym, że kobieta wcale nie musi być płcią słabszą, świadczą przede wszystkim twoje tytuły. Podwójne wicemistrzostwo i tytuł Mistrza Polski w wyścigach górskich w klasie 1600. Czujesz się spełniona?
Nie, zawsze chce się więcej. Po każdym sukcesie pozostaje poczucie, że stać cię na jeszcze więcej. Oczywiście te tytuły mnie cieszą, zwłaszcza mistrzostwo Polski, tym bardziej, że osiągnęłam je rok po urodzeniu dziecka, więc to było dla mnie budujące, że macierzyństwo nie przekreśliło mojej kariery. Trochę obawiałam się, będąc w ciąży, że kiedy urodzę dziecko, to moja psychika się zmieni i później już sobie nie poradzę. Na szczęście okazało się, że nic takiego nie miało miejsca, wręcz przeciwnie – po urodzeniu mojego synka poprawiłam wszystkie swoje czasy na każdej trasie. Być może dzięki temu, że z dziewczyny stałam się kobietą, bardziej silną, zdecydowaną. Ale… to cały czas jest mało. Oddałam się dziecku i teraz nie trenuję już tak dużo jak wcześniej, wiem, że mogłabym osiągnąć więcej, ale w tym momencie nie pojadę już rajdów, które chciałabym pojechać, bo nie wyobrażam sobie wypadku, pobytu w szpitalu i pozostawienia dziecka na jakiś dłuższy czas – to zbyt ryzykowne. Wyścigi górskie tylko teoretycznie są bezpieczniejsze. Apetyt jest ogromny, ale świadomość, że w domu ktoś na ciebie czeka, jest silniejsza.
Cofnijmy się teraz nieco, powiedz, skąd wzięły się twoje motoryzacyjne zainteresowania?
Ewa Wójtowicz: To musimy się cofnąć aż do dzieciństwa. W przeszłości mój tata był zawodnikiem Automobilklubu Lubelskiego i startował w rajdach aut zabytkowych. Mieliśmy w domu starego GAZ-a i już jako siedmiolatka jeździłam z nim na zawody. Choć nie do końca wiedziałam, o czym w tym wszystkim chodzi, to szybko polubiłam te wyjazdy i ich atmosferę. Później tata zabierał mnie od czasu do czasu na gokarty, ale była to raczej forma zabawy. Następnie przez dłuższy czas nie miałam większej styczności
z tym światkiem, pozostawały jedynie marzenia.
W końcu w 2008 roku mój brat zabrał mnie na zlot Porsche. Nie miał kogo wziąć, więc pojechałam z nim jako pilot. I był konkurs pań, do którego przystępowały wszystkie żony, dziewczyny, siostry i matki. Ja nigdy wcześniej nie siedziałam za kierownicą jego Porsche, ale stwierdziłam, że spróbuję.
Jego samochodem? Masz bardzo kochającego brata.
(śmiech) Tak, ufał mi. Wystartowałam i byłam druga,
a objechała mnie taka typowa blondyna, więc stwierdziłam, że kupuję własne Porsche i jeszcze jej pokażę. Dzień po kupnie Boxstera pojechałam na inny zlot i tam ją objechałam. Kiedy mój tata to zobaczył, poznał mnie z Danielem Palonką. Pojechaliśmy ze trzy razy na tor, by złapać podstawy i ocenić mój potencjał. Daniel stwierdził, że coś z tego może być, padła decyzja, żeby kupić Citroena Saxo. Zaproponował skok na głęboką wodę, powiedział „Rób licencję i jedziemy w góry”. Trochę nie dowierzałam, miałam raptem kilka poważnych
treningów za sobą, ale jak się bawić, to na całego. Na początku 2009 roku robiłam licencję, a następnie przejechałam cały sezon w wyścigach górskich. Nie odstawałam od reszty, więc zdecydowaliśmy kontynuować moją przygodę za kierownicą. Tym bardziej, że w tamtym czasie miałam się z kim ścigać.
No właśnie, słyszałem, że w tym momencie cierpisz na brak rywalizacji, dlaczego tak jest?
Ewa Wójtowicz: W klasie A1600, w której się ścigam, na początku były m.in. Citroeny Saxo czy Peugeoty 106. W tym momencie te wszystkie auta odchodzą do historyka, a ich właściciele przenoszą się do innych klas, bo nie opłaca się inwestować w takie auto. Dlatego klasa N2000, w której jeżdżą Cliówki, jakoś się rozwija. Był moment, jak kupiłam Citroena C2, kiedy wszystko rozwijało się, było z kim walczyć, to był ten czas, kiedy zdobywałam tytuły, ale od 2014 roku nie mam się z kim ścigać. W tamtym sezonie łącznie ze mną w klasie rywalizowały zaledwie
3 samochody.
Jak opiszesz te trzy sezony, w których stawałaś na podium?
Nieprzespane noce, stres, dygoczące ręce… To było coś fajnego! Mocno przygotowywałam się do każdych zawodów, oglądałam onboardy, analizowałam, jak można szybciej przejechać dany zakręt. Wyjeżdżaliśmy
z Palonka Rally Sport na dwudniowe treningi do Wetliny, chciałam się rozwijać i jeździć coraz szybciej. W 2013 roku pojechałam nawet w dwóch rajdach, podczas których nauczyłam się tyle, co przez wcześniejsze pięć lat.
Jak to jest wywalczyć tytuł będąc kobietą wśród tylu facetów?
Ewa Wójtowicz: Dobrze. Wygrywało się przyjemnie, zapewne oni gorzej to znosili. Od początku moich startów w wyścigach górskich, czyli od 2009 roku, byłam jedyną kobietą, która ścigała się przez cały sezon, czyli byłam ja i jakichś 90 facetów we wszystkich klasach. Zresztą, tylko w pierwszym sezonie traktowali mnie jak babę, mówili „O, przyjechała sobie jakaś laska i będzie się lansować”, czemu się
z resztą nie dziwię. Ale już po roku zrozumieli, że tej laski za kierownicą trzeba się bardziej bać, niż z niej śmiać. Zaczęli ze mną zupełnie inaczej rozmawiać, wiedzieli, że mogą przyjść i zapytać się, jak ja przejeżdżam jakiś zakręt, a nie na odwrót, jak to można by sobie wyobrażać.
I nagle przychodzi moment, kiedy spodziewasz się dziecka…
Ewa Wójtowicz: I brakuje mi dwóch punktów do tytułu wicemistrza Polski. Wiedząc, że jestem w czwartym miesiącu ciąży, siadłam za kierownicę i wystartowałam. Sytuacja była o tyle dobra, że musiałam tylko dojechać do mety. Wszystko byłoby pięknie, gdyby na ostatnich zawodach w Załużu nie padł mi silnik, a kobiecie w ciąży nie wolno się denerwować… (śmiech). Pierwszy dzień zawodów odpuściliśmy, w tym czasie mój tata pojechał do Czech, gdzie znalazł taki motór, przywiózł go wieczorem, chłopaki z PRS zdążyli wymienić go na rano. Wystartowałam i udało mi się zdobyć upragniony punkt, zostałam wicemistrzynią Polski. Niektórzy mnie krytykowali za to, że ryzykuję zdrowie dziecka, ale byłam spokojna. Urodziłam zdrowego synka, jazda w brzuchu niczym mu się nie odbiła, no chyba tylko tym, że ma teraz hopla na punkcie samochodów i bawimy się wyłącznie resorakami.
Przerwa na urodzenie dziecka też nie była długa. Urodziłam w kwietniu, a w lipcu już się ścigałam. Młody miał niecałe 2 miesiące, kiedy ja z powrotem zaczęłam trenować. Chciałam udowodnić samej sobie, że dam radę. Bardzo miło wspominam te chwile, bo karmić niemowlę piersią w wyścigowym padoku to rzecz niespotykana. Wzięłam wtedy ze sobą mamę, która zajmowała się małym, gdy ja akurat jechałam. Ze stolika serwisowego zrobiliśmy przewijak. W dodatku był trzydziestostopniowy upał, pisałam do dyrektorów zawodów prośby o przesunięcie startów, bym mogła wcześniej przejechać i nie musiała stać w korku w parku maszyn. Safety car ściągał mnie na dół do dziecka, całość wyglądała śmiesznie, ale dzięki tym decyzjom organizatorów udowodniliśmy, że macierzyństwo w niczym nie przeszkadza podczas ścigania się w górach. Można wszystko, wystarczy chcieć.
Co teraz z twoją karierą?
Ewa Wójtowicz: Mam nadzieję, że jest to tylko chwilowa przerwa. Ten sezon odpuściłam, ponieważ w mojej klasie nadal się nic nie dzieje, nie mam się z kim ścigać. Mam plan, że pojadę w tym sezonie jakieś ulubione trzy wyścigi, dla rozjeżdżenia, a tak naprawdę muszę myśleć o zmianie auta. Mój Citroen C2R2 jest świetnym samochodem, jeździ mi się nim perfekcyjnie – jest mały, agresywny, ale brakuje mu konkurencji. Mogę się więc przesiąść albo do Lancera, albo do Clio, przy czym Renault będzie słabsze od mojej Cytryny. Taki krok wstecz mnie nie satysfakcjonuje, więc zostaje potężne Evo, gdzie w grę wchodzi już bardziej moc i budżet niż faktyczne umiejętności kierowcy, a to mnie nie interesuje. Mam nadzieję, że wszystkie Peugeoty 106 i Saxo przejdą do historyka, klasa N minus 2000, w której było 11 aut, też przejdzie do historyka, a chłopaki pokupują C2-ki albo coś do klasy N1600. Ale to na razie tylko moje marzenia. Cały czas myślę o zmianie auta, ale to tyle pieniędzy…
Ile kosztują wyścigi górskie?
Wszystko zależy od nas. Jeżeli jeździmy sami, płacimy tylko 1000zł wpisowego na zawody. Do tego musimy doliczyć nocleg, jedzenie, paliwo za przejazd i oczywiście serwis, który jest najdroższy, ale też i najważniejszy. Gdyby się postarać, myślę, że można się zamknąć w 2000zł za jeden start, w rzeczywistości sumy są dużo większe. Czołówka w najmocniejszej klasie wydaje około 30 000zł za wyścig, a górnej granicy po prostu nie ma.
Co dało ci jako kobiecie to, że się ścigasz?
Dzięki temu czuję się wyjątkowa. Czuję, że mam pasję, odskocznię od życia codziennego, co bardzo pomaga
w gorszych momentach. Bywa, że jak mam gorszy humor, to włączam sobie jakieś swoje filmiki z wyścigu i po chwili już się lepiej czuję.
Kiedy patrzysz na swojego Citroena, to myślisz o nim bardziej jak kobieta czy kierowca wyścigowy? Inaczej mówiąc – co jest ważniejsze – ustawienia zawieszenia czy kolor nadwozia?
Ewa Wójtowicz: Szczerze mówiąc, to jeśli chodzi o mechanikę czy ustawienia, to jestem typową babą. Owszem, widzę różnice przy odpowiednich ustawieniach, ale w zupełności ufam chłopakom z PRS, oni się wszystkim zajmują i muszę przyznać, że taki układ mi odpowiada.
Jeśli chodzi o stronę wizualną, to na pewno jako kobieta nie lubię, kiedy widzę jakieś rysy na zderzaku, tak samo dbam o to, żeby mój kombinezon był czysty, nie lubię chodzić w smarach. Oczywiście musi pasować do butów, buty do kasku, a paznokcie muszą być pomalowane (śmiech). Ale nie maluję się przed wyścigiem, ponieważ nie ma na to czasu, kiedy wstajesz o godzinie 5 w dniu wyścigu, nie masz na to sił, zresztą zawsze podchodziłam do tego w ten sposób, że jadę w zawodach jako kierowca, nie jako kobieta. Relacje damsko-męskie na trasie nigdy mnie nie interesowały.
Czy motorsport może być sportem rodzinnym?
Oczywiście, że tak! Mój syn ma dopiero 3 lata, więc za rok wykupuję mu na urodziny karnet na gokarty (śmiech). Z pewnością będę zabierała dziecko na różnego rodzaju zloty miłośników aut, jak chociażby zloty klubu Porsche, bo to świetny sposób na spędzenie wolnego czasu
w miłej rodzinnej atmosferze, a do tego w towarzystwie pięknych aut.
Zachęcam wszystkie dziewczyny do tego, aby nie bały się tego świata motoryzacji, który tylko pozornie przypisany jest facetom. Nie powinnyście wstydzić się, że czegoś nie potraficie. Jeśli to was kręci, wybierzcie się na jakiś tor i sprawdźcie, do czego jesteście zdolne. Kobieta może być dobrym kierowcą, szybszym od niejednego mężczyzny, nie ma rzeczy niemożliwych, trzeba tylko chcieć.
Nawet jeśli nie rozróżnia się stron?
(śmiech) Nawet.
POPRZEDNI
NASTĘPNY
Ewa Wójtowicz, Lublin | Jest podwójną wicemistrzynią i mistrzynią Polski w wyścigach górskich w klasie 1600. Na trasie bije facetów na głowę i udowadnia, że miejsce kobiety może być tam, gdzie chce.
rozmawiał: Mateusz Cieślak, foto: Grupa Fotografów Lubelskich: Kinga Liwak, Andrzej Mikulski, archiwum Ewy Wójtowicz
Motór: Czy kobiety to faktycznie płeć słabsza?
Ewa Wójtowicz: Pewnie wam, facetom, się tak wydaje, ale ja tak nie uważam. Na pewno jesteśmy słabsze w wielu dziedzinach, ale za kierownicą już niekoniecznie. Jest nas mniej, ale to nie oznacza, że jesteśmy gorsze.
Mówi się, że kobiety mają problem z rozróżnieniem stron, podobno jest to poparte naukowo.
Ewa Wójtowicz: Na pewno jest w tym trochę prawdy. Na początku, jak jeździłam w rajdach z Maćkiem Sosnowskim, bardzo często myliły mi się strony. Maciek na szczęście zdawał sobie z tego sprawę i dzielnie to znosił podczas opisywania trasy. W czasie startu takich pomyłek już nie było. Czym to jest spowodowane? Nie wiem, ale naprawdę tak jest.
Kobiety trochę więcej marudzą, bardziej doskwiera nam upał, facet jest bardziej wytrzymały wydolnościowo. Było to widocznie szczególnie podczas rywalizacji przy czterdziestostopniowym upale w kombinezonach. Ponadto mamy swoje lepsze i gorsze okresy, hormony niekiedy też nie pomagają, jednak wciąż nie uważam, że jesteśmy przez to słabsze.
W takim razie jakie kobiece cechy pomagają w wyczynowej jeździe samochodem?
Ewa Wójtowicz: Jesteśmy bardziej zdyscyplinowane, lepiej potrafimy się podporządkować, nie dajemy się łatwo rozkojarzyć i na pewno nie odczuwamy czegoś takiego, że za wszelką cenę pragniemy osiągnąć cel. Chcemy po prostu dojechać do mety, ukończyć bezpiecznie odcinek, a nie za wszelką cenę wygrać, ryzykując wypadkami.
Czyli jak patrzysz na jazdę Kubicy, jak co chwilę albo urywa koło, albo ląduje w rowie, to myślisz sobie…
Że zrobiłabym to inaczej – przejechałabym zakręt spokojniej, może byłabym 2 minuty za Kubicą, ale na pewno dojechałabym do mety. To też często doświadczałam na trasie – miałam lepsze wyniki na mokrej nawierzchni, ponieważ wtedy faceci szaleli, a ja jechałam swoim tempem. Oni byli szybsi podczas wejścia w zakręt, ale tracili do mnie podczas wyjścia, bo ratowali się podczas poślizgu. Dzięki temu byłam od nich lepsza.
O tym, że kobieta wcale nie musi być płcią słabszą, świadczą przede wszystkim twoje tytuły. Podwójne wicemistrzostwo i tytuł Mistrza Polski w wyścigach górskich w klasie 1600. Czujesz się spełniona?
Nie, zawsze chce się więcej. Po każdym sukcesie pozostaje poczucie, że stać cię na jeszcze więcej. Oczywiście te tytuły mnie cieszą, zwłaszcza mistrzostwo Polski, tym bardziej, że osiągnęłam je rok po urodzeniu dziecka, więc to było dla mnie budujące, że macierzyństwo nie przekreśliło mojej kariery. Trochę obawiałam się, będąc w ciąży, że kiedy urodzę dziecko, to moja psychika się zmieni i później już sobie nie poradzę. Na szczęście okazało się, że nic takiego nie miało miejsca, wręcz przeciwnie – po urodzeniu mojego synka poprawiłam wszystkie swoje czasy na każdej trasie. Być może dzięki temu, że z dziewczyny stałam się kobietą, bardziej silną, zdecydowaną. Ale… to cały czas jest mało. Oddałam się dziecku i teraz nie trenuję już tak dużo jak wcześniej, wiem, że mogłabym osiągnąć więcej, ale w tym momencie nie pojadę już rajdów, które chciałabym pojechać, bo nie wyobrażam sobie wypadku, pobytu w szpitalu i pozostawienia dziecka na jakiś dłuższy czas – to zbyt ryzykowne. Wyścigi górskie tylko teoretycznie są bezpieczniejsze. Apetyt jest ogromny, ale świadomość, że w domu ktoś na ciebie czeka, jest silniejsza.
Cofnijmy się teraz nieco, powiedz, skąd wzięły się twoje motoryzacyjne zainteresowania?
Ewa Wójtowicz: To musimy się cofnąć aż do dzieciństwa. W przeszłości mój tata był zawodnikiem Automobilklubu Lubelskiego i startował w rajdach aut zabytkowych. Mieliśmy w domu starego GAZ-a i już jako siedmiolatka jeździłam z nim na zawody. Choć nie do końca wiedziałam, o czym w tym wszystkim chodzi, to szybko polubiłam te wyjazdy i ich atmosferę. Później tata zabierał mnie od czasu do czasu na gokarty, ale była to raczej forma zabawy. Następnie przez dłuższy czas nie miałam większej styczności
z tym światkiem, pozostawały jedynie marzenia.
W końcu w 2008 roku mój brat zabrał mnie na zlot Porsche. Nie miał kogo wziąć, więc pojechałam z nim jako pilot. I był konkurs pań, do którego przystępowały wszystkie żony, dziewczyny, siostry i matki. Ja nigdy wcześniej nie siedziałam za kierownicą jego Porsche, ale stwierdziłam, że spróbuję.
Jego samochodem? Masz bardzo kochającego brata.
(śmiech) Tak, ufał mi. Wystartowałam i byłam druga,
a objechała mnie taka typowa blondyna, więc stwierdziłam, że kupuję własne Porsche i jeszcze jej pokażę. Dzień po kupnie Boxstera pojechałam na inny zlot i tam ją objechałam. Kiedy mój tata to zobaczył, poznał mnie z Danielem Palonką. Pojechaliśmy ze trzy razy na tor, by złapać podstawy i ocenić mój potencjał. Daniel stwierdził, że coś z tego może być, padła decyzja, żeby kupić Citroena Saxo. Zaproponował skok na głęboką wodę, powiedział „Rób licencję i jedziemy w góry”. Trochę nie dowierzałam, miałam raptem kilka poważnych
treningów za sobą, ale jak się bawić, to na całego. Na początku 2009 roku robiłam licencję, a następnie przejechałam cały sezon w wyścigach górskich. Nie odstawałam od reszty, więc zdecydowaliśmy kontynuować moją przygodę za kierownicą. Tym bardziej, że w tamtym czasie miałam się z kim ścigać.
No właśnie, słyszałem, że w tym momencie cierpisz na brak rywalizacji, dlaczego tak jest?
Ewa Wójtowicz: W klasie A1600, w której się ścigam, na początku były m.in. Citroeny Saxo czy Peugeoty 106. W tym momencie te wszystkie auta odchodzą do historyka, a ich właściciele przenoszą się do innych klas, bo nie opłaca się inwestować w takie auto. Dlatego klasa N2000, w której jeżdżą Cliówki, jakoś się rozwija. Był moment, jak kupiłam Citroena C2, kiedy wszystko rozwijało się, było z kim walczyć, to był ten czas, kiedy zdobywałam tytuły, ale od 2014 roku nie mam się z kim ścigać. W tamtym sezonie łącznie ze mną w klasie rywalizowały zaledwie
3 samochody.
Jak opiszesz te trzy sezony, w których stawałaś na podium?
Nieprzespane noce, stres, dygoczące ręce… To było coś fajnego! Mocno przygotowywałam się do każdych zawodów, oglądałam onboardy, analizowałam, jak można szybciej przejechać dany zakręt. Wyjeżdżaliśmy
z Palonka Rally Sport na dwudniowe treningi do Wetliny, chciałam się rozwijać i jeździć coraz szybciej. W 2013 roku pojechałam nawet w dwóch rajdach, podczas których nauczyłam się tyle, co przez wcześniejsze pięć lat.
Jak to jest wywalczyć tytuł będąc kobietą wśród tylu facetów?
Ewa Wójtowicz: Dobrze. Wygrywało się przyjemnie, zapewne oni gorzej to znosili. Od początku moich startów w wyścigach górskich, czyli od 2009 roku, byłam jedyną kobietą, która ścigała się przez cały sezon, czyli byłam ja i jakichś 90 facetów we wszystkich klasach. Zresztą, tylko w pierwszym sezonie traktowali mnie jak babę, mówili „O, przyjechała sobie jakaś laska i będzie się lansować”, czemu się
z resztą nie dziwię. Ale już po roku zrozumieli, że tej laski za kierownicą trzeba się bardziej bać, niż z niej śmiać. Zaczęli ze mną zupełnie inaczej rozmawiać, wiedzieli, że mogą przyjść i zapytać się, jak ja przejeżdżam jakiś zakręt, a nie na odwrót, jak to można by sobie wyobrażać.
I nagle przychodzi moment, kiedy spodziewasz się dziecka…
Ewa Wójtowicz: I brakuje mi dwóch punktów do tytułu wicemistrza Polski. Wiedząc, że jestem w czwartym miesiącu ciąży, siadłam za kierownicę i wystartowałam. Sytuacja była o tyle dobra, że musiałam tylko dojechać do mety. Wszystko byłoby pięknie, gdyby na ostatnich zawodach w Załużu nie padł mi silnik, a kobiecie w ciąży nie wolno się denerwować… (śmiech). Pierwszy dzień zawodów odpuściliśmy, w tym czasie mój tata pojechał do Czech, gdzie znalazł taki motór, przywiózł go wieczorem, chłopaki z PRS zdążyli wymienić go na rano. Wystartowałam i udało mi się zdobyć upragniony punkt, zostałam wicemistrzynią Polski. Niektórzy mnie krytykowali za to, że ryzykuję zdrowie dziecka, ale byłam spokojna. Urodziłam zdrowego synka, jazda w brzuchu niczym mu się nie odbiła, no chyba tylko tym, że ma teraz hopla na punkcie samochodów i bawimy się wyłącznie resorakami.
Przerwa na urodzenie dziecka też nie była długa. Urodziłam w kwietniu, a w lipcu już się ścigałam. Młody miał niecałe 2 miesiące, kiedy ja z powrotem zaczęłam trenować. Chciałam udowodnić samej sobie, że dam radę. Bardzo miło wspominam te chwile, bo karmić niemowlę piersią w wyścigowym padoku to rzecz niespotykana. Wzięłam wtedy ze sobą mamę, która zajmowała się małym, gdy ja akurat jechałam. Ze stolika serwisowego zrobiliśmy przewijak. W dodatku był trzydziestostopniowy upał, pisałam do dyrektorów zawodów prośby o przesunięcie startów, bym mogła wcześniej przejechać i nie musiała stać w korku w parku maszyn. Safety car ściągał mnie na dół do dziecka, całość wyglądała śmiesznie, ale dzięki tym decyzjom organizatorów udowodniliśmy, że macierzyństwo w niczym nie przeszkadza podczas ścigania się w górach. Można wszystko, wystarczy chcieć.
Co teraz z twoją karierą?
Ewa Wójtowicz: Mam nadzieję, że jest to tylko chwilowa przerwa. Ten sezon odpuściłam, ponieważ w mojej klasie nadal się nic nie dzieje, nie mam się z kim ścigać. Mam plan, że pojadę w tym sezonie jakieś ulubione trzy wyścigi, dla rozjeżdżenia, a tak naprawdę muszę myśleć o zmianie auta. Mój Citroen C2R2 jest świetnym samochodem, jeździ mi się nim perfekcyjnie – jest mały, agresywny, ale brakuje mu konkurencji. Mogę się więc przesiąść albo do Lancera, albo do Clio, przy czym Renault będzie słabsze od mojej Cytryny. Taki krok wstecz mnie nie satysfakcjonuje, więc zostaje potężne Evo, gdzie w grę wchodzi już bardziej moc i budżet niż faktyczne umiejętności kierowcy, a to mnie nie interesuje. Mam nadzieję, że wszystkie Peugeoty 106 i Saxo przejdą do historyka, klasa N minus 2000, w której było 11 aut, też przejdzie do historyka, a chłopaki pokupują C2-ki albo coś do klasy N1600. Ale to na razie tylko moje marzenia. Cały czas myślę o zmianie auta, ale to tyle pieniędzy…
Ile kosztują wyścigi górskie?
Wszystko zależy od nas. Jeżeli jeździmy sami, płacimy tylko 1000zł wpisowego na zawody. Do tego musimy doliczyć nocleg, jedzenie, paliwo za przejazd i oczywiście serwis, który jest najdroższy, ale też i najważniejszy. Gdyby się postarać, myślę, że można się zamknąć w 2000zł za jeden start, w rzeczywistości sumy są dużo większe. Czołówka w najmocniejszej klasie wydaje około 30 000zł za wyścig, a górnej granicy po prostu nie ma.
Co dało ci jako kobiecie to, że się ścigasz?
Dzięki temu czuję się wyjątkowa. Czuję, że mam pasję, odskocznię od życia codziennego, co bardzo pomaga
w gorszych momentach. Bywa, że jak mam gorszy humor, to włączam sobie jakieś swoje filmiki z wyścigu i po chwili już się lepiej czuję.
Kiedy patrzysz na swojego Citroena, to myślisz o nim bardziej jak kobieta czy kierowca wyścigowy? Inaczej mówiąc – co jest ważniejsze – ustawienia zawieszenia czy kolor nadwozia?
Ewa Wójtowicz: Szczerze mówiąc, to jeśli chodzi o mechanikę czy ustawienia, to jestem typową babą. Owszem, widzę różnice przy odpowiednich ustawieniach, ale w zupełności ufam chłopakom z PRS, oni się wszystkim zajmują i muszę przyznać, że taki układ mi odpowiada.
Jeśli chodzi o stronę wizualną, to na pewno jako kobieta nie lubię, kiedy widzę jakieś rysy na zderzaku, tak samo dbam o to, żeby mój kombinezon był czysty, nie lubię chodzić w smarach. Oczywiście musi pasować do butów, buty do kasku, a paznokcie muszą być pomalowane (śmiech). Ale nie maluję się przed wyścigiem, ponieważ nie ma na to czasu, kiedy wstajesz o godzinie 5 w dniu wyścigu, nie masz na to sił, zresztą zawsze podchodziłam do tego w ten sposób, że jadę w zawodach jako kierowca, nie jako kobieta. Relacje damsko-męskie na trasie nigdy mnie nie interesowały.
Czy motorsport może być sportem rodzinnym?
Oczywiście, że tak! Mój syn ma dopiero 3 lata, więc za rok wykupuję mu na urodziny karnet na gokarty (śmiech). Z pewnością będę zabierała dziecko na różnego rodzaju zloty miłośników aut, jak chociażby zloty klubu Porsche, bo to świetny sposób na spędzenie wolnego czasu
w miłej rodzinnej atmosferze, a do tego w towarzystwie pięknych aut.
Zachęcam wszystkie dziewczyny do tego, aby nie bały się tego świata motoryzacji, który tylko pozornie przypisany jest facetom. Nie powinnyście wstydzić się, że czegoś nie potraficie. Jeśli to was kręci, wybierzcie się na jakiś tor i sprawdźcie, do czego jesteście zdolne. Kobieta może być dobrym kierowcą, szybszym od niejednego mężczyzny, nie ma rzeczy niemożliwych, trzeba tylko chcieć.
Nawet jeśli nie rozróżnia się stron?
(śmiech) Nawet.