foto: Konrad Skura
Lamborghini Huracan Spyder | Powiśle Boulevard
Błękit lakieru jeszcze świeżego Lamborghini Huracán Spyder połączony z brązową skórą wewnątrz – nie wiedzieć do końca czemu – jednoznacznie kojarzy mi się z wybrzeżem Oceanu Atlantyckiego. Modnym bulwarem przesiąkniętym drogimi perfumami i parkingiem przy luksusowej restauracji. Na Florydzie co prawda prędzej lansersko warkniesz wydechem, pełzając w korku, niż nabierzesz wielkich prędkości i pokonasz zakręt poślizgiem, ale niebieskie Lambo dobrze odnalazłoby się w tamtych klimatach. A jeśli nie USA?
Mnie przyszło zmierzyć się z nieco niższymi temperaturami (chwilami spadającymi poniżej zera). W powietrzu czuć było raczej spaliny niż oceaniczną bryzę. Nad głową miałem PKiN i Hotel InterContinental zamiast 240-metrowego Four Seasons Hotel Miami. No i spojrzenia – zapewne nieco odmienne od tych, z którymi spotkałbym się za wielką wodą. Jamiroquai w głośnikach, na miejscu pasażera fotograf nadający na tych samych falach chwytania dnia i topografia Warszawy w wersji służącej nocnym wojażom pozwoliły jednak zapomnieć o niedoskonałości warunków. No i auto. O aucie też trzeba wspomnieć, bo przysłoniło wszystkie potencjalne niepowodzenia.
Lamborghini Huracan Spyder | TORREADOR W CENTRUM MIASTA
Huracán był długo wyczekiwanym modelem. Poprzednik – Gallardo, konstrukcyjnie liczące już blisko 15 lat – domagał się następcy i to od kilku sezonów. W sprzedaży nie pomagały limitowane serie modelu LP560-4 ani nawet purystyczna manualna przekładnia, którą wraz z końcem produkcji rozpoczęto promować nad wyraz hucznie. Garść fanatyków się skusiła, ale oczy wszystkich i tak zwrócone były na nadchodzące w marcu 2013 roku targi w Genewie. Huracán rzucił na kolana, zwłaszcza frontem i profilem nadwozia. Grupa malkontentów marudziła, patrząc na tylną „podciętą” część karoserii, ale auto jako całość idealnie wpasowało się w nowy charakter marki zapoczątkowany przez „większego” Aventadora.
Kwestią czasu było pojawienie się w sprzedaży odmiany Spyder. I choć nasz klimat nie sprzyja uznaniu tego modelu za trafiony w punkt, to być może w tym szaleństwie jest metoda. Skoro twarde Lambo, to bez dachu – idźmy na całość. No i to zestawienie kolorystyczne, do którego wrócimy, bo jest dość niepospolite. Pomimo tego, że ten zestaw barw (błękit z brązem) był niejako reklamowy przy tym modelu, bo pojawiał się na zdjęciach prasowych, jest prawdziwym ewenementem – w Europie spotkacie raptem 3-4 auta w tych kolorach.
W Polsce oczywiście jest tylko jeden i trudno o samochód bardziej przyciągający do siebie wzrok przechodniów i innych kierowców, zwłaszcza w rytmie nocnego życia stolicy. Złożony za plecami dach pozwala mimo wszystko szukać węchem wspomnianej oceanicznej bryzy. Bezskutecznie. Pozostało koić słuch uderzeniem skowytu wydechu o ściany budynków i tuneli, a to Lamborghini Huracán wychodzi bardzo dobrze. Komfortowe tryby jazdy z nieco bardziej miękko nastawionym zawieszeniem zmieniają tu niewiele, jeśli mówimy o mierzeniu się ze studzienkami, krawężnikami i progami zwalniającymi. Z pomocą przychodzi podnoszone zawieszenie, dzięki któremu Lambo wjedzie też na część z parkingów podziemnych Warszawy. Cóż, realia życia ze sportowym wozem w mieście. Z łezką w oku wspominam zeszłoroczne hasanie tym wściekłym wozem po krętych drogach dookoła włoskiego Jeziora Garda, ale nie dajmy się zwariować – Warszawa nocą też sprzyja, choć wolałbym cieplejszą porę roku.
Lamborghini Huracan Spyder | JASKRAWY GARNITUR
Trzeba przyznać, że pomimo założeń konstrukcyjnych i wspomnianej wcześniej miejskiej walki o przetrwanie, Lamborghini Huracán Spyder jest autem nadzwyczaj uniwersalnym. Po pierwsze, z powodzeniem spakujesz się do niego na dwutygodniowy objazd po Europie (przynajmniej jeśli jesteś facetem, gorzej jak w planach masz wakacje z damską połówką). Właściciel samochodu ze zdjęć zabiera ze sobą w podróże nawet gitarę, która idealnie mieści się przy progu od strony pasażera. Po drugie – zawieszenie. W porównaniu z Gallardo ma zdecydowanie większy zakres pracy, tzn. ustawione na komfort, daje solidną dawkę wygody, pomijając nawet segment tego auta. Ustawienie Corsa zmienia tu dość sporo – już w pośrednim Sport samochód zachowuje się jak piłeczka pingpongowa rzucona ze schodów, ale nie jest to tak brutalne odczucie, jak w Gallardo i autach poprzedniej generacji (np. konkurencyjnym Ferrari 458 Italia).
Ma to z pewnością związek z pomysłowymi rozwiązaniami technologicznymi, których na pokładzie
Huracána jest pełno. Samochód dobrze wygląda zarówno pod filharmonią, jak i na torze wyścigowym, a przy spokojnej jeździe bez problemu porozmawiasz w środku przez telefon. Jeśli z kolei wstałeś lewą nogą, nic nie stoi na przeszkodzie, aby wybić kilka okien po drodze hukiem niesionym przez jednostkę V10 i strzałami serwowanymi przez cztery końcówki układu wydechowego przy każdym odpuszczeniu gazu. Na szczęście brzmi to dobrze, nie tak tandetnie jak np. w Mercedesie-AMG A 45. Oczywiście znam mnóstwo lepszych aut do użytku codziennego, ale niewiele z nich (zwłaszcza podobnej klasy) daje tyle emocji przy jednoczesnej względnej funkcjonalności.
Lamborghini Huracan Spyder | SPOCONE DŁONIE
Tak, ciągle mówimy o Lamborghini Huracán jak o aucie, które stworzono do jeżdżenia przez 12 miesięcy, nie skupiając się na tym, co najważniejsze. Dlaczego? Bo o tym poczytacie wszędzie. Cyferki interesują mało kogo, ale z dziennikarskiego obowiązku przypomnę: 610 KM, napęd obu osi, szybka dwusprzęgłowa skrzynia o siedmiu przełożeniach, którą złośliwi mogą nazwać DSG z Passata, bo mają nieco wspólnego. Wolę jednak własne odczucia mierzyć w uśmiechach i radości ducha niż tabelkach z wartościami. No i spocone ręce – tak, Huracán czasami potrafi rozgrzać. Pomimo tego, że pędzony jest wszystkimi kołami, napęd preferuje koła tylne i to tam skierowana jest większość mocy, w skrajnych wypadkach – niemalże cała. Ostre wyjście z zakrętu może zaskoczyć, ale obycie z samochodem, a zwłaszcza korzystanie z jego potencjału, przyniesie wyłącznie satysfakcję płynącą z tego, że nie wybrałeś 580-konnej odmiany z napędem tylnym. Zdecydowanie. Choć kiedy wsiadałem do tego modelu pierwszy raz, byłem przekonany, że RWD da więcej radości, to po przejażdżce obydwoma stwierdzam, że wybrałbym model 610-4.
Dlaczego? Bo jest bardziej przewidywalny, we wprawnych rękach daje w zasadzie tyle samo zabawy, no i wracamy do punktu uniwersalności – ten samochód naprawdę świetnie radzi sobie na wodzie, a nawet na śniegu, choć irytujące bywa poranne wyczekiwanie sąsiadów, aż przejedziesz i odśnieżysz lokalną drogę swoim zderzakiem. Zdecydowanie lepiej radzi sobie jednak na suchej, krętej drodze, łącząc wszystkie swoje najlepsze aspekty w całość. Włoskie słońce, serpentyny, sztywny układ kierowniczy, odpowiednia pozycja w fotelu, komendy – wydawane carbonowymi łopatkami – w oka mgnieniu przekładane na działania skrzyni, a w efekcie – na symfonię z wydechu. Suma tych cech jest bliska ideałowi i muszę powiedzieć, że nawet krótka randka z bardziej hardcorową odmianą Huracána, modelem Performante, utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że obecnie człowiek powoli przestaje być żądny zero-jedynkowego samochodu. Przy nadmiarze możliwości (a rynek jest dziś naprawdę olbrzymi, nawet w tej półce cenowej) szukasz auta, które spełni większość oczekiwań. Setka w 3,4 sekundy, ze złożonym dachem i gitarą obok nóg twojej lubej? Z takim ładunkiem stylu i emocji? No znajdź mi taki drugi wóz.
Więcej przeczytasz w #1 Magazynie Motór
POPRZEDNI
NASTĘPNY
foto: Konrad Skura
Lamborghini Huracan Spyder | Powiśle Boulevard
Błękit lakieru jeszcze świeżego Lamborghini Huracán Spyder połączony z brązową skórą wewnątrz – nie wiedzieć do końca czemu – jednoznacznie kojarzy mi się z wybrzeżem Oceanu Atlantyckiego. Modnym bulwarem przesiąkniętym drogimi perfumami i parkingiem przy luksusowej restauracji. Na Florydzie co prawda prędzej lansersko warkniesz wydechem, pełzając w korku, niż nabierzesz wielkich prędkości i pokonasz zakręt poślizgiem, ale niebieskie Lambo dobrze odnalazłoby się w tamtych klimatach. A jeśli nie USA?
Mnie przyszło zmierzyć się z nieco niższymi temperaturami (chwilami spadającymi poniżej zera). W powietrzu czuć było raczej spaliny niż oceaniczną bryzę. Nad głową miałem PKiN i Hotel InterContinental zamiast 240-metrowego Four Seasons Hotel Miami. No i spojrzenia – zapewne nieco odmienne od tych, z którymi spotkałbym się za wielką wodą. Jamiroquai w głośnikach, na miejscu pasażera fotograf nadający na tych samych falach chwytania dnia i topografia Warszawy w wersji służącej nocnym wojażom pozwoliły jednak zapomnieć o niedoskonałości warunków. No i auto. O aucie też trzeba wspomnieć, bo przysłoniło wszystkie potencjalne niepowodzenia.
Lamborghini Huracan Spyder | TORREADOR W CENTRUM MIASTA
Huracán był długo wyczekiwanym modelem. Poprzednik – Gallardo, konstrukcyjnie liczące już blisko 15 lat – domagał się następcy i to od kilku sezonów. W sprzedaży nie pomagały limitowane serie modelu LP560-4 ani nawet purystyczna manualna przekładnia, którą wraz z końcem produkcji rozpoczęto promować nad wyraz hucznie. Garść fanatyków się skusiła, ale oczy wszystkich i tak zwrócone były na nadchodzące w marcu 2013 roku targi w Genewie. Huracán rzucił na kolana, zwłaszcza frontem i profilem nadwozia. Grupa malkontentów marudziła, patrząc na tylną „podciętą” część karoserii, ale auto jako całość idealnie wpasowało się w nowy charakter marki zapoczątkowany przez „większego” Aventadora.
Kwestią czasu było pojawienie się w sprzedaży odmiany Spyder. I choć nasz klimat nie sprzyja uznaniu tego modelu za trafiony w punkt, to być może w tym szaleństwie jest metoda. Skoro twarde Lambo, to bez dachu – idźmy na całość. No i to zestawienie kolorystyczne, do którego wrócimy, bo jest dość niepospolite. Pomimo tego, że ten zestaw barw (błękit z brązem) był niejako reklamowy przy tym modelu, bo pojawiał się na zdjęciach prasowych, jest prawdziwym ewenementem – w Europie spotkacie raptem 3-4 auta w tych kolorach.
W Polsce oczywiście jest tylko jeden i trudno o samochód bardziej przyciągający do siebie wzrok przechodniów i innych kierowców, zwłaszcza w rytmie nocnego życia stolicy. Złożony za plecami dach pozwala mimo wszystko szukać węchem wspomnianej oceanicznej bryzy. Bezskutecznie. Pozostało koić słuch uderzeniem skowytu wydechu o ściany budynków i tuneli, a to Lamborghini Huracán wychodzi bardzo dobrze. Komfortowe tryby jazdy z nieco bardziej miękko nastawionym zawieszeniem zmieniają tu niewiele, jeśli mówimy o mierzeniu się ze studzienkami, krawężnikami i progami zwalniającymi. Z pomocą przychodzi podnoszone zawieszenie, dzięki któremu Lambo wjedzie też na część z parkingów podziemnych Warszawy. Cóż, realia życia ze sportowym wozem w mieście. Z łezką w oku wspominam zeszłoroczne hasanie tym wściekłym wozem po krętych drogach dookoła włoskiego Jeziora Garda, ale nie dajmy się zwariować – Warszawa nocą też sprzyja, choć wolałbym cieplejszą porę roku.
Lamborghini Huracan Spyder | JASKRAWY GARNITUR
Trzeba przyznać, że pomimo założeń konstrukcyjnych i wspomnianej wcześniej miejskiej walki o przetrwanie, Lamborghini Huracán Spyder jest autem nadzwyczaj uniwersalnym. Po pierwsze, z powodzeniem spakujesz się do niego na dwutygodniowy objazd po Europie (przynajmniej jeśli jesteś facetem, gorzej jak w planach masz wakacje z damską połówką). Właściciel samochodu ze zdjęć zabiera ze sobą w podróże nawet gitarę, która idealnie mieści się przy progu od strony pasażera. Po drugie – zawieszenie. W porównaniu z Gallardo ma zdecydowanie większy zakres pracy, tzn. ustawione na komfort, daje solidną dawkę wygody, pomijając nawet segment tego auta. Ustawienie Corsa zmienia tu dość sporo – już w pośrednim Sport samochód zachowuje się jak piłeczka pingpongowa rzucona ze schodów, ale nie jest to tak brutalne odczucie, jak w Gallardo i autach poprzedniej generacji (np. konkurencyjnym Ferrari 458 Italia).
Ma to z pewnością związek z pomysłowymi rozwiązaniami technologicznymi, których na pokładzie
Huracána jest pełno. Samochód dobrze wygląda zarówno pod filharmonią, jak i na torze wyścigowym, a przy spokojnej jeździe bez problemu porozmawiasz w środku przez telefon. Jeśli z kolei wstałeś lewą nogą, nic nie stoi na przeszkodzie, aby wybić kilka okien po drodze hukiem niesionym przez jednostkę V10 i strzałami serwowanymi przez cztery końcówki układu wydechowego przy każdym odpuszczeniu gazu. Na szczęście brzmi to dobrze, nie tak tandetnie jak np. w Mercedesie-AMG A 45. Oczywiście znam mnóstwo lepszych aut do użytku codziennego, ale niewiele z nich (zwłaszcza podobnej klasy) daje tyle emocji przy jednoczesnej względnej funkcjonalności.
Lamborghini Huracan Spyder | SPOCONE DŁONIE
Tak, ciągle mówimy o Lamborghini Huracán jak o aucie, które stworzono do jeżdżenia przez 12 miesięcy, nie skupiając się na tym, co najważniejsze. Dlaczego? Bo o tym poczytacie wszędzie. Cyferki interesują mało kogo, ale z dziennikarskiego obowiązku przypomnę: 610 KM, napęd obu osi, szybka dwusprzęgłowa skrzynia o siedmiu przełożeniach, którą złośliwi mogą nazwać DSG z Passata, bo mają nieco wspólnego. Wolę jednak własne odczucia mierzyć w uśmiechach i radości ducha niż tabelkach z wartościami. No i spocone ręce – tak, Huracán czasami potrafi rozgrzać. Pomimo tego, że pędzony jest wszystkimi kołami, napęd preferuje koła tylne i to tam skierowana jest większość mocy, w skrajnych wypadkach – niemalże cała. Ostre wyjście z zakrętu może zaskoczyć, ale obycie z samochodem, a zwłaszcza korzystanie z jego potencjału, przyniesie wyłącznie satysfakcję płynącą z tego, że nie wybrałeś 580-konnej odmiany z napędem tylnym. Zdecydowanie. Choć kiedy wsiadałem do tego modelu pierwszy raz, byłem przekonany, że RWD da więcej radości, to po przejażdżce obydwoma stwierdzam, że wybrałbym model 610-4.
Dlaczego? Bo jest bardziej przewidywalny, we wprawnych rękach daje w zasadzie tyle samo zabawy, no i wracamy do punktu uniwersalności – ten samochód naprawdę świetnie radzi sobie na wodzie, a nawet na śniegu, choć irytujące bywa poranne wyczekiwanie sąsiadów, aż przejedziesz i odśnieżysz lokalną drogę swoim zderzakiem. Zdecydowanie lepiej radzi sobie jednak na suchej, krętej drodze, łącząc wszystkie swoje najlepsze aspekty w całość. Włoskie słońce, serpentyny, sztywny układ kierowniczy, odpowiednia pozycja w fotelu, komendy – wydawane carbonowymi łopatkami – w oka mgnieniu przekładane na działania skrzyni, a w efekcie – na symfonię z wydechu. Suma tych cech jest bliska ideałowi i muszę powiedzieć, że nawet krótka randka z bardziej hardcorową odmianą Huracána, modelem Performante, utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że obecnie człowiek powoli przestaje być żądny zero-jedynkowego samochodu. Przy nadmiarze możliwości (a rynek jest dziś naprawdę olbrzymi, nawet w tej półce cenowej) szukasz auta, które spełni większość oczekiwań. Setka w 3,4 sekundy, ze złożonym dachem i gitarą obok nóg twojej lubej? Z takim ładunkiem stylu i emocji? No znajdź mi taki drugi wóz.