Tak się nie stało, ale mogło. W gruncie rzeczy samochody to tylko kawał żelastwa, którym nauczyliśmy się poruszać. Jeśli jednak wciąż masz w sobie odrobinę dziecięcej wyobraźni, w motoryzacji możesz odkryć historie jak ze snów. Możesz podróżować w czasie. Możesz już nigdy nie dorosnąć. Kiedy więc pani Kamila Mazur-Strzępka zatrzymała się swoim Triumphem Spitfire Mk2 – wskoczyłem bez namysłu.
Triumph Spitfire – wnętrze
Przez chwilę jechaliśmy w ciszy. Czułem się jak bohater filmu drogi, siedząc we wnętrzu wykończonym drewnem orzechowym i miękką skórą, na której widnieją odciśnięte emblematy brytyjskich manufaktur. Jedno spojrzenie na centralnie umieszczone zegary i już wiesz, że to, co najważniejsze w tym aucie, znajduje się między jego pasażerami.
Wewnątrz jest przyjemnie ciasno, a samochód jest tak niski, że można gasić papierosy na asfalcie.
Triumph Spitfire – silnik
Zapytałem, czy potrafi powiedzieć, co ją napędza w życiu. Odpowiedziała z uśmiechem: „benzynowe 1,2 litra na dwóch gaźnikach, 63 KM”. O dziwo wystarczy, by czerpać radość z jazdy, zwłaszcza przy masie Spitfire’a poniżej 800 kg. Wiecie, co jest w nim najbardziej romantycznego? Kiedy zjechał w 1965 roku z taśmy produkcyjnej, potrafił rozpędzić się do 165 km/h, a inżynierowie nie martwili się zbytnio, jak go sprawnie zatrzymać. Połączenie hamulców tarczowych z bębnowymi nie grzeszy skutecznością. Kolejną rzeczą, dla której można stracić głowę, jest brak pałąka antykapotażowego za pasażerami. Carpe diem. Jechaliśmy dalej. Opowiadała mi o braku granic, bo jak inaczej wytłumaczyć to, że znajdowaliśmy się w brytyjskim Triumphie, wyprodukowanym w Anglii na specjalne zamówienie ambasadora Algierii na Kubie, skąd trafił do Polski. Tutaj z pewnością nie kurzy się w garażu:
„Kiedyś celnicy na ukraińskim przejściu granicznym poprosili mnie, żebym spaliła oponę. Więc spaliłam”.
Oprócz dalszych wypraw z Automobilklubem Lubelskim, jak ta do Lwowa, przyznaje, że lubi czasem rzucić wszystko i wyskoczyć do Kazimierza na kawę.
Triumph Spitfire – historia
„Musisz czuć się wyjątkowa”. Przez chwilę nie chciała odpowiedzieć, ale przyznała mi rację. Ten mały brytyjski roadster pojawił się na rynku w roku 1962 i w ciągu 18 lat produkcji Triumph wyprodukował nieco ponad 300 tysięcy sztuk w pięciu generacjach. Dziś w Polsce ostało się kilkanaście sztuk i jedynie kilka w tak dobrym stanie.
Dojechaliśmy na miejsce. Przełykając kolejny łyk kawy, pomyślałem – teraz albo nigdy. „Dlaczego wy zawsze wybieracie czerwone samochody?”. Odstawiła filiżankę i patrząc na stojący przed nami samochód, westchnęła wyrozumiale: „To bardzo proste. Kojarzy się z ciepłem, urodą i namiętnościami. To przedmiot, który jest obiektem moich gorących uczuć. Patrzę na niego z ogromną przyjemnością, zachodzę do garażu, by się z nim spotkać, dbam o niego jak o …”. Mówiła jeszcze długo i wciąż mnie zaskakiwała swoja bezpośredniością. Słuchałem jej z uśmiechem, zastanawiając się, czy aby na pewno nie mówi do mnie Brigitte Bardot i czy aby na pewno nie siedzimy właśnie w Café de Paris Monte Carlo w jakiś ciepły czerwcowy wieczór roku 1965.
Artykuł dostępny również w wersji audio:
[spreaker type=player resource=”episode_id=40124737″ width=”100%” height=”200px” theme=”light” playlist=”false” playlist-continuous=”false” autoplay=”false” live-autoplay=”false” chapters-image=”true” episode-image-position=”right” hide-logo=”false” hide-likes=”false” hide-comments=”false” hide-sharing=”false” hide-download=”true”]POPRZEDNI
NASTĘPNY
Tak się nie stało, ale mogło. W gruncie rzeczy samochody to tylko kawał żelastwa, którym nauczyliśmy się poruszać. Jeśli jednak wciąż masz w sobie odrobinę dziecięcej wyobraźni, w motoryzacji możesz odkryć historie jak ze snów. Możesz podróżować w czasie. Możesz już nigdy nie dorosnąć. Kiedy więc pani Kamila Mazur-Strzępka zatrzymała się swoim Triumphem Spitfire Mk2 – wskoczyłem bez namysłu.
Triumph Spitfire – wnętrze
Przez chwilę jechaliśmy w ciszy. Czułem się jak bohater filmu drogi, siedząc we wnętrzu wykończonym drewnem orzechowym i miękką skórą, na której widnieją odciśnięte emblematy brytyjskich manufaktur. Jedno spojrzenie na centralnie umieszczone zegary i już wiesz, że to, co najważniejsze w tym aucie, znajduje się między jego pasażerami.
Wewnątrz jest przyjemnie ciasno, a samochód jest tak niski, że można gasić papierosy na asfalcie.
Triumph Spitfire – silnik
Zapytałem, czy potrafi powiedzieć, co ją napędza w życiu. Odpowiedziała z uśmiechem: „benzynowe 1,2 litra na dwóch gaźnikach, 63 KM”. O dziwo wystarczy, by czerpać radość z jazdy, zwłaszcza przy masie Spitfire’a poniżej 800 kg. Wiecie, co jest w nim najbardziej romantycznego? Kiedy zjechał w 1965 roku z taśmy produkcyjnej, potrafił rozpędzić się do 165 km/h, a inżynierowie nie martwili się zbytnio, jak go sprawnie zatrzymać. Połączenie hamulców tarczowych z bębnowymi nie grzeszy skutecznością. Kolejną rzeczą, dla której można stracić głowę, jest brak pałąka antykapotażowego za pasażerami. Carpe diem. Jechaliśmy dalej. Opowiadała mi o braku granic, bo jak inaczej wytłumaczyć to, że znajdowaliśmy się w brytyjskim Triumphie, wyprodukowanym w Anglii na specjalne zamówienie ambasadora Algierii na Kubie, skąd trafił do Polski. Tutaj z pewnością nie kurzy się w garażu:
„Kiedyś celnicy na ukraińskim przejściu granicznym poprosili mnie, żebym spaliła oponę. Więc spaliłam”.
Oprócz dalszych wypraw z Automobilklubem Lubelskim, jak ta do Lwowa, przyznaje, że lubi czasem rzucić wszystko i wyskoczyć do Kazimierza na kawę.
Triumph Spitfire – historia
„Musisz czuć się wyjątkowa”. Przez chwilę nie chciała odpowiedzieć, ale przyznała mi rację. Ten mały brytyjski roadster pojawił się na rynku w roku 1962 i w ciągu 18 lat produkcji Triumph wyprodukował nieco ponad 300 tysięcy sztuk w pięciu generacjach. Dziś w Polsce ostało się kilkanaście sztuk i jedynie kilka w tak dobrym stanie.
Dojechaliśmy na miejsce. Przełykając kolejny łyk kawy, pomyślałem – teraz albo nigdy. „Dlaczego wy zawsze wybieracie czerwone samochody?”. Odstawiła filiżankę i patrząc na stojący przed nami samochód, westchnęła wyrozumiale: „To bardzo proste. Kojarzy się z ciepłem, urodą i namiętnościami. To przedmiot, który jest obiektem moich gorących uczuć. Patrzę na niego z ogromną przyjemnością, zachodzę do garażu, by się z nim spotkać, dbam o niego jak o …”. Mówiła jeszcze długo i wciąż mnie zaskakiwała swoja bezpośredniością. Słuchałem jej z uśmiechem, zastanawiając się, czy aby na pewno nie mówi do mnie Brigitte Bardot i czy aby na pewno nie siedzimy właśnie w Café de Paris Monte Carlo w jakiś ciepły czerwcowy wieczór roku 1965.