Janek Kozłowski, Fly2Art | Zainteresował mnie sobą, kiedy powiedział, że istnieje coś o wiele lepszego niż jazda BMW M5 czy Suzuki GSXR, które swego czasu trzymał w garażu. Wystarczyło mu tylko kilka sekund, by mnie przekonać. Cytując klasyka: To ptak. Nie, to samolot. Nie, to… Janek Kozłowski.
tekst: Mateusz Cieślak, foto: Artur Woszak
Czy można cię nazwać motocyklistą w przestworzach?
Janek Kozłowski, Fly2Art: Myślę, że jest to najwyższy level jeśli chodzi o pojazdy mechaniczne. Będąc w przestrzeni powietrznej nie mamy ograniczeń, nie mamy drogi, w przeciągu kilku sekund możemy być kilkaset metrów nad ziemią i lecieć z ptakami, czyli niezależność jest dużo większa, ale nadal mamy silnik na plecach.
W tym naszym lataniu jest tak, że wszyscy, którzy jeździli, bądź też jeżdżą motocyklem, to przesiadają się na motoparalotnie, bo tutaj adrenalina jest jakby skompresowana, jest jej odpowiednio więcej w zależności też od tego, w jaki sposób latamy. W powietrzu też możesz zachowywać się jak kierowca Harleya, a możesz zachowywać się jak kierowca Hayabusy – to jest właśnie mój styl latania. Kiedy lecę na wysokości kilkuset metrów i nagle pociągam linkę, i robię spiralę do samej ziemi, czuję ten strach i granicę między życiem doczesnym a tym, co może stać się za sekundę. Dlatego też latanie jest stałą pracą nad samokontrolą.
Czym jeszcze jest dla ciebie latanie?
Latanie jest też niesamowitą formą relaksu, odprężenia. W momencie kiedy masz mnóstwo problemów, jesteś zestresowany, zakładając silnik na plecy, odrywasz się od tych problemów i po kilku sekundach znajdujesz się już w innej rzeczywistości, gdzie czas płynie inaczej. Często tak mam, że do miejsca latania pędzę samochodem, by jak najszybciej móc wzbić się w powietrze, by mieć na to jak najwięcej czasu. Latasz, a kiedy lądujesz, jesteś tak schilloutowany, że nic nie jest w stanie ciebie wkurzyć. Dlatego często wracam z lotniska 30, 40, 50 km/h i to jest taki chillout, którego nie zaznałem nigdzie indziej.
Jak złapałeś bakcyla na latanie?
Janek Kozłowski, Fly2Art: Wiesz, ja to jestem takim Johnnym Walkerem. Całe swoje życie podróżuję – zmieniając pracę, latając. Tak na prawdę moja przygoda z lataniem rozpoczęła się w roku 1996 w Libanie, gdzie przydzielono mnie do Force Mobile Reserve ONZ. Mieliśmy za zadanie patrolować tereny strefy buforowej pomiędzy Libanem a Izraelem. Samo obcowanie ze śmiercią, z tym, jak giną ludzie, podnosiło poziom adrenaliny we krwi. W dodatku bardzo dużo czasu spędzaliśmy w powietrzu, latając i patrolując. I kiedy w końcu wróciłem do Polski, to brakowało mi tego. Robiłem wszystko, ale to nie było to, co wcześniej, czegoś mi cały czas brakowało, czułem się, jakby ktoś odłączył mnie od prądu. Siadałem na motocykl, jechałem, ale to nie było to, czego potrzebowałem.
I tak, podczas poszukiwania własnego miejsca w życiu, postanowiłem zacząć latać swobodnie.
Jak wygląda świat z perspektywy lotu ptaka?
Obłędnie! Dopiero w powietrzu doceniasz piękno otaczającej nas natury. Latałem w wielu miejscach, ale najbardziej lubię latać nad morzem. A namiastką morza jest dla mnie Kazimierz Dolny. Ze względu na krajobraz, Wisłę, klify, piaszczystą plażę, wyspę, Zamek – w jednym miejscu możemy zobaczyć wiele charakterystycznych dla Polski elementów. Mało tego, Kazimierz jest miejscem, gdzie zatrzymał się czas. Przelatujesz przez Mięćmierz, mijasz stary Wiatrak, masz stare domy pod strzechą. Uroki tego miejsca są niesamowite.
Latanie na motoparalotni czyni cię wolnym, chcesz przelecieć obok jakiegoś drzewa, to robisz to. W locie czujesz zapach traw, zapach olejków eterycznych, które unoszą się nad lasem, odczuwasz niesamowity kontakt z naturą. Mamy co prawda silnik na plecach, przez co nie jesteśmy ekologiczni, ale założę się, że mamy lepszy kontakt z przyrodą niż niejeden ekolog.
Jak można zacząć latać?
Przede wszystkim aby móc latać, musisz mieć odpowiednie uprawnienia. Aby je zdobyć, trzeba znaleźć odpowiednią szkołę, to zapewni nam bezpieczeństwo. Na pewno nie wolno zacząć latać samemu. Wskazane jest zatem znaleźć szkołę paralotniową, jedyną na terenie Lubelszczyzny jest szkoła Gagarin. Na początek najlepszym sposobem, żeby sprawdzić, czy to nam się podoba, czy się nie boimy, jest lot z drugą osobą w tandemie.
To zadziwiające w jak łatwy sposób możemy zostać prawdziwymi lotnikami. Trudno jest mieć na własność samolot i latać nim, gdzie się chce. Motoparalotniarstwo jest sportem lotniczym bardzo zminimalizowanym: silnik się składa, skrzydło mieści się w plecaku, a cały sprzęt jesteśmy w stanie przewieźć w bagażniku osobowego samochodu.
Na cały zestaw składa się paralotnia, czyli czasza na której lecimy, z którą jesteśmy połączeni linkami. Co ciekawe, polska firma Dudek spod Bydgoszczy produkuje najmocniejsze i najszybsze skrzydła na świecie, 70 proc. rynku światowego to są skrzydła z Polski. Mamy też taśmy, którymi mocujemy się w uprzęży, a uprząż łączy się z silnikiem. Obecnie najlepszym silnikiem na świecie, takim Ferrari wśród motoparalotni, jest silnik włoskiej marki Polini – Thor 250. Jest to typowi silnik motocyklowy o pojemności 250 ccm, generuje moc 37 KM i dzięki temu, że jest do niego przytwierdzone śmigło, ten motór generuje ciąg. W tym przypadku osiąga on wartość 90 kg. W przeszłości silniki były adaptowane z różnych pojazdów. Śmiejemy się, że niektórzy latają na kosiarkach, ale tak naprawdę dużo osób montuje silniki od starych motocykli jak WSK-a czy MZ-ka.
W jakiej formie jest sport motoparalotniowy w Polsce?
Janek Kozłowski, Fly2Art: Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że naprawdę jesteśmy najlepsi na świecie. Polacy są wielokrotnymi mistrzami świata drużynowymi i indywidualnymi. Jako naród jesteśmy bardzo uzdolnieni jeśli chodzi o latanie. Lotnictwo przed wojną też nie było u nas jakoś specjalnie rozwinięte, a wiemy co wydarzyło się potem w bitwie o Anglię. Jesteśmy narodem niesamowitym w powietrzu. Niestety, ten sport, jak każdy ekstremalny, także zabija. Zabił nam w zeszłym roku innego Mistrza Świata, Grześka Krzyżanowskiego.
Zginął, lecąc na motoparalotni?
Janek Kozłowski, Fly2Art: Tak, choć w tym przypadku nie zawinił sprzęt, zawiniła rutyna. Lecąc z kimś nie ma czegoś takiego. Kiedy lecisz z kimś, to wiesz, że ten człowiek ci zaufał, powierzył swoje życie, dlatego jesteś maksymalnie skupiony i nie ryzykujesz. W przypadku śmierci Grześka i nie tylko, lotników najczęściej zabija rutyna. Po wylataniu tysięcy godzin, często czujemy się w powietrzu niemal nieśmiertelni i przesuwamy sobie poprzeczkę trudności. Niektórzy też po prostu mają pecha. Ale co ważne, w Polsce nie było jeszcze nigdy wypadku w lataniu tandemowym z pasażerem.
Trochę mnie tym uspokoiłeś, ale zanim zdecyduję się polecieć z tobą, musisz mi jeszcze poopowiadać o bezpieczeństwie.
Janek Kozłowski, Fly2Art: Mówimy cały czas o sporcie ekstremalnym, ale to mimo wszystko bezpieczna dyscyplina. To tak jak z jazdą motocyklem, jeśli stajesz do wyścigu z Valentino Rossim, to ryzyko wypadku jest dużo wyższe niż wtedy, gdy wybierasz się na niedzielną przejażdżkę nad jezioro. Są zawodnicy, którzy latają na motoparalotni od 20 lat i nie mieli żadnego incydentu, żadnej kontuzji. Większość wypadków to wina pilota, jakieś 90 procent, reszta to incydenty spowodowane wadliwym sprzętem, co można wyeliminować, kupując nowy i sprawdzony.
Z motoparalotnią jest jak z samochodem, silnik jest sprawdzany przez nas nawet częściej, z oczywistych powodów. Skrzydło przynajmniej raz w roku przechodzi test przewiewności. Do tego ja zawsze latam z systemem ratunkowym, który jest takim dodatkowym spadochronem na wszelki wypadek.
Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że mamy silnik przed sobą w samochodzie lub między nogami, jadąc motocyklem. Jak to jest mieć go na plecach?
Janek Kozłowski, Fly2Art: Ciężko, to na pewno (śmiech). Silnik jest chłodzony cieczą. Sam bez płynów waży 37 kg, do tego musimy doliczyć paliwo, zbiornik ma 12 l. Jeśli go zalejemy, to mamy na plecach grubo ponad 40 kg. I potem musimy z pozycji klęczącej stanąć na nogi z tym silnikiem, złapać taśmy, postawić skrzydło, zrobić lekki rozbieg i wcisnąć manetkę gazu. Wtedy odlatujemy, ale procedura startu z silnikiem umieszczonym na plecach jest dużo bardziej męcząca.
Zanim jednak wystartujemy, musimy wykonać szereg czynności. Przede wszystkim trzeba obserwować pogodę, każdy pilot musi orientować się w czytaniu pogody, musimy znać chmury i umieć przewidzieć, co za godzinę, dwie może dziać się w powietrzu. Trzeba wiedzieć, gdzie nie powinno się latać. Kolejną rzeczą jest sprawdzenie sprzętu. Skrzydło z czasem traci swoje parametry nośne, linki się zużywają, dlatego trzeba stale kontrolować stan techniczny sprzętu. Trzeba też dobrać sobie odpowiednią ilość paliwa.
Z jakimi wartościami zmagasz się, latając?
Janek Kozłowski, Fly2Art: Startujemy z prędkością około 40 km/h. W powietrzu – to zależy od silnika i skrzydła – najszybsze osiągają prędkość powyżej 100 km/h, mój rekord to 144 km/h. Z największymi przeciążeniami zmagamy się wykonując spirale, rekordzistą pod tym względem na świecie jest Raul Rodriguez, który osiągnął przeciążenie wynoszące 6G, to więcej niż w Formule 1. Ze względu na prawo panujące w naszym kraju oraz bezpieczeństwo, latamy do 3000 metrów. Są jednak przykłady na świecie, gdzie po wleceniu w taki komin powietrzny, lotnicy zostali wyniesieni na dużo większą wysokość. Może cię zaskoczę, ale rekordzistką w tej kategorii jest... Polka. Ewa Wiśnierska-Cieślewicz podczas zawodów w Australii została zassana przez chmurę burzową i po utracie przytomności osiągnęła wysokość prawie 10 000 metrów – cudem uniknęła śmierci!
Czy trzeba mieć jakąś zgodę na latanie?
Nie musimy mieć zgody na latanie, jeśli nie jest to strefa CTR-u, czyli Strefa Kontrolowana Lotniska. Akurat w Lublinie jest coś takiego, oczywiście można w ten CTR wlecieć, ale trzeba nawiązać kontakt z wieżą, dlatego że w tej strefie poruszają się samoloty liniowe, albo np. śmigłowce transportujące chorych do szpitala. Co ciekawe, jeśli spotkamy się w powietrzu ze śmigłowcem, to on nam musi ustąpić pierwszeństwa, ponieważ jest większy.
Czyli nie wszędzie można latać. Nie mógłbym wejść na dach swojego bloku i polecieć na uczelnie, mijając po drodze zakorkowane ulice?
Janek Kozłowski, Fly2Art: Nie, nie można latać w centrum. Nie wlatujemy nad tereny, gdzie są zwierzęta, czyli stadniny czy fermy. Co do terenów prywatnych – to zdarza się, że lecisz, widzisz jak na działce siedzi sobie pan przy stoliku, wygrzewa się na słońcu, popija piwko i macha do ciebie, zapraszając na jedno, wtedy jest pozytywnie. Ale kiedy ktoś wymachuje w twoim kierunku widłami, to już nie jest tak fajnie. Do mojego kolegi kiedyś facet strzelał z wiatrówki do tego stopnia, że uszkodził mu śmigło.
Ogólnie ludzie są bardzo ciekawi, na co dzień mają mały kontakt z tą dyscypliną, a jednak sporty lotnicze interesują ich bardzo, bo każdy z nas marzył w dzieciństwie, aby się wzbić w powietrze.
Czy pilot motoparalotni może dostać mandat za... no właśnie, za co?
Janek Kozłowski, Fly2Art: Urząd Lotnictwa Cywilnego nie pracuje w weekendy, więc teoretycznie mandat możemy dostać jedynie od poniedziałku do piątku. Drugą sprawą jest to, że mogą cię skontrolować dopiero po wylądowaniu – logiczne, że nie może podlecieć na wysokości kilkuset metrów i powiedzieć „Dzień dobry, proszę przygotować dokumenty”. Jest mało przypadków kontroli, dlatego jest duży odsetek ludzi, którzy latają bez odpowiednich uprawnień.
Jakim miejscem do latania jest Lublin, bo oprócz wspomnianego lotniska mamy też Aeroklub Lubelski?
Mamy na Lubelszczyźnie jedną szkołę paralotniową i na tym chyba kończą się pozytywy. Jest owszem Aeroklub Lubelski z siedzibą i lotniskiem w Radawcu, ale jak się już o tym przekonałem, tamtejsze władze, a w szczególności pan dyrektor, nie pozwalają wstępować w struktury klubu, by móc swobodnie korzystać z lotniska, czy organizować jakieś fajne eventy. Złożyłem oficjalne pismo, spełniające wszystkie wymogi, które zostało odrzucone. Trzy godziny rozmawiałem z człowiekiem odpowiedzialnym za przyjmowanie nowych osób i usłyszałem tylko odpowiedź „No wie pan, ale my pana nie znamy...”, podczas gdy rekomendował mnie trener mistrzowskiej kadry narodowej, Adam Paska, jako doświadczonego pilota i osobę, która chce propagować ten sport. To jednak nie wystarczyło. Innym razem skrzyknąłem 10 chłopaków, pojechaliśmy razem złożyć wnioski o przyjęcie nas. Nie przyjęli nikogo! Zastanawiam się nad złożeniem papierów po raz kolejny, żeby dowiedzieć się, co jest nie tak, bo Radawiec nie organizuje żadnych imprez. Jest sekcja skoczków spadochronowych, jest sekcja motolotniowa, która w ogóle nie funkcjonuje, jest kilku prywatnych właścicieli samolotów i temat się kończy. Ta idea lotnictwa kończy się w miejscu, w którym powinna powstawać i nie ma kogoś, kto by to lekkie lotnictwo propagował, tym bardziej mając w pobliżu 400 tysięczne miasto studenckie. Raz w roku odbywają tam się dożynki, konkurs spadochronowy i to wszystko. Na co więc idą nasze pieniądze?! Jest tak samo jak z torem kartingowym – zabić, zamknąć, zapomnieć.
Porzuciłeś pracę w korporacji, powinieneś mieć teraz więcej czasu na latanie – jakie plany na ten sezon?
Chcę propagować lotnictwo, może nie do końca społecznie, bo to drogi sport, ale chciałbym zarazić bakcylem latania, żeby nas było jak najwięcej, by przekonać się, jakie to niesamowite uczucie. Nie stać nas na samoloty, Radawiec nas nie chce, chciałbym więc to rozwijać, by motoparalotniarstwo nie było sportem elitarnym, tylko dla wszystkich. Dzięki pojedynczym lotom i imprezom ludzie zaczną się tym interesować, czytać o tym i mam nadzieję, latać, bo to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie można zrobić w życiu.
A latać można w każdym wieku. Najstarszy obecnie paralotniarz ma ponad 80 lat. Samodzielnie można zacząć latać od 16 roku życia, natomiast najmłodszą osobą na świecie, która kiedykolwiek leciała na motoparalotni, będzie mój syn, który w tej chwili ma rok i 4 miesiące. Myślę, że jeszcze ze dwa miesiące i polecimy razem. Mam już dla niego specjalną uprząż i kombinezon. Skonsultowałem się wcześniej z lekarzem, oczywiście mama także wyraża zgodę, nie ma żadnych problemów. Będziemy z Tadeuszem bić rekord świata!
Janek Kozłowski i jego Fly2Art na facebook'u: click!
POPRZEDNI
NASTĘPNY
Janek Kozłowski, Fly2Art | Zainteresował mnie sobą, kiedy powiedział, że istnieje coś o wiele lepszego niż jazda BMW M5 czy Suzuki GSXR, które swego czasu trzymał w garażu. Wystarczyło mu tylko kilka sekund, by mnie przekonać. Cytując klasyka: To ptak. Nie, to samolot. Nie, to… Janek Kozłowski.
tekst: Mateusz Cieślak, foto: Artur Woszak
Czy można cię nazwać motocyklistą w przestworzach?
Janek Kozłowski, Fly2Art: Myślę, że jest to najwyższy level jeśli chodzi o pojazdy mechaniczne. Będąc w przestrzeni powietrznej nie mamy ograniczeń, nie mamy drogi, w przeciągu kilku sekund możemy być kilkaset metrów nad ziemią i lecieć z ptakami, czyli niezależność jest dużo większa, ale nadal mamy silnik na plecach.
W tym naszym lataniu jest tak, że wszyscy, którzy jeździli, bądź też jeżdżą motocyklem, to przesiadają się na motoparalotnie, bo tutaj adrenalina jest jakby skompresowana, jest jej odpowiednio więcej w zależności też od tego, w jaki sposób latamy. W powietrzu też możesz zachowywać się jak kierowca Harleya, a możesz zachowywać się jak kierowca Hayabusy – to jest właśnie mój styl latania. Kiedy lecę na wysokości kilkuset metrów i nagle pociągam linkę, i robię spiralę do samej ziemi, czuję ten strach i granicę między życiem doczesnym a tym, co może stać się za sekundę. Dlatego też latanie jest stałą pracą nad samokontrolą.
Czym jeszcze jest dla ciebie latanie?
Latanie jest też niesamowitą formą relaksu, odprężenia. W momencie kiedy masz mnóstwo problemów, jesteś zestresowany, zakładając silnik na plecy, odrywasz się od tych problemów i po kilku sekundach znajdujesz się już w innej rzeczywistości, gdzie czas płynie inaczej. Często tak mam, że do miejsca latania pędzę samochodem, by jak najszybciej móc wzbić się w powietrze, by mieć na to jak najwięcej czasu. Latasz, a kiedy lądujesz, jesteś tak schilloutowany, że nic nie jest w stanie ciebie wkurzyć. Dlatego często wracam z lotniska 30, 40, 50 km/h i to jest taki chillout, którego nie zaznałem nigdzie indziej.
Jak złapałeś bakcyla na latanie?
Janek Kozłowski, Fly2Art: Wiesz, ja to jestem takim Johnnym Walkerem. Całe swoje życie podróżuję – zmieniając pracę, latając. Tak na prawdę moja przygoda z lataniem rozpoczęła się w roku 1996 w Libanie, gdzie przydzielono mnie do Force Mobile Reserve ONZ. Mieliśmy za zadanie patrolować tereny strefy buforowej pomiędzy Libanem a Izraelem. Samo obcowanie ze śmiercią, z tym, jak giną ludzie, podnosiło poziom adrenaliny we krwi. W dodatku bardzo dużo czasu spędzaliśmy w powietrzu, latając i patrolując. I kiedy w końcu wróciłem do Polski, to brakowało mi tego. Robiłem wszystko, ale to nie było to, co wcześniej, czegoś mi cały czas brakowało, czułem się, jakby ktoś odłączył mnie od prądu. Siadałem na motocykl, jechałem, ale to nie było to, czego potrzebowałem.
I tak, podczas poszukiwania własnego miejsca w życiu, postanowiłem zacząć latać swobodnie.
Jak wygląda świat z perspektywy lotu ptaka?
Obłędnie! Dopiero w powietrzu doceniasz piękno otaczającej nas natury. Latałem w wielu miejscach, ale najbardziej lubię latać nad morzem. A namiastką morza jest dla mnie Kazimierz Dolny. Ze względu na krajobraz, Wisłę, klify, piaszczystą plażę, wyspę, Zamek – w jednym miejscu możemy zobaczyć wiele charakterystycznych dla Polski elementów. Mało tego, Kazimierz jest miejscem, gdzie zatrzymał się czas. Przelatujesz przez Mięćmierz, mijasz stary Wiatrak, masz stare domy pod strzechą. Uroki tego miejsca są niesamowite.
Latanie na motoparalotni czyni cię wolnym, chcesz przelecieć obok jakiegoś drzewa, to robisz to. W locie czujesz zapach traw, zapach olejków eterycznych, które unoszą się nad lasem, odczuwasz niesamowity kontakt z naturą. Mamy co prawda silnik na plecach, przez co nie jesteśmy ekologiczni, ale założę się, że mamy lepszy kontakt z przyrodą niż niejeden ekolog.
Jak można zacząć latać?
Przede wszystkim aby móc latać, musisz mieć odpowiednie uprawnienia. Aby je zdobyć, trzeba znaleźć odpowiednią szkołę, to zapewni nam bezpieczeństwo. Na pewno nie wolno zacząć latać samemu. Wskazane jest zatem znaleźć szkołę paralotniową, jedyną na terenie Lubelszczyzny jest szkoła Gagarin. Na początek najlepszym sposobem, żeby sprawdzić, czy to nam się podoba, czy się nie boimy, jest lot z drugą osobą w tandemie.
To zadziwiające w jak łatwy sposób możemy zostać prawdziwymi lotnikami. Trudno jest mieć na własność samolot i latać nim, gdzie się chce. Motoparalotniarstwo jest sportem lotniczym bardzo zminimalizowanym: silnik się składa, skrzydło mieści się w plecaku, a cały sprzęt jesteśmy w stanie przewieźć w bagażniku osobowego samochodu.
Na cały zestaw składa się paralotnia, czyli czasza na której lecimy, z którą jesteśmy połączeni linkami. Co ciekawe, polska firma Dudek spod Bydgoszczy produkuje najmocniejsze i najszybsze skrzydła na świecie, 70 proc. rynku światowego to są skrzydła z Polski. Mamy też taśmy, którymi mocujemy się w uprzęży, a uprząż łączy się z silnikiem. Obecnie najlepszym silnikiem na świecie, takim Ferrari wśród motoparalotni, jest silnik włoskiej marki Polini – Thor 250. Jest to typowi silnik motocyklowy o pojemności 250 ccm, generuje moc 37 KM i dzięki temu, że jest do niego przytwierdzone śmigło, ten motór generuje ciąg. W tym przypadku osiąga on wartość 90 kg. W przeszłości silniki były adaptowane z różnych pojazdów. Śmiejemy się, że niektórzy latają na kosiarkach, ale tak naprawdę dużo osób montuje silniki od starych motocykli jak WSK-a czy MZ-ka.
W jakiej formie jest sport motoparalotniowy w Polsce?
Janek Kozłowski, Fly2Art: Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że naprawdę jesteśmy najlepsi na świecie. Polacy są wielokrotnymi mistrzami świata drużynowymi i indywidualnymi. Jako naród jesteśmy bardzo uzdolnieni jeśli chodzi o latanie. Lotnictwo przed wojną też nie było u nas jakoś specjalnie rozwinięte, a wiemy co wydarzyło się potem w bitwie o Anglię. Jesteśmy narodem niesamowitym w powietrzu. Niestety, ten sport, jak każdy ekstremalny, także zabija. Zabił nam w zeszłym roku innego Mistrza Świata, Grześka Krzyżanowskiego.
Zginął, lecąc na motoparalotni?
Janek Kozłowski, Fly2Art: Tak, choć w tym przypadku nie zawinił sprzęt, zawiniła rutyna. Lecąc z kimś nie ma czegoś takiego. Kiedy lecisz z kimś, to wiesz, że ten człowiek ci zaufał, powierzył swoje życie, dlatego jesteś maksymalnie skupiony i nie ryzykujesz. W przypadku śmierci Grześka i nie tylko, lotników najczęściej zabija rutyna. Po wylataniu tysięcy godzin, często czujemy się w powietrzu niemal nieśmiertelni i przesuwamy sobie poprzeczkę trudności. Niektórzy też po prostu mają pecha. Ale co ważne, w Polsce nie było jeszcze nigdy wypadku w lataniu tandemowym z pasażerem.
Trochę mnie tym uspokoiłeś, ale zanim zdecyduję się polecieć z tobą, musisz mi jeszcze poopowiadać o bezpieczeństwie.
Janek Kozłowski, Fly2Art: Mówimy cały czas o sporcie ekstremalnym, ale to mimo wszystko bezpieczna dyscyplina. To tak jak z jazdą motocyklem, jeśli stajesz do wyścigu z Valentino Rossim, to ryzyko wypadku jest dużo wyższe niż wtedy, gdy wybierasz się na niedzielną przejażdżkę nad jezioro. Są zawodnicy, którzy latają na motoparalotni od 20 lat i nie mieli żadnego incydentu, żadnej kontuzji. Większość wypadków to wina pilota, jakieś 90 procent, reszta to incydenty spowodowane wadliwym sprzętem, co można wyeliminować, kupując nowy i sprawdzony.
Z motoparalotnią jest jak z samochodem, silnik jest sprawdzany przez nas nawet częściej, z oczywistych powodów. Skrzydło przynajmniej raz w roku przechodzi test przewiewności. Do tego ja zawsze latam z systemem ratunkowym, który jest takim dodatkowym spadochronem na wszelki wypadek.
Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że mamy silnik przed sobą w samochodzie lub między nogami, jadąc motocyklem. Jak to jest mieć go na plecach?
Janek Kozłowski, Fly2Art: Ciężko, to na pewno (śmiech). Silnik jest chłodzony cieczą. Sam bez płynów waży 37 kg, do tego musimy doliczyć paliwo, zbiornik ma 12 l. Jeśli go zalejemy, to mamy na plecach grubo ponad 40 kg. I potem musimy z pozycji klęczącej stanąć na nogi z tym silnikiem, złapać taśmy, postawić skrzydło, zrobić lekki rozbieg i wcisnąć manetkę gazu. Wtedy odlatujemy, ale procedura startu z silnikiem umieszczonym na plecach jest dużo bardziej męcząca.
Zanim jednak wystartujemy, musimy wykonać szereg czynności. Przede wszystkim trzeba obserwować pogodę, każdy pilot musi orientować się w czytaniu pogody, musimy znać chmury i umieć przewidzieć, co za godzinę, dwie może dziać się w powietrzu. Trzeba wiedzieć, gdzie nie powinno się latać. Kolejną rzeczą jest sprawdzenie sprzętu. Skrzydło z czasem traci swoje parametry nośne, linki się zużywają, dlatego trzeba stale kontrolować stan techniczny sprzętu. Trzeba też dobrać sobie odpowiednią ilość paliwa.
Z jakimi wartościami zmagasz się, latając?
Janek Kozłowski, Fly2Art: Startujemy z prędkością około 40 km/h. W powietrzu – to zależy od silnika i skrzydła – najszybsze osiągają prędkość powyżej 100 km/h, mój rekord to 144 km/h. Z największymi przeciążeniami zmagamy się wykonując spirale, rekordzistą pod tym względem na świecie jest Raul Rodriguez, który osiągnął przeciążenie wynoszące 6G, to więcej niż w Formule 1. Ze względu na prawo panujące w naszym kraju oraz bezpieczeństwo, latamy do 3000 metrów. Są jednak przykłady na świecie, gdzie po wleceniu w taki komin powietrzny, lotnicy zostali wyniesieni na dużo większą wysokość. Może cię zaskoczę, ale rekordzistką w tej kategorii jest... Polka. Ewa Wiśnierska-Cieślewicz podczas zawodów w Australii została zassana przez chmurę burzową i po utracie przytomności osiągnęła wysokość prawie 10 000 metrów – cudem uniknęła śmierci!
Czy trzeba mieć jakąś zgodę na latanie?
Nie musimy mieć zgody na latanie, jeśli nie jest to strefa CTR-u, czyli Strefa Kontrolowana Lotniska. Akurat w Lublinie jest coś takiego, oczywiście można w ten CTR wlecieć, ale trzeba nawiązać kontakt z wieżą, dlatego że w tej strefie poruszają się samoloty liniowe, albo np. śmigłowce transportujące chorych do szpitala. Co ciekawe, jeśli spotkamy się w powietrzu ze śmigłowcem, to on nam musi ustąpić pierwszeństwa, ponieważ jest większy.
Czyli nie wszędzie można latać. Nie mógłbym wejść na dach swojego bloku i polecieć na uczelnie, mijając po drodze zakorkowane ulice?
Janek Kozłowski, Fly2Art: Nie, nie można latać w centrum. Nie wlatujemy nad tereny, gdzie są zwierzęta, czyli stadniny czy fermy. Co do terenów prywatnych – to zdarza się, że lecisz, widzisz jak na działce siedzi sobie pan przy stoliku, wygrzewa się na słońcu, popija piwko i macha do ciebie, zapraszając na jedno, wtedy jest pozytywnie. Ale kiedy ktoś wymachuje w twoim kierunku widłami, to już nie jest tak fajnie. Do mojego kolegi kiedyś facet strzelał z wiatrówki do tego stopnia, że uszkodził mu śmigło.
Ogólnie ludzie są bardzo ciekawi, na co dzień mają mały kontakt z tą dyscypliną, a jednak sporty lotnicze interesują ich bardzo, bo każdy z nas marzył w dzieciństwie, aby się wzbić w powietrze.
Czy pilot motoparalotni może dostać mandat za... no właśnie, za co?
Janek Kozłowski, Fly2Art: Urząd Lotnictwa Cywilnego nie pracuje w weekendy, więc teoretycznie mandat możemy dostać jedynie od poniedziałku do piątku. Drugą sprawą jest to, że mogą cię skontrolować dopiero po wylądowaniu – logiczne, że nie może podlecieć na wysokości kilkuset metrów i powiedzieć „Dzień dobry, proszę przygotować dokumenty”. Jest mało przypadków kontroli, dlatego jest duży odsetek ludzi, którzy latają bez odpowiednich uprawnień.
Jakim miejscem do latania jest Lublin, bo oprócz wspomnianego lotniska mamy też Aeroklub Lubelski?
Mamy na Lubelszczyźnie jedną szkołę paralotniową i na tym chyba kończą się pozytywy. Jest owszem Aeroklub Lubelski z siedzibą i lotniskiem w Radawcu, ale jak się już o tym przekonałem, tamtejsze władze, a w szczególności pan dyrektor, nie pozwalają wstępować w struktury klubu, by móc swobodnie korzystać z lotniska, czy organizować jakieś fajne eventy. Złożyłem oficjalne pismo, spełniające wszystkie wymogi, które zostało odrzucone. Trzy godziny rozmawiałem z człowiekiem odpowiedzialnym za przyjmowanie nowych osób i usłyszałem tylko odpowiedź „No wie pan, ale my pana nie znamy...”, podczas gdy rekomendował mnie trener mistrzowskiej kadry narodowej, Adam Paska, jako doświadczonego pilota i osobę, która chce propagować ten sport. To jednak nie wystarczyło. Innym razem skrzyknąłem 10 chłopaków, pojechaliśmy razem złożyć wnioski o przyjęcie nas. Nie przyjęli nikogo! Zastanawiam się nad złożeniem papierów po raz kolejny, żeby dowiedzieć się, co jest nie tak, bo Radawiec nie organizuje żadnych imprez. Jest sekcja skoczków spadochronowych, jest sekcja motolotniowa, która w ogóle nie funkcjonuje, jest kilku prywatnych właścicieli samolotów i temat się kończy. Ta idea lotnictwa kończy się w miejscu, w którym powinna powstawać i nie ma kogoś, kto by to lekkie lotnictwo propagował, tym bardziej mając w pobliżu 400 tysięczne miasto studenckie. Raz w roku odbywają tam się dożynki, konkurs spadochronowy i to wszystko. Na co więc idą nasze pieniądze?! Jest tak samo jak z torem kartingowym – zabić, zamknąć, zapomnieć.
Porzuciłeś pracę w korporacji, powinieneś mieć teraz więcej czasu na latanie – jakie plany na ten sezon?
Chcę propagować lotnictwo, może nie do końca społecznie, bo to drogi sport, ale chciałbym zarazić bakcylem latania, żeby nas było jak najwięcej, by przekonać się, jakie to niesamowite uczucie. Nie stać nas na samoloty, Radawiec nas nie chce, chciałbym więc to rozwijać, by motoparalotniarstwo nie było sportem elitarnym, tylko dla wszystkich. Dzięki pojedynczym lotom i imprezom ludzie zaczną się tym interesować, czytać o tym i mam nadzieję, latać, bo to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie można zrobić w życiu.
A latać można w każdym wieku. Najstarszy obecnie paralotniarz ma ponad 80 lat. Samodzielnie można zacząć latać od 16 roku życia, natomiast najmłodszą osobą na świecie, która kiedykolwiek leciała na motoparalotni, będzie mój syn, który w tej chwili ma rok i 4 miesiące. Myślę, że jeszcze ze dwa miesiące i polecimy razem. Mam już dla niego specjalną uprząż i kombinezon. Skonsultowałem się wcześniej z lekarzem, oczywiście mama także wyraża zgodę, nie ma żadnych problemów. Będziemy z Tadeuszem bić rekord świata!
Janek Kozłowski i jego Fly2Art na facebook'u: click!