Powiedzieć, że buduje motocykle, to nie powiedzieć o nim nic. Z zaskakującą łatwością porusza się między takimi dziedzinami jak motoryzacja, rzeźba czy muzyka. O projektach Game Over Cycles już teraz pisały gazety z różnych stron świata. Wiedząc, nad czym obecnie pracuje, można być pewnym, że jego nazwisko wkrótce będzie znane w każdym zakątku globu.
Rozmawiał: Mateusz Cieślak / Foto: Artur Woszak
Motór: Robisz bardzo ciekawą rzecz, potrafisz łączyć motoryzację z muzyką…
Staszek Myszkowski: Uważam, że te dwa światy, czyli motoryzacja i muzyka, są ze sobą połączone w sposób samoistny. Motocykliści słuchają muzyki, a muzycy jeżdżą na motocyklach. Poza tym muzyka ma bardzo duży wpływ na kształtowanie charakteru oraz poczucie estetyki. Ja osobiście lubię ciężką nutę, słucham mocnego rocka oraz metalu, przez co styl,w jakim się odnajduję, jest surowy, ciemny, powiedziałbym nawet, że mroczny. W takim właśnie klimacie budujemy nasze motocykle, przeważają ciemne i stonowane kolory oraz surowość w stylizacji i konstrukcji.
W którym momencie muzyka zaczęła przeplatać się z motoryzacją?
Staszek Myszkowski: Myślę, że od samego początku przygody z motocyklami, od wczesnych lat szkoły podstawowej. Pierwszy motocykl, jaki zbudowałem, czyli motorynka z przodem od WSK-i i wielką kierownicą, był w kolorze czarnym, ale nie dlatego, że podobał mi się ten kolor, tylko z powodu braku innego lakieru. Późniejsze pojazdy, czyli modyfikowane Romety, WSK-i ,MZ-ki, były bardzo różnorodne – od czerwonych, przez niebieskie, zielone, na żółtym Junaku kończąc. Wówczas nie miało to dla mnie większego znaczenia. Sam proces twórczy był bardziej istotny niż efekt końcowy. Jednak z czasem chciałem tworzyć projekty, z którymi mogłem w pełni się utożsamiać. Uważam, że muzyka odgrywa niezwykle istotną rolę w kształtowaniu wrażliwości, a nawet gustu ludzi.
Będąc fanem muzyki rockowej i metalu, nie można uciec od estetyki, jaka kojarzy się z tymi nurtami. Fascynacja ulubionymi grupami muzycznymi w sposób niejednokrotnie podświadomy uzewnętrznia się w życiu człowieka, w tym, jak wygląda, i w tym, co tworzy.
Powiedz mi, czym dla ciebie są same motocykle.
Motocykl jest to pojazd, który pozwala przemieścić się z punktu A do punktu B, ale w odróżnieniu od samochodu daje ogromne poczucie wolności. Masz bezpośredni kontakt z otaczającym cię światem, czujesz wszystko – zapachy, ciepło, zimno, słońce i deszcz. Jadąc motocyklem, czujesz się tak, jakbyś bardzo szybko biegł. To jest niesamowicie przyjemne doznanie. Natomiast jeżeli pytasz, czym jest dla mnie motocykl w odniesieniu do tego, czym się zajmuję, to już zupełnie inna bajka. Motocykl, który powstaje najpierw w mojej głowie, a następnie w warsztacie przy współpracy wielu ludzi, to po prostu płótno, na którym tworzę. Celem nie jest skonstruowanie jedynie maszyny, która jeździ, ale również tworu niejako artystycznego.
Game Over Cycles chętnie podejmuje wyzwania. Im trudniejszy temat, tym lepiej. Czasami, nawet dla zabawy, wrzucamy jakiś najbardziej absurdalny pomysł na motocykl i zaczyna się burza mózgów w poszukiwaniu niepowtarzalnych rozwiązań. Jedynym ograniczeniem jest nasza wyobraźnia, a tej na razie nie brakuje. (śmiech)
Powiedziałeś, że motocykle są płótnem, no i przerabiasz, tworzysz. Dużo osób mówi, uważa, myśli, że wszystkie te customy to jest profanacja, niszczenie czegoś, co zostało wymyślone i opracowane.
Uważam, że profanacją jest przebudowywanie starego motocykla, który jest unikatem. Takich cacek nie wolno niszczyć. Ale odważę się stwierdzić, że motocykle seryjne wręcz powinno się modyfikować i przerabiać. Większość motocyklistów to ludzie z mocnym charakterem, indywidualiści. Każdy człowiek ma potrzebę wyrażania w jakiś sposób swojego charakteru i upodobań, chociażby poprzez styl ubioru, tatuaże, fryzurę itp. Niektórzy podkreślają swoją indywidualność pojazdem, jakim się poruszają. W świecie motocyklistów nie ma miejsca na skromność. Każdy chce mieć mocny sprzęt, z dużym silnikiem i niepowtarzalnym wyglądem. Kto nie marzy o idealnym motocyklu stworzonym na specjalne życzenie? Czemu nie spełnić tych marzeń? Dla nas to największa przyjemność.
Jak wpadłeś na pomysł, żeby stworzyć motocykl wytatuowany albo wyjęty
z dna piekła?
Jeżeli jesteś w czymś zanurzony tak całkowicie, jak ja w budowanie motocykli, to absolutnie wszystko może być inspiracją. Nie mówię, że mam jakąś obsesję, ale często najprostsza rzecz, jak zapalniczka, jest zarodkiem do powstania oryginalnej części w budowanym właśnie motocyklu.
Jak narodziła się idea twojego najbardziej znanego projektu – Recydywisty – czyli wytatuowanego motóra? Czy to prawda, że to pierwszy taki motocykl na świecie?
Tak, jest to pierwszy i jak na razie jedyny wytatuowany motocykl na świecie. Znalazł się na okładkach pism motocyklowych, tatuażowych oraz w codziennych magazynach na całym świecie i wszędzie opisany jest jako pierwszy. Jeżeli istniałby już wcześniej taki pojazd, to z pewnością już dawno bylibyśmy oskarżeni o plagiat. Ale sam pomysł narodził się w mojej głowie już bardzo dawno temu. Kiedyś w szkole średniej próbowaliśmy ze znajomymi trochę tatuować. Sami robiliśmy maszynki do tatuaży i metodą prób i błędów uczyliśmy się tej sztuki. Ale z racji tego, że brakowało chętnych poświęcić swe ciała w celach naukowych, trzeba było improwizować. (śmiech) Wiem, że to może zabrzmieć brutalnie, ale uczyliśmy się tatuować na prosiakach, które wcześniej karmiliśmy wiśniami z wina domowej roboty, dzięki czemu były bardzo spokojne.
W ten oto sposób przez jedne wakacje u mojego kolegi biegało po podwórku stado wytatuowanych prosiąt pokrytych czachami, silnikami od Harleya oraz przeróżnymi tribalami.
Co?! (śmiech)
Ale to było dawno, z dwadzieścia lat temu. Pamiętam, że wtedy zrodził się pomysł na wytatuowany motocykl. Skoro zwierzęcej skóry używa się do wykonywania siedzeń, manetek oraz innych elementów, to dlaczego nie wytatuować tej skóry i nie obłożyć całego motocykla. Przez kolejne lata śledziłem branżę customową na całym świecie, by upewnić się, że nikt jeszcze tego nie zrobił. Obawiałem się, że ktoś mnie ubiegnie, że nie zrealizuję tego pomysłu jako pierwszy, ale na szczęście tak się nie stało i dziś możemy pochwalić się Recydywistą.
Dlaczego wcześniej tego nie zrobiłeś?
Nie miałem takich możliwości jak teraz. Gdybym wówczas podszedł do tego projektu, to nie wyszłoby tak spektakularnie. Trzeba było przejść pewien etap, zbudować firmę, wyrobić sobie markę, wiele się nauczyć oraz zwiększyć swoje możliwości techniczne, żeby móc budować tak zaawansowane konstrukcyjnie pojazdy.
OK, wiem już, skąd się wziął pomysł na tatuowanie motocykla, ale dlaczego Recydywista?
Zaczęło się od przodu. Użyliśmy tu zawieszenia springer, ale nagle wpadł pomysł, by nadać mu kształt maszynki do tatuaży, a żeby to zrobić, trzeba było przekształcić ramę. Tak się rozpędziliśmy z modyfikacją, że z oryginalnego Harleya zostało ok. 80% silnika i jakieś 10 cm ramy. Potem to już wyobraźnia zrobiła swoje. Stwierdziłem, że musimy podejść do projektu nietuzinkowo. Doszedłem do wniosku, że tematyka tatuaży musi mieć sens, musi coś opowiadać. Ten motocykl miał wyglądać jak osoba z bardzo mocnym charakterem, osoba po przejściach, dlatego nazwa Recydywista.
Wszystkie jego elementy konstrukcyjne nawiązują do stylistyki kryminalnej oraz tatuażowej. Premiera takiego unikatu musiała odbyć się w adekwatnym miejscu. Konwent tatuaży w Londynie wydawał się idealny. Recydywista prezentował się niesamowicie na tle setek wytatuowanych, kolorowych ludzi. Tak do nich wszystkich podobny, a tak niewiarygodnie wyjątkowy. Nikt nie przeszedł obojętnie obok tego motóra, tym bardziej, że istniała niepowtarzalna możliwość obserwowania pracy tatuujących tylny błotnik artystów.
Dwóch tatuatorów ze Stalowej Woli kończyło dzieło specjalnie dla zgromadzonej publiczności. To wywarło ogromne wrażenie i po premierze zrobił się naprawę duży szum medialny wokół naszego motocykla. Recydywista pojawił się na okładkach czasopism na całym świecie i do tej pory spływają do nas informacje z różnych miejsc globu o kolejnych wzmiankach prasowych. W tej chwili dostaje drugie życie za sprawą dobudowywanego właśnie wózka bocznego. Będzie on w całości pokryty wytatuowaną skórą, a w środku zamontujemy prawdziwe krzesło elektryczne.
Podchodzisz do swojego biznesu w iście amerykański sposób. Po pierwsze, myślisz optymistycznie, co sobie założysz, to realizujesz, w dodatku stawiasz na naprawdę profesjonalne środki, masz zaplecze, a do tego wiesz co to marketing.
Staszek Myszkowski: Szczerze mówiąc, wszystko było bardzo dobrze przemyślane. Plan na pójście w tę stronę, w którą idzie Game Over Cycles, był założony od samego początku. Zależało mi nie tylko na tym, by robić wyjątkowe motocykle, ale i na odpowiednim ich prezentowaniu. Budując każdy z naszych motocykli, staramy się dotrzeć do szerokiej rzeszy odbiorców, nie tylko ludzi powiązanych z tym tematem. Tworząc Behemoth Bike’a, dotarliśmy do fanów zespołu Behemoth oraz do wielu zwolenników muzyki metalowej. Dowiedziało się o nim sporo ludzi niekoniecznie zainteresowanych motoryzacją, choćby dzięki premierze, która odbyła się na Impact Festival w Warszawie.
Koncert, na którym wystąpiły takie sławy jak Behemoth, Slayer, Rammstein czy Korn, był idealnym gruntem do zaprezentowania motocykla inspirowanego muzyką. Wielu zgromadzonych doceniło ten projekt, choć pewnie w innych okolicznościach nieprędko dowiedzieliby się o Behemoth Bike’u.
Wspomniałeś o Behemoth Bike’u, czyli motocyklu dla zespołu Nergala. Wygląda, jakbyś go wydobył z dna piekła.
Dziękuję ci bardzo, to najlepszy komplement! Właśnie taki miał być efekt. Zespół Behemoth jest znany na całym świecie, ma wysoką renomę, robi kawał dobrej muzy. Musieliśmy się ostro starać, żeby motór inspirowany tą grupą był na odpowiednim poziomie. Chcieliśmy, żeby był spójny z estetyką kapeli, mroczny, straszny, brzydki i zły jak sam diabeł.
Ten motocykl stoi u ciebie. Ile on ma rzeczywiście wspólnego z Behemothem, z Nergalem, a na ile był to zabieg marketingowy?
Behemoth Bike przyniósł nam bardzo duży zasięg medialny i bez wątpienia dzięki temu motocyklowi Game Over Cycles zaistniało na rynku krajowym oraz światowym. Uważam więc, że był to bardzo dobry chwyt marketingowy, ale jednocześnie bardzo trudny projekt. Poświęciłem się mu bez reszty. Masa nieprzespanych nocy, setki koncepcji, tysiące wyrzuconych pomysłów. Cała firma przeszła na ciemną stronę mocy. (śmiech) Wszyscy pracowali do bardzo późna. W pewnym momencie zacząłem sprawdzać, czy chłopaki nie reagują agresywnie na czosnek. (śmiech) Priorytetowym założeniem było stworzenie motocykla, który budzi strach.
Chcieliśmy, by rodził uczucie lęku w odbiorcach.
Wyobraź sobie wielkiego rottweilera w zaułku ulicy ciemną nocą. Z Behemothem jest podobnie. Ja widzę go codziennie, a i tak czasami jak zamykam warsztat, pogaszę wszystkie światła, to, mijając go, przechodzi mnie dreszcz, mam wrażenie, że ta bestia chce mnie zeżreć. (śmiech)
No dobrze, ale firmę założyłeś wcześniej, jakie były początki, jakie sukcesy?
Staszek Myszkowski: Game Over Cycles założyłem w 2012 roku i od samego początku moim celem było budowanie motocykli na bardzo wysokim poziomie, to znaczy takich, którymi bez żadnych kompleksów będzie można konkurować z najlepszymi na świecie. Jako pierwsze postanowiliśmy zbudować dwa zupełnie różne motocykle. Drag – niski, surowy motocykl, w którym innowacyjna była rama wykonana z blach połączonych rurami oraz Chopper – majestatyczny, ociekający chromem z bardzo długim widelcem przednim i kolorowym malowaniem sprzętu. Oba motocykle zbudowaliśmy w pocie czoła od podstaw. Byliśmy z siebie dumni, ale chcieliśmy poznać opinie świata, nie biorąc pod uwagę, że może to być nasze game over.
Pojechaliśmy na największą imprezę motocyklową w Europie: European Bike Week w Austrii, na którą co rok przyjeżdża ponad 100 tys. motocykli i postawiliśmy nasze dwa w konkursie Custom organizowanym przez firmę Harley-Davidson. Game Over Cycles dostało nagrodę publiczności. Byłem tak szczęśliwy i dumny, że wjeżdżając na scenę, omal nie rozjechałem prowadzącego. (śmiech) Pamiętam, jakie myśli wtedy przechodziły przez moją głowę: teraz to pójdzie z górki, czasopisma o tym napiszą, GOC się stanie znane, a to przyciągnie klientów. I co? Kompletnie nic. Nikt o tym nie napisał, nikt o tym nie wiedział, nikogo to nie zainteresowało. To nauczyło mnie bardzo dużo. Zrozumiałem, że nie wystarczy zbudować świetny motocykl, trzeba go jeszcze dobrze zareklamować, dotrzeć do większej ilości odbiorców, zrobić motocykl z kimś lub dla kogoś, kto już jest znany. Tak właśnie powstał pomysł na zbudowanie Behemoth Bike’a.
Czy Nergal go w jakiś sposób używał, jeździł nim?
No jasne, w trakcie budowy, jak robiliśmy pierwsze testy drogowe, Adam odwiedził nas i pojeździł chwilę. Na dalekie przejażdżki było za wcześnie, to było zbyt niebezpieczne na tym etapie. Nie pamiętam dobrze, ale to był chyba kwiecień i dla Nergala była to pierwsza jazda w tym sezonie. Nie trudno sobie wyobrazić, że dosiąść tej bestii, ważącej ponad 400 kilogramów, bez żadnego przygotowania, jako pierwszej w sezonie, to nie lada wyczyn.
Czy można nim bez problemu poruszać się po drogach?
Wbrew pozorom Behemoth Bike, jak na tak wielki pojazd, całkiem dobrze sprawuje się na drodze. Ale nie wyobrażam sobie, że Nergal porusza się nim przez Warszawę, choć na pewno byłby wtedy na pierwszych stronach wszystkich gazet. Adamowi zbudowaliśmy inny customowy motocykl na bazie Harleya-Davidsona, który ma dużo elementów zaczerpniętych z Behemoth Bike’a.
A ty często jeździsz na swoim Behemoth Bike?
Tylko w niedzielę i święta. (śmiech)
A co na to lokalna społeczność? W końcu Nergal jest bardzo kontrowersyjną osobą, ten motocykl także, wszędzie są poodwracane krzyże. Nie ma jakichś pikiet pod firmą?
Staszek Myszkowski: Ludzie tutaj są już przyzwyczajeni do niecodziennych gości i pojazdów na drodze, zwróć uwagę na Batmobil, jaki zbudowaliśmy ostatnio. Myślę, że okolicznych mieszkańców nic już nie zaskoczy. A jeżeli chodzi o Behemoth Bike’a, to ten motocykl zdobył bardzo dużo nagród w całej Europie, między innymi, kolejną dla naszej firmy, nagrodę publiczności na European Bike Week. Nie należy dopatrywać się jakichkolwiek pobudek satanistycznych, które kierowałyby naszymi działaniami przy tworzeniu tego projektu. To są jedynie artystyczne wizje, nie ma ukrytych podtekstów. Artykuły ukazujące się na całym świecie o firmie Game Over Cycles z Lisich Jam sprawiają, że lokalni mieszkańcy czują dumę, chwalą się nami, kibicują nam z całych sił. Odwiedzają nas czasem, by gratulować kolejnych sukcesów, robią zdjęcia. To jest bardzo miłe.
Powiedz, skąd bierzesz siły do tego wszystkiego.
Staszek Myszkowski: Najwięcej siły i energii daje pozytywny odbiór tych motocykli. Wkładamy całe serce i ogrom pracy we wszystkie projekty. Dużą motywacją jest uznanie. Jeżeli nasze motocykle zdobywają kolejne nagrody, a ludzie są pod wrażeniem i przychodzą uścisnąć dłoń i pogratulować, to wiemy, że warto to robić i trzeba podnosić poprzeczkę, by nie zawieść naszych fanów.
Czy Lisie Jamy, ogólnie Polska, jest dla ciebie bardziej ograniczeniem czy może oazą spokoju, gdzie możesz spokojnie tworzyć?
To jest mój dom, tu się urodziłem i tu są moi znajomi i przyjaciele,
a wiadomo, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Poza tym uważam, że w naszym kraju jest ogromna ilość świetnych rzemieślników. Najlepszym przykładem jest moja firma. Wszyscy pracownicy GOC pochodzą z najbliższej okolicy. Ja należę do pokolenia, które jeżeli chciało w dzieciństwie mieć rower lub motorower, to w większości przypadków musiało go sobie zbudować. Nowe motocykle były całkowicie poza zasięgiem, więc jeśli chciało się czymś wyróżniać, trzeba było wyszperać różne rzeczy w szopach i budować własny pojazd. W GOC pracuje spora grupa moich znajomych, z którymi od najmłodszych lat większość czasu spędzałem majsterkując w garażach.
Game Over Cycles to nie tylko motocykle, co z samochodami?
W części Game Over zajmujemy się odrestaurowywaniem starych pojazdów. W tym momencie mamy VW T1 Sambę model California z ’67 roku, Oldmobile’a z ’47, Corvette C1 z ’56, Chevy Bel Aira z ’55 i replikę Auburna Speedstera z ’80 roku.
A planujesz kiedyś wyjechać do Stanów?
Kiedyś miałem taki plan, ale nie sztuką jest wyjechać do Ameryki, ale sztuką jest zrobić Amerykę w Polsce – i to uważam za sukces. Tam klient jest za oknem, na podwórku. Tutaj trzeba się mocno postarać, żeby go znaleźć.
Czy możesz naszym czytelnikom zdradzić, nad czym teraz pracujesz?
W tej chwili budujemy motocykl tematyczny dla Hard Rock Cafe, czyli największego muzeum muzycznego na świecie. Kończymy też Batmobil, trójkołowy pojazd z silnikiem V8 dla klienta z Nigerii. Mamy wiele bardzo ciekawych pomysłów, nad którymi pracujemy, ale na razie nie mogę zdradzić żadnych szczegółów. Mogę tylko powiedzieć, że poprzeczka jest podniesiona wyżej niż kiedykolwiek przedtem. Muszę przyznać, że to projekt, który mnie samego przeraża, więc można się spodziewać, że będzie naprawdę mocno. (śmiech)
Ja wiem, dla kogo ten motocykl powstaje. Wyżej się już nie da.
Zawsze da się wyżej, lepiej, mocniej, to wszystko zależy od tego, jakimi kategoriami się mierzy.
A nie boisz się, że kiedyś już nie będziesz mógł podnieść tej poprzeczki?
Staszek Myszkowski: Nie ma poprzeczki nie do przeskoczenia. Nie wiadomo, co się wydarzy, jakie pomysły jeszcze przyjdą do głowy. W tej chwili mam już plany twórcze na następne 10 lat, a co będzie dalej, los pokaże. Życzę sobie klientów, których wyobraźnia nie ma granic, którzy nie boją się sięgać po swoje marzenia. Z takimi tworzy się najciekawsze projekty.
Odwiedź stronę Game Over Cycles - http://gameovercycles.pl/
POPRZEDNI
NASTĘPNY
Powiedzieć, że buduje motocykle, to nie powiedzieć o nim nic. Z zaskakującą łatwością porusza się między takimi dziedzinami jak motoryzacja, rzeźba czy muzyka. O projektach Game Over Cycles już teraz pisały gazety z różnych stron świata. Wiedząc, nad czym obecnie pracuje, można być pewnym, że jego nazwisko wkrótce będzie znane w każdym zakątku globu.
Rozmawiał: Mateusz Cieślak / Foto: Artur Woszak
Motór: Robisz bardzo ciekawą rzecz, potrafisz łączyć motoryzację z muzyką…
Staszek Myszkowski: Uważam, że te dwa światy, czyli motoryzacja i muzyka, są ze sobą połączone w sposób samoistny. Motocykliści słuchają muzyki, a muzycy jeżdżą na motocyklach. Poza tym muzyka ma bardzo duży wpływ na kształtowanie charakteru oraz poczucie estetyki. Ja osobiście lubię ciężką nutę, słucham mocnego rocka oraz metalu, przez co styl,w jakim się odnajduję, jest surowy, ciemny, powiedziałbym nawet, że mroczny. W takim właśnie klimacie budujemy nasze motocykle, przeważają ciemne i stonowane kolory oraz surowość w stylizacji i konstrukcji.
W którym momencie muzyka zaczęła przeplatać się z motoryzacją?
Staszek Myszkowski: Myślę, że od samego początku przygody z motocyklami, od wczesnych lat szkoły podstawowej. Pierwszy motocykl, jaki zbudowałem, czyli motorynka z przodem od WSK-i i wielką kierownicą, był w kolorze czarnym, ale nie dlatego, że podobał mi się ten kolor, tylko z powodu braku innego lakieru. Późniejsze pojazdy, czyli modyfikowane Romety, WSK-i ,MZ-ki, były bardzo różnorodne – od czerwonych, przez niebieskie, zielone, na żółtym Junaku kończąc. Wówczas nie miało to dla mnie większego znaczenia. Sam proces twórczy był bardziej istotny niż efekt końcowy. Jednak z czasem chciałem tworzyć projekty, z którymi mogłem w pełni się utożsamiać. Uważam, że muzyka odgrywa niezwykle istotną rolę w kształtowaniu wrażliwości, a nawet gustu ludzi.
Będąc fanem muzyki rockowej i metalu, nie można uciec od estetyki, jaka kojarzy się z tymi nurtami. Fascynacja ulubionymi grupami muzycznymi w sposób niejednokrotnie podświadomy uzewnętrznia się w życiu człowieka, w tym, jak wygląda, i w tym, co tworzy.
Powiedz mi, czym dla ciebie są same motocykle.
Motocykl jest to pojazd, który pozwala przemieścić się z punktu A do punktu B, ale w odróżnieniu od samochodu daje ogromne poczucie wolności. Masz bezpośredni kontakt z otaczającym cię światem, czujesz wszystko – zapachy, ciepło, zimno, słońce i deszcz. Jadąc motocyklem, czujesz się tak, jakbyś bardzo szybko biegł. To jest niesamowicie przyjemne doznanie. Natomiast jeżeli pytasz, czym jest dla mnie motocykl w odniesieniu do tego, czym się zajmuję, to już zupełnie inna bajka. Motocykl, który powstaje najpierw w mojej głowie, a następnie w warsztacie przy współpracy wielu ludzi, to po prostu płótno, na którym tworzę. Celem nie jest skonstruowanie jedynie maszyny, która jeździ, ale również tworu niejako artystycznego.
Game Over Cycles chętnie podejmuje wyzwania. Im trudniejszy temat, tym lepiej. Czasami, nawet dla zabawy, wrzucamy jakiś najbardziej absurdalny pomysł na motocykl i zaczyna się burza mózgów w poszukiwaniu niepowtarzalnych rozwiązań. Jedynym ograniczeniem jest nasza wyobraźnia, a tej na razie nie brakuje. (śmiech)
Powiedziałeś, że motocykle są płótnem, no i przerabiasz, tworzysz. Dużo osób mówi, uważa, myśli, że wszystkie te customy to jest profanacja, niszczenie czegoś, co zostało wymyślone i opracowane.
Uważam, że profanacją jest przebudowywanie starego motocykla, który jest unikatem. Takich cacek nie wolno niszczyć. Ale odważę się stwierdzić, że motocykle seryjne wręcz powinno się modyfikować i przerabiać. Większość motocyklistów to ludzie z mocnym charakterem, indywidualiści. Każdy człowiek ma potrzebę wyrażania w jakiś sposób swojego charakteru i upodobań, chociażby poprzez styl ubioru, tatuaże, fryzurę itp. Niektórzy podkreślają swoją indywidualność pojazdem, jakim się poruszają. W świecie motocyklistów nie ma miejsca na skromność. Każdy chce mieć mocny sprzęt, z dużym silnikiem i niepowtarzalnym wyglądem. Kto nie marzy o idealnym motocyklu stworzonym na specjalne życzenie? Czemu nie spełnić tych marzeń? Dla nas to największa przyjemność.
Jak wpadłeś na pomysł, żeby stworzyć motocykl wytatuowany albo wyjęty
z dna piekła?
Jeżeli jesteś w czymś zanurzony tak całkowicie, jak ja w budowanie motocykli, to absolutnie wszystko może być inspiracją. Nie mówię, że mam jakąś obsesję, ale często najprostsza rzecz, jak zapalniczka, jest zarodkiem do powstania oryginalnej części w budowanym właśnie motocyklu.
Jak narodziła się idea twojego najbardziej znanego projektu – Recydywisty – czyli wytatuowanego motóra? Czy to prawda, że to pierwszy taki motocykl na świecie?
Tak, jest to pierwszy i jak na razie jedyny wytatuowany motocykl na świecie. Znalazł się na okładkach pism motocyklowych, tatuażowych oraz w codziennych magazynach na całym świecie i wszędzie opisany jest jako pierwszy. Jeżeli istniałby już wcześniej taki pojazd, to z pewnością już dawno bylibyśmy oskarżeni o plagiat. Ale sam pomysł narodził się w mojej głowie już bardzo dawno temu. Kiedyś w szkole średniej próbowaliśmy ze znajomymi trochę tatuować. Sami robiliśmy maszynki do tatuaży i metodą prób i błędów uczyliśmy się tej sztuki. Ale z racji tego, że brakowało chętnych poświęcić swe ciała w celach naukowych, trzeba było improwizować. (śmiech) Wiem, że to może zabrzmieć brutalnie, ale uczyliśmy się tatuować na prosiakach, które wcześniej karmiliśmy wiśniami z wina domowej roboty, dzięki czemu były bardzo spokojne.
W ten oto sposób przez jedne wakacje u mojego kolegi biegało po podwórku stado wytatuowanych prosiąt pokrytych czachami, silnikami od Harleya oraz przeróżnymi tribalami.
Co?! (śmiech)
Ale to było dawno, z dwadzieścia lat temu. Pamiętam, że wtedy zrodził się pomysł na wytatuowany motocykl. Skoro zwierzęcej skóry używa się do wykonywania siedzeń, manetek oraz innych elementów, to dlaczego nie wytatuować tej skóry i nie obłożyć całego motocykla. Przez kolejne lata śledziłem branżę customową na całym świecie, by upewnić się, że nikt jeszcze tego nie zrobił. Obawiałem się, że ktoś mnie ubiegnie, że nie zrealizuję tego pomysłu jako pierwszy, ale na szczęście tak się nie stało i dziś możemy pochwalić się Recydywistą.
Dlaczego wcześniej tego nie zrobiłeś?
Nie miałem takich możliwości jak teraz. Gdybym wówczas podszedł do tego projektu, to nie wyszłoby tak spektakularnie. Trzeba było przejść pewien etap, zbudować firmę, wyrobić sobie markę, wiele się nauczyć oraz zwiększyć swoje możliwości techniczne, żeby móc budować tak zaawansowane konstrukcyjnie pojazdy.
OK, wiem już, skąd się wziął pomysł na tatuowanie motocykla, ale dlaczego Recydywista?
Zaczęło się od przodu. Użyliśmy tu zawieszenia springer, ale nagle wpadł pomysł, by nadać mu kształt maszynki do tatuaży, a żeby to zrobić, trzeba było przekształcić ramę. Tak się rozpędziliśmy z modyfikacją, że z oryginalnego Harleya zostało ok. 80% silnika i jakieś 10 cm ramy. Potem to już wyobraźnia zrobiła swoje. Stwierdziłem, że musimy podejść do projektu nietuzinkowo. Doszedłem do wniosku, że tematyka tatuaży musi mieć sens, musi coś opowiadać. Ten motocykl miał wyglądać jak osoba z bardzo mocnym charakterem, osoba po przejściach, dlatego nazwa Recydywista.
Wszystkie jego elementy konstrukcyjne nawiązują do stylistyki kryminalnej oraz tatuażowej. Premiera takiego unikatu musiała odbyć się w adekwatnym miejscu. Konwent tatuaży w Londynie wydawał się idealny. Recydywista prezentował się niesamowicie na tle setek wytatuowanych, kolorowych ludzi. Tak do nich wszystkich podobny, a tak niewiarygodnie wyjątkowy. Nikt nie przeszedł obojętnie obok tego motóra, tym bardziej, że istniała niepowtarzalna możliwość obserwowania pracy tatuujących tylny błotnik artystów.
Dwóch tatuatorów ze Stalowej Woli kończyło dzieło specjalnie dla zgromadzonej publiczności. To wywarło ogromne wrażenie i po premierze zrobił się naprawę duży szum medialny wokół naszego motocykla. Recydywista pojawił się na okładkach czasopism na całym świecie i do tej pory spływają do nas informacje z różnych miejsc globu o kolejnych wzmiankach prasowych. W tej chwili dostaje drugie życie za sprawą dobudowywanego właśnie wózka bocznego. Będzie on w całości pokryty wytatuowaną skórą, a w środku zamontujemy prawdziwe krzesło elektryczne.
Podchodzisz do swojego biznesu w iście amerykański sposób. Po pierwsze, myślisz optymistycznie, co sobie założysz, to realizujesz, w dodatku stawiasz na naprawdę profesjonalne środki, masz zaplecze, a do tego wiesz co to marketing.
Staszek Myszkowski: Szczerze mówiąc, wszystko było bardzo dobrze przemyślane. Plan na pójście w tę stronę, w którą idzie Game Over Cycles, był założony od samego początku. Zależało mi nie tylko na tym, by robić wyjątkowe motocykle, ale i na odpowiednim ich prezentowaniu. Budując każdy z naszych motocykli, staramy się dotrzeć do szerokiej rzeszy odbiorców, nie tylko ludzi powiązanych z tym tematem. Tworząc Behemoth Bike’a, dotarliśmy do fanów zespołu Behemoth oraz do wielu zwolenników muzyki metalowej. Dowiedziało się o nim sporo ludzi niekoniecznie zainteresowanych motoryzacją, choćby dzięki premierze, która odbyła się na Impact Festival w Warszawie.
Koncert, na którym wystąpiły takie sławy jak Behemoth, Slayer, Rammstein czy Korn, był idealnym gruntem do zaprezentowania motocykla inspirowanego muzyką. Wielu zgromadzonych doceniło ten projekt, choć pewnie w innych okolicznościach nieprędko dowiedzieliby się o Behemoth Bike’u.
Wspomniałeś o Behemoth Bike’u, czyli motocyklu dla zespołu Nergala. Wygląda, jakbyś go wydobył z dna piekła.
Dziękuję ci bardzo, to najlepszy komplement! Właśnie taki miał być efekt. Zespół Behemoth jest znany na całym świecie, ma wysoką renomę, robi kawał dobrej muzy. Musieliśmy się ostro starać, żeby motór inspirowany tą grupą był na odpowiednim poziomie. Chcieliśmy, żeby był spójny z estetyką kapeli, mroczny, straszny, brzydki i zły jak sam diabeł.
Ten motocykl stoi u ciebie. Ile on ma rzeczywiście wspólnego z Behemothem, z Nergalem, a na ile był to zabieg marketingowy?
Behemoth Bike przyniósł nam bardzo duży zasięg medialny i bez wątpienia dzięki temu motocyklowi Game Over Cycles zaistniało na rynku krajowym oraz światowym. Uważam więc, że był to bardzo dobry chwyt marketingowy, ale jednocześnie bardzo trudny projekt. Poświęciłem się mu bez reszty. Masa nieprzespanych nocy, setki koncepcji, tysiące wyrzuconych pomysłów. Cała firma przeszła na ciemną stronę mocy. (śmiech) Wszyscy pracowali do bardzo późna. W pewnym momencie zacząłem sprawdzać, czy chłopaki nie reagują agresywnie na czosnek. (śmiech) Priorytetowym założeniem było stworzenie motocykla, który budzi strach.
Chcieliśmy, by rodził uczucie lęku w odbiorcach.
Wyobraź sobie wielkiego rottweilera w zaułku ulicy ciemną nocą. Z Behemothem jest podobnie. Ja widzę go codziennie, a i tak czasami jak zamykam warsztat, pogaszę wszystkie światła, to, mijając go, przechodzi mnie dreszcz, mam wrażenie, że ta bestia chce mnie zeżreć. (śmiech)
No dobrze, ale firmę założyłeś wcześniej, jakie były początki, jakie sukcesy?
Staszek Myszkowski: Game Over Cycles założyłem w 2012 roku i od samego początku moim celem było budowanie motocykli na bardzo wysokim poziomie, to znaczy takich, którymi bez żadnych kompleksów będzie można konkurować z najlepszymi na świecie. Jako pierwsze postanowiliśmy zbudować dwa zupełnie różne motocykle. Drag – niski, surowy motocykl, w którym innowacyjna była rama wykonana z blach połączonych rurami oraz Chopper – majestatyczny, ociekający chromem z bardzo długim widelcem przednim i kolorowym malowaniem sprzętu. Oba motocykle zbudowaliśmy w pocie czoła od podstaw. Byliśmy z siebie dumni, ale chcieliśmy poznać opinie świata, nie biorąc pod uwagę, że może to być nasze game over.
Pojechaliśmy na największą imprezę motocyklową w Europie: European Bike Week w Austrii, na którą co rok przyjeżdża ponad 100 tys. motocykli i postawiliśmy nasze dwa w konkursie Custom organizowanym przez firmę Harley-Davidson. Game Over Cycles dostało nagrodę publiczności. Byłem tak szczęśliwy i dumny, że wjeżdżając na scenę, omal nie rozjechałem prowadzącego. (śmiech) Pamiętam, jakie myśli wtedy przechodziły przez moją głowę: teraz to pójdzie z górki, czasopisma o tym napiszą, GOC się stanie znane, a to przyciągnie klientów. I co? Kompletnie nic. Nikt o tym nie napisał, nikt o tym nie wiedział, nikogo to nie zainteresowało. To nauczyło mnie bardzo dużo. Zrozumiałem, że nie wystarczy zbudować świetny motocykl, trzeba go jeszcze dobrze zareklamować, dotrzeć do większej ilości odbiorców, zrobić motocykl z kimś lub dla kogoś, kto już jest znany. Tak właśnie powstał pomysł na zbudowanie Behemoth Bike’a.
Czy Nergal go w jakiś sposób używał, jeździł nim?
No jasne, w trakcie budowy, jak robiliśmy pierwsze testy drogowe, Adam odwiedził nas i pojeździł chwilę. Na dalekie przejażdżki było za wcześnie, to było zbyt niebezpieczne na tym etapie. Nie pamiętam dobrze, ale to był chyba kwiecień i dla Nergala była to pierwsza jazda w tym sezonie. Nie trudno sobie wyobrazić, że dosiąść tej bestii, ważącej ponad 400 kilogramów, bez żadnego przygotowania, jako pierwszej w sezonie, to nie lada wyczyn.
Czy można nim bez problemu poruszać się po drogach?
Wbrew pozorom Behemoth Bike, jak na tak wielki pojazd, całkiem dobrze sprawuje się na drodze. Ale nie wyobrażam sobie, że Nergal porusza się nim przez Warszawę, choć na pewno byłby wtedy na pierwszych stronach wszystkich gazet. Adamowi zbudowaliśmy inny customowy motocykl na bazie Harleya-Davidsona, który ma dużo elementów zaczerpniętych z Behemoth Bike’a.
A ty często jeździsz na swoim Behemoth Bike?
Tylko w niedzielę i święta. (śmiech)
A co na to lokalna społeczność? W końcu Nergal jest bardzo kontrowersyjną osobą, ten motocykl także, wszędzie są poodwracane krzyże. Nie ma jakichś pikiet pod firmą?
Staszek Myszkowski: Ludzie tutaj są już przyzwyczajeni do niecodziennych gości i pojazdów na drodze, zwróć uwagę na Batmobil, jaki zbudowaliśmy ostatnio. Myślę, że okolicznych mieszkańców nic już nie zaskoczy. A jeżeli chodzi o Behemoth Bike’a, to ten motocykl zdobył bardzo dużo nagród w całej Europie, między innymi, kolejną dla naszej firmy, nagrodę publiczności na European Bike Week. Nie należy dopatrywać się jakichkolwiek pobudek satanistycznych, które kierowałyby naszymi działaniami przy tworzeniu tego projektu. To są jedynie artystyczne wizje, nie ma ukrytych podtekstów. Artykuły ukazujące się na całym świecie o firmie Game Over Cycles z Lisich Jam sprawiają, że lokalni mieszkańcy czują dumę, chwalą się nami, kibicują nam z całych sił. Odwiedzają nas czasem, by gratulować kolejnych sukcesów, robią zdjęcia. To jest bardzo miłe.
Powiedz, skąd bierzesz siły do tego wszystkiego.
Staszek Myszkowski: Najwięcej siły i energii daje pozytywny odbiór tych motocykli. Wkładamy całe serce i ogrom pracy we wszystkie projekty. Dużą motywacją jest uznanie. Jeżeli nasze motocykle zdobywają kolejne nagrody, a ludzie są pod wrażeniem i przychodzą uścisnąć dłoń i pogratulować, to wiemy, że warto to robić i trzeba podnosić poprzeczkę, by nie zawieść naszych fanów.
Czy Lisie Jamy, ogólnie Polska, jest dla ciebie bardziej ograniczeniem czy może oazą spokoju, gdzie możesz spokojnie tworzyć?
To jest mój dom, tu się urodziłem i tu są moi znajomi i przyjaciele,
a wiadomo, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Poza tym uważam, że w naszym kraju jest ogromna ilość świetnych rzemieślników. Najlepszym przykładem jest moja firma. Wszyscy pracownicy GOC pochodzą z najbliższej okolicy. Ja należę do pokolenia, które jeżeli chciało w dzieciństwie mieć rower lub motorower, to w większości przypadków musiało go sobie zbudować. Nowe motocykle były całkowicie poza zasięgiem, więc jeśli chciało się czymś wyróżniać, trzeba było wyszperać różne rzeczy w szopach i budować własny pojazd. W GOC pracuje spora grupa moich znajomych, z którymi od najmłodszych lat większość czasu spędzałem majsterkując w garażach.
Game Over Cycles to nie tylko motocykle, co z samochodami?
W części Game Over zajmujemy się odrestaurowywaniem starych pojazdów. W tym momencie mamy VW T1 Sambę model California z ’67 roku, Oldmobile’a z ’47, Corvette C1 z ’56, Chevy Bel Aira z ’55 i replikę Auburna Speedstera z ’80 roku.
A planujesz kiedyś wyjechać do Stanów?
Kiedyś miałem taki plan, ale nie sztuką jest wyjechać do Ameryki, ale sztuką jest zrobić Amerykę w Polsce – i to uważam za sukces. Tam klient jest za oknem, na podwórku. Tutaj trzeba się mocno postarać, żeby go znaleźć.
Czy możesz naszym czytelnikom zdradzić, nad czym teraz pracujesz?
W tej chwili budujemy motocykl tematyczny dla Hard Rock Cafe, czyli największego muzeum muzycznego na świecie. Kończymy też Batmobil, trójkołowy pojazd z silnikiem V8 dla klienta z Nigerii. Mamy wiele bardzo ciekawych pomysłów, nad którymi pracujemy, ale na razie nie mogę zdradzić żadnych szczegółów. Mogę tylko powiedzieć, że poprzeczka jest podniesiona wyżej niż kiedykolwiek przedtem. Muszę przyznać, że to projekt, który mnie samego przeraża, więc można się spodziewać, że będzie naprawdę mocno. (śmiech)
Ja wiem, dla kogo ten motocykl powstaje. Wyżej się już nie da.
Zawsze da się wyżej, lepiej, mocniej, to wszystko zależy od tego, jakimi kategoriami się mierzy.
A nie boisz się, że kiedyś już nie będziesz mógł podnieść tej poprzeczki?
Staszek Myszkowski: Nie ma poprzeczki nie do przeskoczenia. Nie wiadomo, co się wydarzy, jakie pomysły jeszcze przyjdą do głowy. W tej chwili mam już plany twórcze na następne 10 lat, a co będzie dalej, los pokaże. Życzę sobie klientów, których wyobraźnia nie ma granic, którzy nie boją się sięgać po swoje marzenia. Z takimi tworzy się najciekawsze projekty.
Odwiedź stronę Game Over Cycles - http://gameovercycles.pl/