Autostopowicze
Autor: Jacek Słowik / foto: licencja CCO
PRL autostopową potęgą
Gdy Jack Kerouac wydawał w 1957 roku książkę W drodze, nie mógł spodziewać się, że już niedługo trafi do serc ponad miliona Polaków, którzy za przykładem literackich bohaterów, staną na poboczach dróg w całym kraju, by przeżyć przygodę życia i poczuć ducha prawdziwej wolności. W tym samym czasie, kiedy powieść pojawiła się w księgarniach w USA, tysiące kilometrów dalej, za żelazną kurtyną, Bogusław Laitl i Tadeusz Sowa postanawiają wyruszyć autostopem przez Polskę, zainspirowani innymi amerykańskimi dziełami podróżniczymi. Była to nie tylko jedna z pierwszych takich wypraw, ale również jedna z najbardziej medialnych. Dwóch młodych mężczyzn ubranych w specjalnie uszyte spodnie i kurtki, które na rękawach miały wyszyte herby miast, wzbudzało nie lada sensację. Laitl i Sowa, żeby zwabić kierowców, przygotowali proporczyk z hasłem:
Ten kierowca fajny chłop, co popiera auto-stop.
Jego idea nie była jeszcze rozpowszechniona, ale autostopowicze rzucali się w oczy do tego stopnia, że kierowcy często zatrzymywali się z czystej ciekawości i z tego samego powodu zabierali pasażerów. Podczas wyprawy panowie pokonali 2,5 tysiąca kilometrów, w czym pomogło im 37 kierowców i jedynie dwóch odmówiło. Doszło do tego, że na pewnym etapie ich podróż, zaczęły relacjonować media. Zainteresowanie społeczne było tak duże, że gdy dotarli do Trójmiasta, z marszu otrzymali pokój w Grand Hotelu.
Rok później władza PRL zamiast walczyć z autostopem, jak to miało miejsce w wielu innych miejscach świata, postanowiła go sformalizować. Rozpoczęto akcję autostopową. Uruchomiono Biuro Autostopu, a legendarne książeczki autostopowicza zaczęły podbijać kraj. Polska, jako jedyny kraj na świecie, usystematyzowała i sformalizowała tę formę podróżowania, hołdującą wolności i niezależności. Co prawda, popularność akcji książeczkowej spadła po niespełna 20 latach, ale oficjalnie kontynuowano ją do 1995 roku, a książeczki były w sprzedaży jeszcze przez następnych kilka lat.
Autostopowicze | „Podróż za jeden uśmiech”
W szczytowym okresie popularności podróżowania na książeczkę, w 1971 roku, na łamach jednego z magazynów motoryzacyjnych ukazała się infografika, przedstawiająca zbiorczy dystans pokonany przez miłośników autostopu. Autostopowicze przebyli łącznie dystans bliski pięciokrotnemu okrążeniu Ziemi wzdłuż równika. Akcja książeczkowa pomagała miłośnikom beztroskiej podróży stopem. Jej posiadacze otrzymywali ubezpieczenie, okładka z daleka wyglądała jak policyjny „lizak”, a po trzecie, w książeczkach znajdowały się specjalne kupony. Autostopowicze dawali je kierowcom, a ci mieli możliwość wzięcia udziału w losowaniu nagród. „Można było wygrać nawet samochód” – wspomina Jerzy Bożyk, kompozytor i muzyk, który swoją miłość do „stopa” wyśpiewał w „Balladzie autostopowej” .
Bożyk to również jeden z pierwszych propagatorów stopa w Polsce. Drogową przygodę rozpoczął w 1958 roku trasą Łódź – Pabianice. „Usłyszałem w pracy, że sprzedają książeczki autostopowicza i można jeździć stopem po kraju. Wyszedłem, kupiłem książeczkę i przeprowadziłem próbny przejazd” – wspomina. Trasa liczyła kilkanaście kilometrów, które przejechał na pace ciężarówki (wtedy można było w ten sposób podróżować). Kolejne dystanse były już znacznie dłuższe.
Początkowo jeździł po kraju, lecz gdy żelazna kurtyna upadła, ruszył w świat. Wśród krajów, które przebył autostopem wymienia: Słowację, Francję, Węgry, Niemcy, Finlandię, Szwecję czy Danię. W latach 90. podjął się prowadzenia kabaretu polonijnego w Kopenhadze, na co dzień pracując w Krakowie. W weekend wyskakiwał na drogę, łapał stopa i ruszał do Kopenhagi, by tam tworzyć kabaret. I tak przez lata, co tydzień. Chodziło głównie o kwestie finansowe. „Cotygodniowe jeżdżenie trasą Kraków – Kopenhaga – Kraków kosztowałoby majątek. Autostopem było taniej” – tłumaczy Jerzy Bożyk.
Autostopowicze | Pieniądze to nie wszystko
Finanse nie były czynnikiem decydującym. Pojawił się głód przygód, chęć zwiedzenia świata i poznania ludzi. Podróżując po Szwecji wykorzystywał swoje prawo jazdy i surowe kary, obowiązujące w tym kraju za prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu. „Podchodziłem do kierowców na stacjach benzynowych, pokazywałem prawo jazdy i mówiłem, że jak mają ochotę wypić piwo, to ja mogę ich zawieźć do domu, a przy okazji będę miał transport dla siebie” – śmieje się. Przez blisko 40 lat przemierzył w ten sposób tysiące kilometrów i zebrał ponad sto książeczek autostopowicza. Pod koniec akcji autostopowej książeczki również sprzedawał. Ostatnią, w 1997 roku, parze Anglików, która przyjechała do Polski, by spróbować „oficjalnego” autostopu.
Wolność, ukryta jaskinia i bańki mydlane
Koniec akcji książeczkowej nie jest równoznaczny z porzuceniem tej formy podróżowania. Otwarcie granic zrobiło swoje i miłośnicy stopa jeszcze mocniej ruszyli w świat. Ludzie, których napędza wieczny głód przygody, o której w swojej książce Autostop polski. PRL i współczesność pisze Jakub Czupryński, wciąż chętnie korzystają z życzliwości innych kierowców. Podróżowanie autostopem dla niezbyt bogatego społeczeństwa musiało być atrakcyjne. Pozwalało przeżyć upragnioną przygodę, poczuć niczym nieskrępowaną wolność. To ostatnie nie zmieniło się do dzisiaj.
„Mogę mieć plan, ale nie muszę się do niego stosować. Nic mnie nie goni. Mogę pojechać, gdzie chcę. Nie jestem od nikogo uzależniony, a odcięty jestem praktycznie od wszystkiego. Nie korzystam z Internetu, a telefonu używam tylko w sytuacjach awaryjnych” – tłumaczy wprawiony w łapaniu stopa Miłosz. Jest rok 2018, dynamicznie zmieniający się świat i ogromny postęp technologiczny każdego dnia, lecz w tym wszystkim wciąż są ludzie, którzy poszukują czegoś wyjątkowego, nieuchwytnego, czego nie znajdą w Internecie czy na ekranie smartfona.
„Do tego dochodzi niewiedza odnośnie tego, co mnie czeka. Nutka adrenaliny. Czasami chce się złamać prawo, by zrobić coś, co się zapamięta: znaleźć nocleg w muzeum czy jakimś chronionym parku, gdzie jest zakaz wstępu po zmroku. Albo przespać się w jaskini 40 m od wieży Eiffela, mimo że praktycznie nikt nie wie o jej istnieniu” – wymienia Miłosz. Nie chodzi tu tylko o szybki i tani przejazd z miejsca do miejsca, ale o cały barwny entourage.
Wątek przygodowy jest jednym z głównych powodów, dla których zarzucamy na ramiona plecak, stajemy przy drodze i wyciągamy rękę w nadziei, że przejeżdżający samochód zatrzyma się i padnie wyczekiwane pytanie: „Dokąd chcecie jechać?”.
Chcesz się ścigać?
Ania, studentka dziennikarstwa, dorabiająca między zajęciami jako kelnerka, otwarcie przyznaje: „stać mnie na samoloty, pociągi czy autobusy, ale wolę autostop”. Plecak zarzuciła na ramię pięć lat temu i od tego czasu regularnie wyrusza z przygodnymi kierowcami poznawać świat. Zwiedziła dużą cześć kraju, a także Włochy, Grecję, Francję czy Albanię. „Ludzie są fascynujący i nigdy nie przestaną zaskakiwać. A podróż autostopem to idealna okazja do ich poznawania” – stwierdza. Zwłaszcza, gdy obok stoi dziesięciu innych autostopowiczów wspólnie próbujących złapać transport.
Ania wśród nich znalazła się podczas udziału w wyścigu autostopowym. „Gdzieś na południu Włoch spotkaliśmy się na jednej ze stacji benzynowych. Samochody przejeżdżały tamtędy raz na 20 minut i myśleliśmy, że nigdy się stamtąd nie wydostaniemy” – wspomina. Po czterech godzinach na drodze pojawił się wracający do bazy autokar. Całkowicie pusty. Kierowca zabrał wszystkich. To jedna z wielu sytuacji, jakie mają miejsce podczas licznych wyścigów autostopowych, organizowanych przez Polaków.
W tej dziedzinie znajdujemy się w autostopowej czołówce. Jako jedyny kraj na świecie mamy ich tak dużo – od Krakowa przez Wrocław, Poznań, Warszawę po Gdańsk. Rokrocznie udział w nich biorą tysiące, spragnionych niezapomnianych doświadczeń osób różnej płci, wykształcenia i wieku. O ile w przypadku jednego z największych – wrocławskiego Auto Stop Race – wiek uczestników jest określony przedziałem 18-30, o tyle choćby na gdyńskich Międzynarodowych Mistrzostwach Autostopowych już nie. „Startował u nas 56-letni Czech chory na stwardnienie rozsiane” – mówi Michał Witkiewicz, organizator MMA, czyli najstarszego w kraju wyścigu autostopowiczów.
Wspomniany przez niego 56-latek udowadnia wszystkim malkontentom, że jeśli ma się chęci, to nie ma ograniczeń. Najstarszym autostopowiczem, jakiego Michał spotkał na swojej drodze, był 80-letni podróżnik. Wśród uczestników wyścigu dominują panie, które stanowią 2/3 wszystkich startujących. Na największym w kraju, nieco młodszym od MMA – Auto Stop Race – siły obu płci są rozłożone raczej równo, ale nie przeszkadza to paniom w zdominowaniu podium. „Na 10 edycji, jakie się odbyły, tylko raz wygrał duet męsko-męski. Panie zdecydowanie częściej stają na podium” – mówi Paulina Romańczuk, na co dzień księgowa, a po godzinach członek ekipy organizującej Auto Stop Race.
Technologia w służbie podróżnych
„Czasami chciałoby się z kimś porozmawiać, spędzić te kilka godzin w towarzystwie osoby obok a nie tylko radia w samochodzie” – mówi Sławek Osiewicz, były kierowca, który do niedawna większość życia spędzał za kółkiem dostawczego busa, przemierzając Europę. W długich trasach doskwierała mu samotność, więc zaczął zabierać napotkanych autostopowiczów.
Potem oni podsunęli mu pomysł, żeby ogłaszał się w Internecie. Sławek podłapał i cztery lata temu założył na Facebooku grupę Non-STOP w drodze, gdzie wraz z innymi kierowcami publikuje trasy. Podstawowa zasada panująca na grupie brzmi: nie płacimy za przejazdy. Stosuje się do niej ponad 35 tys. członków. Sławek, jako kierowca kursujący na długich, międzynarodowych trasach potrzebował towarzystwa, które uprzyjemni mu podróż, ale nie ukrywa, że lubi zabierać autostopowiczów również z innego powodu. „To ludzie szaleni, pozytywni, pełni nietypowych pomysłów i energii” – mówi. Raz zabrał z okolic Norymbergi stopowicza, który wymyślił, że przejedzie Europę i będzie na tę podróż zarabiał, puszczając w centrach miast wielkie bańki mydlane. „W sumie dwa tygodnie ze mną jechał. Nauczyłem się od niego puszczania baniek” – śmieje się Sławek. Co ciekawe, wiedzę tę przekazał później innemu autostopowiczowi, którego spotkał w Szczecinie, skąd zawiózł do Barcelony, gdzie po dwóch godzinach „bańkowania” zarobili 70 euro.
Autostop XXI wieku
Współczesny autostop to już nie tylko łapanie aut na trasie, ale też zaadaptowane do tego celu social mediów. Obok społeczności utworzonej przez Sławka, jeszcze większą popularnością cieszy się grupa Autostopowicze czyli My. Ta zbiera w jednym miejscu blisko 46,5 tysiąca miłośników stopa. Wymieniają się tam uwagami, poszukują przejazdów, a nawet umawiają się na integrację „gdzieś w drodze”. Zgodnie twierdzą, że autostop to przygoda, wolność i otwartość na ludzi. Ostatnia cecha to również łącznik między autostopem i BlaBlaCarem. Stworzona 15 lat temu przez Francuza, Frédérica Mazzellę, aplikacja była potrzebą chwili. Ta pojawiła się podczas świąt Bożego Narodzenia 2003 roku, gdy jej pomysłodawca bezskutecznie próbował dostać się z Paryża do swojej rodzinnej miejscowości.
Stwierdził wówczas, że na rynku brakuje platformy, kojarzącej ze sobą pasażerów i kierowców. Do Polski BlaBlaCar dotarł pięć lat temu, ale zdążył już zebrać ponad dwa miliony zarejestrowanych użytkowników. Zasady są nieco odmienne od autostopowej ideologii darmowej przygody. Zamiast niej najważniejszym elementem jest transport, a podróżni dzielą się kosztami przejazdu. Mimo to BlaBlaCar niesie ze sobą pewne skojarzenia z autostopem. Mamy przecież kierowcę, podróżnego potrzebującego transportu i otwartość na ludzi.
Gdy ruszamy z Lublina do Warszawy, razem z Urszulą, Witoldem i Cariną, praktycznie się nie znamy. Z Urszulą, która jest dziś kierowcą, każde z nas zamieniło wcześniej zaledwie kilka zdań za pośrednictwem aplikacji. „Jest taniej, ciekawiej i przyjemniej niż w pociągu lub autokarze” – mówi już w samochodzie. Cała trójka zgodnie twierdzi, że to nie jest autostop, ale podobnie jak on, stwarza możliwość podróży z ciekawymi ludźmi.
BlaBlaCar
Z kolei marząca o aktorstwie 20-letnia Carina jest kelnerką w jednej z ekskluzywnych warszawskich restauracji. Obsługiwała samego Romana Polańskiego. „Mam tak, że albo zaczynamy rozmawiać i nie możemy przestać, albo milczymy i też jest fajnie” – wspomina zapytana o metodę na spędzenie czasu podróży. „Świetne jest to, że można poznać wiele znakomitych osób. Często podczas podróży ludzie się otwierają i opowiadają o sobie mimo, że jesteśmy praktycznie nieznajomymi” – zauważa. Wpuszczając kogoś do samochodu, zaprasza się go do siebie w gości, to tak jakby wpuścić kogoś do swojego domu. To odróżnia BlaBlaCar od tradycyjnego transportu.
Urszula chętnie zabiera pasażerów i równie chętnie dosiada się do kogoś. „Mam kilka takich znajomości, które zostały po przejeździe. Polubiliśmy się i nadal utrzymujemy kontakt” – dodaje. Tylko raz nie wzięła pasażera. Był nowy w BlaBla i nie miał uzupełnionego profilu, postanowiła więc do niego zadzwonić, żeby dowiedzieć się z kim ma do czynienia. Dostała mięsistą wiązankę. Z reguły jednak ludzie reagują przyjaźnie.
Dla osób, które obawiają się nieznajomych, BlaBlaCar jest zdecydowanie bezpieczniejszą formą. System ocen i rekomendacji pozwala weryfikować pasażerów i kierowców. No i przynajmniej powierzchownie poznajemy się nawzajem jeszcze przed podróżą. BlaBlaCar obejmuje też podróż dodatkowym ubezpieczeniem assistance. A tego nie było nawet w autostopowych książeczkach.
Skoro autostop to gdzie? Może zainteresują Cię atrakcje Roztocza?
POPRZEDNI
NASTĘPNY
Autostopowicze
Autor: Jacek Słowik / foto: licencja CCO
PRL autostopową potęgą
Gdy Jack Kerouac wydawał w 1957 roku książkę W drodze, nie mógł spodziewać się, że już niedługo trafi do serc ponad miliona Polaków, którzy za przykładem literackich bohaterów, staną na poboczach dróg w całym kraju, by przeżyć przygodę życia i poczuć ducha prawdziwej wolności. W tym samym czasie, kiedy powieść pojawiła się w księgarniach w USA, tysiące kilometrów dalej, za żelazną kurtyną, Bogusław Laitl i Tadeusz Sowa postanawiają wyruszyć autostopem przez Polskę, zainspirowani innymi amerykańskimi dziełami podróżniczymi. Była to nie tylko jedna z pierwszych takich wypraw, ale również jedna z najbardziej medialnych. Dwóch młodych mężczyzn ubranych w specjalnie uszyte spodnie i kurtki, które na rękawach miały wyszyte herby miast, wzbudzało nie lada sensację. Laitl i Sowa, żeby zwabić kierowców, przygotowali proporczyk z hasłem:
Ten kierowca fajny chłop, co popiera auto-stop.
Jego idea nie była jeszcze rozpowszechniona, ale autostopowicze rzucali się w oczy do tego stopnia, że kierowcy często zatrzymywali się z czystej ciekawości i z tego samego powodu zabierali pasażerów. Podczas wyprawy panowie pokonali 2,5 tysiąca kilometrów, w czym pomogło im 37 kierowców i jedynie dwóch odmówiło. Doszło do tego, że na pewnym etapie ich podróż, zaczęły relacjonować media. Zainteresowanie społeczne było tak duże, że gdy dotarli do Trójmiasta, z marszu otrzymali pokój w Grand Hotelu.
Rok później władza PRL zamiast walczyć z autostopem, jak to miało miejsce w wielu innych miejscach świata, postanowiła go sformalizować. Rozpoczęto akcję autostopową. Uruchomiono Biuro Autostopu, a legendarne książeczki autostopowicza zaczęły podbijać kraj. Polska, jako jedyny kraj na świecie, usystematyzowała i sformalizowała tę formę podróżowania, hołdującą wolności i niezależności. Co prawda, popularność akcji książeczkowej spadła po niespełna 20 latach, ale oficjalnie kontynuowano ją do 1995 roku, a książeczki były w sprzedaży jeszcze przez następnych kilka lat.
Autostopowicze | „Podróż za jeden uśmiech”
W szczytowym okresie popularności podróżowania na książeczkę, w 1971 roku, na łamach jednego z magazynów motoryzacyjnych ukazała się infografika, przedstawiająca zbiorczy dystans pokonany przez miłośników autostopu. Autostopowicze przebyli łącznie dystans bliski pięciokrotnemu okrążeniu Ziemi wzdłuż równika. Akcja książeczkowa pomagała miłośnikom beztroskiej podróży stopem. Jej posiadacze otrzymywali ubezpieczenie, okładka z daleka wyglądała jak policyjny „lizak”, a po trzecie, w książeczkach znajdowały się specjalne kupony. Autostopowicze dawali je kierowcom, a ci mieli możliwość wzięcia udziału w losowaniu nagród. „Można było wygrać nawet samochód” – wspomina Jerzy Bożyk, kompozytor i muzyk, który swoją miłość do „stopa” wyśpiewał w „Balladzie autostopowej” .
Bożyk to również jeden z pierwszych propagatorów stopa w Polsce. Drogową przygodę rozpoczął w 1958 roku trasą Łódź – Pabianice. „Usłyszałem w pracy, że sprzedają książeczki autostopowicza i można jeździć stopem po kraju. Wyszedłem, kupiłem książeczkę i przeprowadziłem próbny przejazd” – wspomina. Trasa liczyła kilkanaście kilometrów, które przejechał na pace ciężarówki (wtedy można było w ten sposób podróżować). Kolejne dystanse były już znacznie dłuższe.
Początkowo jeździł po kraju, lecz gdy żelazna kurtyna upadła, ruszył w świat. Wśród krajów, które przebył autostopem wymienia: Słowację, Francję, Węgry, Niemcy, Finlandię, Szwecję czy Danię. W latach 90. podjął się prowadzenia kabaretu polonijnego w Kopenhadze, na co dzień pracując w Krakowie. W weekend wyskakiwał na drogę, łapał stopa i ruszał do Kopenhagi, by tam tworzyć kabaret. I tak przez lata, co tydzień. Chodziło głównie o kwestie finansowe. „Cotygodniowe jeżdżenie trasą Kraków – Kopenhaga – Kraków kosztowałoby majątek. Autostopem było taniej” – tłumaczy Jerzy Bożyk.
Autostopowicze | Pieniądze to nie wszystko
Finanse nie były czynnikiem decydującym. Pojawił się głód przygód, chęć zwiedzenia świata i poznania ludzi. Podróżując po Szwecji wykorzystywał swoje prawo jazdy i surowe kary, obowiązujące w tym kraju za prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu. „Podchodziłem do kierowców na stacjach benzynowych, pokazywałem prawo jazdy i mówiłem, że jak mają ochotę wypić piwo, to ja mogę ich zawieźć do domu, a przy okazji będę miał transport dla siebie” – śmieje się. Przez blisko 40 lat przemierzył w ten sposób tysiące kilometrów i zebrał ponad sto książeczek autostopowicza. Pod koniec akcji autostopowej książeczki również sprzedawał. Ostatnią, w 1997 roku, parze Anglików, która przyjechała do Polski, by spróbować „oficjalnego” autostopu.
Wolność, ukryta jaskinia i bańki mydlane
Koniec akcji książeczkowej nie jest równoznaczny z porzuceniem tej formy podróżowania. Otwarcie granic zrobiło swoje i miłośnicy stopa jeszcze mocniej ruszyli w świat. Ludzie, których napędza wieczny głód przygody, o której w swojej książce Autostop polski. PRL i współczesność pisze Jakub Czupryński, wciąż chętnie korzystają z życzliwości innych kierowców. Podróżowanie autostopem dla niezbyt bogatego społeczeństwa musiało być atrakcyjne. Pozwalało przeżyć upragnioną przygodę, poczuć niczym nieskrępowaną wolność. To ostatnie nie zmieniło się do dzisiaj.
„Mogę mieć plan, ale nie muszę się do niego stosować. Nic mnie nie goni. Mogę pojechać, gdzie chcę. Nie jestem od nikogo uzależniony, a odcięty jestem praktycznie od wszystkiego. Nie korzystam z Internetu, a telefonu używam tylko w sytuacjach awaryjnych” – tłumaczy wprawiony w łapaniu stopa Miłosz. Jest rok 2018, dynamicznie zmieniający się świat i ogromny postęp technologiczny każdego dnia, lecz w tym wszystkim wciąż są ludzie, którzy poszukują czegoś wyjątkowego, nieuchwytnego, czego nie znajdą w Internecie czy na ekranie smartfona.
„Do tego dochodzi niewiedza odnośnie tego, co mnie czeka. Nutka adrenaliny. Czasami chce się złamać prawo, by zrobić coś, co się zapamięta: znaleźć nocleg w muzeum czy jakimś chronionym parku, gdzie jest zakaz wstępu po zmroku. Albo przespać się w jaskini 40 m od wieży Eiffela, mimo że praktycznie nikt nie wie o jej istnieniu” – wymienia Miłosz. Nie chodzi tu tylko o szybki i tani przejazd z miejsca do miejsca, ale o cały barwny entourage.
Wątek przygodowy jest jednym z głównych powodów, dla których zarzucamy na ramiona plecak, stajemy przy drodze i wyciągamy rękę w nadziei, że przejeżdżający samochód zatrzyma się i padnie wyczekiwane pytanie: „Dokąd chcecie jechać?”.
Chcesz się ścigać?
Ania, studentka dziennikarstwa, dorabiająca między zajęciami jako kelnerka, otwarcie przyznaje: „stać mnie na samoloty, pociągi czy autobusy, ale wolę autostop”. Plecak zarzuciła na ramię pięć lat temu i od tego czasu regularnie wyrusza z przygodnymi kierowcami poznawać świat. Zwiedziła dużą cześć kraju, a także Włochy, Grecję, Francję czy Albanię. „Ludzie są fascynujący i nigdy nie przestaną zaskakiwać. A podróż autostopem to idealna okazja do ich poznawania” – stwierdza. Zwłaszcza, gdy obok stoi dziesięciu innych autostopowiczów wspólnie próbujących złapać transport.
Ania wśród nich znalazła się podczas udziału w wyścigu autostopowym. „Gdzieś na południu Włoch spotkaliśmy się na jednej ze stacji benzynowych. Samochody przejeżdżały tamtędy raz na 20 minut i myśleliśmy, że nigdy się stamtąd nie wydostaniemy” – wspomina. Po czterech godzinach na drodze pojawił się wracający do bazy autokar. Całkowicie pusty. Kierowca zabrał wszystkich. To jedna z wielu sytuacji, jakie mają miejsce podczas licznych wyścigów autostopowych, organizowanych przez Polaków.
W tej dziedzinie znajdujemy się w autostopowej czołówce. Jako jedyny kraj na świecie mamy ich tak dużo – od Krakowa przez Wrocław, Poznań, Warszawę po Gdańsk. Rokrocznie udział w nich biorą tysiące, spragnionych niezapomnianych doświadczeń osób różnej płci, wykształcenia i wieku. O ile w przypadku jednego z największych – wrocławskiego Auto Stop Race – wiek uczestników jest określony przedziałem 18-30, o tyle choćby na gdyńskich Międzynarodowych Mistrzostwach Autostopowych już nie. „Startował u nas 56-letni Czech chory na stwardnienie rozsiane” – mówi Michał Witkiewicz, organizator MMA, czyli najstarszego w kraju wyścigu autostopowiczów.
Wspomniany przez niego 56-latek udowadnia wszystkim malkontentom, że jeśli ma się chęci, to nie ma ograniczeń. Najstarszym autostopowiczem, jakiego Michał spotkał na swojej drodze, był 80-letni podróżnik. Wśród uczestników wyścigu dominują panie, które stanowią 2/3 wszystkich startujących. Na największym w kraju, nieco młodszym od MMA – Auto Stop Race – siły obu płci są rozłożone raczej równo, ale nie przeszkadza to paniom w zdominowaniu podium. „Na 10 edycji, jakie się odbyły, tylko raz wygrał duet męsko-męski. Panie zdecydowanie częściej stają na podium” – mówi Paulina Romańczuk, na co dzień księgowa, a po godzinach członek ekipy organizującej Auto Stop Race.
Technologia w służbie podróżnych
„Czasami chciałoby się z kimś porozmawiać, spędzić te kilka godzin w towarzystwie osoby obok a nie tylko radia w samochodzie” – mówi Sławek Osiewicz, były kierowca, który do niedawna większość życia spędzał za kółkiem dostawczego busa, przemierzając Europę. W długich trasach doskwierała mu samotność, więc zaczął zabierać napotkanych autostopowiczów.
Potem oni podsunęli mu pomysł, żeby ogłaszał się w Internecie. Sławek podłapał i cztery lata temu założył na Facebooku grupę Non-STOP w drodze, gdzie wraz z innymi kierowcami publikuje trasy. Podstawowa zasada panująca na grupie brzmi: nie płacimy za przejazdy. Stosuje się do niej ponad 35 tys. członków. Sławek, jako kierowca kursujący na długich, międzynarodowych trasach potrzebował towarzystwa, które uprzyjemni mu podróż, ale nie ukrywa, że lubi zabierać autostopowiczów również z innego powodu. „To ludzie szaleni, pozytywni, pełni nietypowych pomysłów i energii” – mówi. Raz zabrał z okolic Norymbergi stopowicza, który wymyślił, że przejedzie Europę i będzie na tę podróż zarabiał, puszczając w centrach miast wielkie bańki mydlane. „W sumie dwa tygodnie ze mną jechał. Nauczyłem się od niego puszczania baniek” – śmieje się Sławek. Co ciekawe, wiedzę tę przekazał później innemu autostopowiczowi, którego spotkał w Szczecinie, skąd zawiózł do Barcelony, gdzie po dwóch godzinach „bańkowania” zarobili 70 euro.
Autostop XXI wieku
Współczesny autostop to już nie tylko łapanie aut na trasie, ale też zaadaptowane do tego celu social mediów. Obok społeczności utworzonej przez Sławka, jeszcze większą popularnością cieszy się grupa Autostopowicze czyli My. Ta zbiera w jednym miejscu blisko 46,5 tysiąca miłośników stopa. Wymieniają się tam uwagami, poszukują przejazdów, a nawet umawiają się na integrację „gdzieś w drodze”. Zgodnie twierdzą, że autostop to przygoda, wolność i otwartość na ludzi. Ostatnia cecha to również łącznik między autostopem i BlaBlaCarem. Stworzona 15 lat temu przez Francuza, Frédérica Mazzellę, aplikacja była potrzebą chwili. Ta pojawiła się podczas świąt Bożego Narodzenia 2003 roku, gdy jej pomysłodawca bezskutecznie próbował dostać się z Paryża do swojej rodzinnej miejscowości.
Stwierdził wówczas, że na rynku brakuje platformy, kojarzącej ze sobą pasażerów i kierowców. Do Polski BlaBlaCar dotarł pięć lat temu, ale zdążył już zebrać ponad dwa miliony zarejestrowanych użytkowników. Zasady są nieco odmienne od autostopowej ideologii darmowej przygody. Zamiast niej najważniejszym elementem jest transport, a podróżni dzielą się kosztami przejazdu. Mimo to BlaBlaCar niesie ze sobą pewne skojarzenia z autostopem. Mamy przecież kierowcę, podróżnego potrzebującego transportu i otwartość na ludzi.
Gdy ruszamy z Lublina do Warszawy, razem z Urszulą, Witoldem i Cariną, praktycznie się nie znamy. Z Urszulą, która jest dziś kierowcą, każde z nas zamieniło wcześniej zaledwie kilka zdań za pośrednictwem aplikacji. „Jest taniej, ciekawiej i przyjemniej niż w pociągu lub autokarze” – mówi już w samochodzie. Cała trójka zgodnie twierdzi, że to nie jest autostop, ale podobnie jak on, stwarza możliwość podróży z ciekawymi ludźmi.
BlaBlaCar
Z kolei marząca o aktorstwie 20-letnia Carina jest kelnerką w jednej z ekskluzywnych warszawskich restauracji. Obsługiwała samego Romana Polańskiego. „Mam tak, że albo zaczynamy rozmawiać i nie możemy przestać, albo milczymy i też jest fajnie” – wspomina zapytana o metodę na spędzenie czasu podróży. „Świetne jest to, że można poznać wiele znakomitych osób. Często podczas podróży ludzie się otwierają i opowiadają o sobie mimo, że jesteśmy praktycznie nieznajomymi” – zauważa. Wpuszczając kogoś do samochodu, zaprasza się go do siebie w gości, to tak jakby wpuścić kogoś do swojego domu. To odróżnia BlaBlaCar od tradycyjnego transportu.
Urszula chętnie zabiera pasażerów i równie chętnie dosiada się do kogoś. „Mam kilka takich znajomości, które zostały po przejeździe. Polubiliśmy się i nadal utrzymujemy kontakt” – dodaje. Tylko raz nie wzięła pasażera. Był nowy w BlaBla i nie miał uzupełnionego profilu, postanowiła więc do niego zadzwonić, żeby dowiedzieć się z kim ma do czynienia. Dostała mięsistą wiązankę. Z reguły jednak ludzie reagują przyjaźnie.
Dla osób, które obawiają się nieznajomych, BlaBlaCar jest zdecydowanie bezpieczniejszą formą. System ocen i rekomendacji pozwala weryfikować pasażerów i kierowców. No i przynajmniej powierzchownie poznajemy się nawzajem jeszcze przed podróżą. BlaBlaCar obejmuje też podróż dodatkowym ubezpieczeniem assistance. A tego nie było nawet w autostopowych książeczkach.
Skoro autostop to gdzie? Może zainteresują Cię atrakcje Roztocza?