Karolina Pilarczyk – jedyna licencjonowana drifterka w Polsce. Posiada licencję King of Europe, King of Asia, Polskiej Federacji Driftu i ogromne jaja, co pokazuje na zawodach driftingowych rozgrywanych na całym świecie.
Rozebrała się dla „Playboya”, a teraz odkrywa przed nami kilka tajemnic ze swojego zakręconego życia. Przed Wami rozmowa z Karoliną Pilarczyk – najsympatyczniejszą dziewczyną w świecie polskiego motorsportu.
Rozmawiał: Mateusz Cieślak / Foto: Artur Woszak, Dominika Todys
Motór: Lubisz kontrowersje, tę cienką linię, którą świadomie od czasu do czasu przekraczasz?
Karolina Pilarczyk: Lubię i uważam, że jak się dzieje dużo, nawet kontrowersyjnych rzeczy, to jest fajnie. Jak to ładnie kiedyś ktoś powiedział: „nieważne, czy mówią źle czy dobrze, byleby nazwiska nie przekręcili”. (śmiech) Na pewno nie chcemy wzbudzać wyłącznie kontrowersji, ale rzeczywiście lubimy szokować, zaskakiwać, przygotowywać takie smaczki, których nikt by się nie spodziewał. Uważam, że dzięki temu jesteśmy ciekawym teamem, który nie skupia się wyłącznie na jeżdżeniu.
Motór: Lubisz być rozpoznawalna, lubisz być gwiazdą?
Karolina Pilarczyk: Lubię przede wszystkim inspirować innych. Prawdę mówiąc, dla mnie dużo więcej znaczy to, że ludzie przychodzą do mnie i mówią, że przekazuję im energię. Dostałam raz wiadomość od chłopaka po wypadku, który twierdził, że dla niego świat się skończył, ponieważ nie jest w stanie chodzić. W którymś momencie trafił na moją stronę i odwiedza ją teraz codziennie, bo go ładuje pozytywną energią. Zaczął myśleć zupełnie inaczej i to dla mnie znaczy dużo więcej niż wygrana czy popularność.
Lubisz skakać w bok? (śmiech)
Lubię! (śmiech) Lubię odmienność. Lubię łamać stereotypy, bo nie dość, że kobieta, która jeździ samochodem, w dodatku bokiem, to jeszcze do tego informatyk, doktorantka i – przede wszystkim – kobieta!
Czym dla ciebie właściwie jest drift?
Karolina Pilarczyk: To moja wielka miłość. Pojawiła się zupełnie irracjonalnie, nie jestem w stanie tego wytłumaczyć, a jest to coś, co dostarcza niezwykłych emocji. Nie musisz mi dwa razy powtarzać, żebym wsiadła i pojechała. Za kierownicą naprawdę zapominam o wszystkich problemach, o wszystkim, co się dzieje wokół mnie, po prostu jestem ja i ten samochód. A kiedy jadę blisko w parze i widzę obok ten drugi pojazd, to w tym momencie uśmiech rozrywa mi twarz, to jest coś fenomenalnego.
Karolina Pilarczyk – dlaczego na różowo?
Czy ten wszechobecny róż to tylko zabieg marketingowy, czy twój prawdziwy styl?
Karolina Pilarczyk: To zabieg marketingowy, który się przerodził w zmianę wizerunku, bo faktycznie różowy kolor mi się kiedyś bardzo źle kojarzył. Uważałam, że różowy kolor pasuje do słodkiej idiotki, stereotypowej blondynki. I żeby było śmieszniej, to zawsze mówiłam, że to nie mój kolor, bo ja jednak jestem twardo stąpającą, analityczną brunetką. I w momencie, kiedy mój manager powiedział: „będziesz jeździła różowym samochodem, bo jesteś jedyną kobietą i ma być widać na torze, że to kobieta jedzie”, ja po prostu parsknęłam śmiechem. Nie chciałam wsiąść do różowego samochodu, a teraz mam wszystko różowe – sukienki, paznokcie, szpilki. To mnie teraz bawi i podoba się.
„Polish drift girl”, „Królowa polskiego driftu” – masz wiele przydomków, wszystkie fajnie brzmią. A ty jak o sobie myślisz?
Karolina Pilarczyk: Królową polskiego driftu zostałam ogłoszona przez gazety kilka lat temu i jakoś tak zostało. Myślę, że jest wiele świetnych zawodniczek, które do mnie dołączą, więc nie uważam się za królową. Natomiast „Polish drift girl” absolutnie tak, to jest coś, co my hashtagujemy i faktycznie podkreślamy, że ta Pilarczyk to polska drifterka. Jestem zadowolona, że w każdym państwie Europy jest jedna lub dwie drifterki, które jeżdżą na całkiem niezłym poziomie i ja do nich należę. Jestem z tego dumna i dlatego podkreślam, że jestem polską drifterką.
Motór: Patrzysz w lustro i kogo widzisz? Jesteś przede wszystkim doktorantką, drifterką, informatykiem czy po prostu dziewczyną, która lubi jeździć samochodem?
Karolina Pilarczyk: Chciałam powiedzieć, że patrzę w lustro i mówię: „jaka fajna jestem” (śmiech), ale prawda jest taka, że czasami jestem naprawdę pełna podziwu dla siebie i swojej siły, bo nie ukrywam, że za sobą mam bardzo długą historię problemów i hejtu.
Samochód, jak i cały team, został zbudowany od zera, dosłownie. Nie mam żadnych tradycji motoryzacyjnych w rodzinie, w związku z czym nikt nie rozumiał moich pasji, do dziś jestem taką czarną owcą, ponieważ moi rodzice mieli kompletnie inną wizję mnie i mojego życia.
Skończyłam najlepsze liceum w Polsce, potem kończyłam jedne studia, drugie studia. Tak do połowy listy to spełnianie marzeń każdego rodzica, bo dostajesz wszystko: studia, praca w korporacji na wysokim stanowisku i wszystko idzie dobrze. Potem są te oczekiwania pod tytułem: ona będzie miała dom w Konstancinie, męża biznesmena, dwójkę dzieci, kota i psa.
Karolina Pilarczyk z fanami podczas MotoSession 2016
I tu nagle się odcinam grubą linią i jest drifting. I jak moja mama pyta: „Karolina, kiedy ty dom zaczniesz budować?”.
To ja jej pokazuję: „Widzisz ten samochód na lawecie? Tam jest mój dom”. (śmiech) Ja mam zupełnie inne plany, wizje, sposób na siebie. A najbardziej niesamowite jest to, że byłam w stanie sama znaleźć finansowanie, zbudować team, który mi pomaga zrealizować moje marzenia.
To teraz szczerze: umiejętności nabyłaś, czy one były i tylko je odkryłaś?
Karolina Pilarczyk: Jeśli chodzi o umiejętności, to nie wierzę w talent. Raczej wskazałabym na predyspozycje. Cała reszta to jest ciężka praca i jeżeli spojrzymy na sportowców, na ludzi, którzy coś osiągają, to za nimi stoi naprawdę kawał długiej, ciężkiej pracy. To nie są ludzie, którzy się obudzili i stwierdzili, że chcą jeździć w driftingu, po czym wsiedli w samochód i nagle wygrywają. To są ludzie, którzy jeździli gokartami przez wiele lat w zawodach, w rajdach, a potem wchodzą w ten drifting, powoli osiągając wyniki.
Tak samo było ze mną. Potrzebowałam trochę czasu, bo cały czas borykałam się z problemami finansowymi. Poczekałam kilka lat, ćwiczyłam tyle, ile mogłam, aż w którymś momencie zgromadziłam taki budżet, że mogłam zacząć myśleć też i o wynikach.
Powiedz, czy Tavria jest rzeczywiście dobrym samochodem do driftu?
Karolina Pilarczyk: Nie, fatalnym. (śmiech) Tavria i Lanos to samochody przednionapędowe, jednak są to auta, które w pewnym stopniu zbudowały moją historię. Tavria dlatego, że była moim pierwszym samochodem, który się non stop psuł, ale był prosty jak konstrukcja cepa, w związku z czym przy pomocy pończoch czy spinki naprawiałam go i jechałam dalej. To zrodziło zainteresowanie mechaniką. Lanos z kolei był autem, które przerobiłam i przygotowałam do KJS-ów, czyli konkursowej jazdy samochodem.
W nim tak naprawdę przekonałam się, że poślizgi to jest to, co kocham. Pomimo że był przednionapędowy i oczywiście nie możemy tutaj mówić o driftingu, to jednak biorąc udział w tych amatorskich rajdach, co zakręt zaciągałam ręczny, żeby się poślizgać. Wtedy oczywiście pilot walił mnie po głowie mapą i mówił: „co ty robisz, nie jedź tak!”. W którymś momencie zobaczyłam, że to, za co ja dostaję po głowie, jest dyscypliną motorsportową.
Od tej pory wiedziałam już, co chcę robić do końca życia.
Czy masz jaja?
Karolina Pilarczyk: Tak, mam jaja! (śmiech) Nawet była taka sytuacja we Francji, gdzie jeździliśmy po Alpach na tak dużej wysokości, że wszystkie samochody z silnikami turbo miały duże problemy bo doładowanie im pozdychało. Ja mam silnik LS3 – wolnossące 6,2 litra V8 z kompresorem i nawet jak on nie będzie działał, to mam do dyspozycji potężną jednostkę. Dlatego czułam się tam fantastycznie – wpinałam czwórkę, miałam 250 km/h rotacji na kołach i się wspinałam pod górę, więc huczało w tych Alpach niesamowicie. W którymś momencie odstawiłam auto, żeby zrobić przerwę i obserwowałam ludzi, którzy jeździli.
Stał obok mnie jakiś fotograf i tak, patrząc na mnie, mówi: „oj tu trzeba mieć jaja, żeby jeździć”. Na co ja odpowiedziałam: „no wiesz, ja jestem kobietą, nie mam jaj”. A on spojrzał na mnie od góry do dołu i mówi: „oj masz i to taaaakie wielkie”. Myślę, że wielu fanów mogłabym zawstydzić, jeśli chodzi o wielkość jaj. (śmiech)
Tym sposobem wkroczyliśmy w tematy damsko – męskie. Powiedz mi, gdzie jest faktycznie miejsce kobiety – przy garach w kuchni?
Jak słyszę hasło: kobiety do garów, to mówię: „absolutnie się zgadzam, do ośmiu!”. (śmiech) Uważam, że nie ma czegoś takiego, jak miejsce kobiety, ponieważ zarówno kobiety, jak i mężczyźni mogą robić to, co chcą. Nie powinno się zamykać mężczyzn czy kobiet w żadne ramki, szablony czy szufladki. Świetnym przykładem są fryzjerzy, najlepsi to panowie, co więcej, uczestnicząc w show-biznesie, zdziwiło mnie, że najlepsi wizażyści to też panowie. Więc dlaczego kobiety nie mogą być kierowcami wyścigowymi, rajdowymi czy drifterkami? Jest naprawdę wiele kobiet, które kochają samochody. Ja mam do nich wręcz niezdrowe podejście, jestem wściekła, jak ktoś próbuje ruszyć i pojechać gdzieś moim samochodem, bo to jest moje dziecko, moje maleństwo, które należy tylko do mnie.
Karolina Pilarczyk – dziewczyny w motorsporcie:
Jak sprawić, żeby kobiety częściej realizowały się w motoryzacji? Będziesz dopiero drugą kobietą w „Motórze”, podczas gdy naprawdę chcielibyśmy mieć dziewuchy u nas na okładkach…
Karolina Pilarczyk: Nie ma żadnego złotego środka, który mógłby sprawić, by było ich więcej, by mogły się realizować, jeździć. Tutaj może troszeczkę podejdę stereotypowo, ale kiedy się zastanawiałam, dlaczego tak mało kobiet jest w motorsporcie, to rzeczywiście coś w tym jest, że kobiety jednak są bardziej opiekuńcze i samozachowawcze. One dwa razy się zastanowią, czy pędząc 200 km/h polecą na ścianę. Ja się śmieję, że w moim mózgu coś jest chyba nie tak, bo tych instynktów samozachowawczych prawie nie mam…
Kiedy przewiozłam naszego fotografa, który doskonale mnie zna, jeździ z nami na wszystkie zawody, robi relacje, to wysiadł, odpalił papierosa, ręce mu się trzęsły i mówił: „ona jest nienormalna, jest wariatką” – wiele osób tak reaguje.
Aha, bo myślałem, że odpalił papierosa, jak to się robi w innej sytuacji…
Karolina Pilarczyk: Jak po seksie. (śmiech) Wiele osób mówi, że jazda w driftingu i ta jazda u mnie na prawym fotelu to lepsze niż seks. Wiozłam kiedyś bardzo znanego faceta, który po kilku okrążeniach stwierdził: „Karolina, nie obraź się, ale stanął mi”. (śmiech) Takie emocje wywołuje drift. Natomiast dużo osób wychodzi i mówi, że to, co robię w samochodzie, jest nienormalne. Mój manager, Mariusz Dziurleja, ze mną nie jeździ.
Ale nie mów, że się boi.
Wiesz co, ma takie ukłucie. Mariusz jeździł bardzo długo w motorsporcie, tylko że w off-roadzie i ktoś mu zadał pytanie, że skoro on tak to czuje, potrafi mnie świetnie nauczyć, to dlaczego nie driftuje. On powiedział: „Słuchajcie, bo ja bym się bał, a ona nie ma tych ograniczeń. Jak ja jej mówię, żeby leciała na ścianę z pedałem w podłodze, to ona to wykona. Ja bym tego nie wykonał”.
A kiedy pojawiło się to zainteresowanie?
Bardzo późno. To co w sobie zawsze miałam, od maleńkości, to było zacięcie i upór. Jeżeli coś chciałam osiągnąć, to do tego dążyłam. Natomiast jeżeli chodzi o samochód, to pojawił się wtedy, gdy zrobiłam prawo jazdy i podeszłam do sprawy ambicjonalnie. Nie chciałam usłyszeć: „baba za kierownicą”, więc rok po zrobieniu prawa jazdy poszłam do akademii jazdy Opla, gdzie stwierdziłam, że nauczę się jak mam zachowywać się w sytuacjach ekstremalnych. I kiedy nagle zaczęliśmy wprowadzać auto w poślizg, robić kontry i jeździć szybko, to stwierdziłam: „Jezus Maria, będę kierowcą WRC!”. Tam rzeczywiście poczułam żyłkę kierowcy motorsportowego w sobie.
Kiedy zaczęła się Twoja przygoda?
Miałam około 20 lat i zaczęłam startować w amatorskich rajdach, w których spędziłam trzy lata.
Mogłam zrobić licencję rajdową, tylko w tym czasie nie było mnie stać, a z drugiej strony zamknęłaby mi drogę do amatorskich rajdów, więc zrezygnowałam. W 2004 roku odkryłam drifting i postanowiłam zmienić dyscyplinę. Długo jednak trwało zanim zgromadziłam budżet i mogłam się nim cieszyć.
Masz jakieś hamulce w głowie?
Jeśli chodzi o instynkty samozachowawcze, to jak wsadzisz mnie w samochód i powiesz, że np. ten zakręt da się przejechać 160 km/h, to ja tego nie zweryfikuję. Ja nie pojadę 100 km/h i nie sprawdzę, jak jest faktycznie, tylko ja pojadę 160 i najwyżej mnie wywali z tego zakrętu, no ale jak powiedziałeś, że 160 się da, to ja spróbuję. I zamiast podejść jak mój manager, który przejechałby zakręt, sprawdził, jak wygląda, jak jest wyprofilowany, sprawdził wolniej, jak auto się zachowuje, z jaką prędkością da się to zrobić, to nie, ja wsiądę i pojadę. Stąd mówię, że mam taki problem z tymi instynktami i to się kończyło wielokrotnie wypadkami.
Ale jednak zjeżdżasz z toru, jeździsz normalną ulicą – jak oceniasz swoją płeć na drodze?
To jest trudne pytanie, dlatego że ja nie ukrywam, że gdy jadąc, widzę, że drugi samochód się dziwnie zachowuje, to sama podchodzę trochę stereotypowo, mrucząc pod nosem zdenerwowana, że pewnie baba za kierownicą, więc nie bronię kobiet. Nie uważam, że kobiety są super kierowcami, bo jest wiele aspektów, do których bym się przyczepiła. Natomiast bardzo bym polemizowała z tym, kto jest lepszy – kobiety czy mężczyźni. Na pewno jest to zupełnie inny styl.
Mężczyźni są agresywni na drodze, wielokrotnie wydaje im się, że są lepszymi kierowcami, w związku z czym wpychają się, zajeżdżają itd. Kobiety jeżdżą delikatniej, ale za to w dziwny sposób, czają się, jadą wolno, źle używają kierunkowskazów. Z drugiej strony wolę, jak te kobiety jadą 50 km/h w sposób niebezpieczny, bo co najwyżej skończy się to stłuczką niż mężczyzn, którzy jadą 150 km/h i może się to skończyć śmiercią. Dlatego polemizowałabym, kto jest gorszym, a kto lepszym kierowcą.
A jak czujesz się oceniana przez facetów na torze, gdzie od testosteronu aż się gotuje?
Trudno powiedzieć. Wielu z nich przychodzi do mnie i mówi, że mam fantastyczny samochód, styl, pytają o jakieś sprawy techniczne, czyli to oznacza, że jestem oceniana pozytywnie. Wielu też kierowców będzie się za to przyczepiać do tego, że np. mam dobre opony, a coś mi nie wyszło. Mnie się nie wybacza błędów. Jeżeli ja jadę i podczas całych zawodów popełnię błąd, to później się mówi, że ja nie umiem jeździć. Jak moi koledzy popełnią błąd, to znaczy, że opona nie trzymała, że pewnie już sprzęgło się ślizgało, półoś się zerwała czy cokolwiek innego.
Albo kwestia wypadków: jeżeli moi koledzy wyrywają pół tyłka i muszą później wspawać ćwiartkę samochodu, to oni mają jaja, bo poszli grubo. Jak ja miałam w przeciągu pięciu lat naprawdę poważny wypadek, to słyszę: „ona nie umie jeździć”. Ta ocena jest bardzo różna, w zależności jakie ktoś ma intencje.
Byłaś krytykowana za włożenie do Nissana silnika V8 Chevroleta.
Najpierw wstawiłam go do BMW. Ja i mój kolega byliśmy pierwszymi drifterami w Polsce i jednymi z pierwszych w Europie, którzy wstawili silniki LS do samochodów driftingowych. Ja do BMW, on do Nissana. Najgorsze jest to, że ja zostałam za to maksymalnie skrytykowana, a on nie. Dzisiaj połowa Europy jeździ z silnikami LS i nagle wszyscy powtarzają moje argumenty, które wcześniej wyśmiewano. Od początku mówiłam, że w drifcie najbardziej liczy się moment, a w silniku V8 go nie brakuje. Do tego jednostka GM jest optymalna cenowo.
Skro już rozmawiamy o krytyce – dlaczego rozebrałaś się dla „Playboya”?
A dlaczego nie? Z kilku powodów. Po pierwsze, wiedziałam, że wywoła to kontrowersje, nikt się tego nie spodziewał. Po drugie, było to połechtanie mojego ego, ponieważ cały czas udowadniam, że jak kobieta jest w motorsporcie, to nie oznacza, że ona musi być babochłopem. Że kobieta może być kobietą, a wręcz powinna wyglądać jak kobieta. Wielokrotnie spotykam się z tym, że ludzie podchodzą do mnie i mówią: „Boże, jaka ty jesteś chudziutka, jakie masz paznokcie pomalowane, jaka jesteś uczesana”. A dlaczego miałabym nie być?! Nie ukrywam, że jak byłam mała, to jak szła jakaś fajna dziewczyna, to mówiło się: „o, laska jak z Playboya”. Więc jak dostałam propozycję rozbieranej sesji, nie ukrywam, szczęka mi opadła, a z drugiej strony pomyślałam, że to całkiem fajne, że doceniono mnie jako kobietę. Pewnie więcej takich sesji nie zrobię.
No właśnie, dużo osób narzeka, że ciało roznegliżowanej kobiety i samochód wciąż powiela ten sam stereotyp.
Karolina Pilarczyk:
W ogóle nie uważam, żeby to było złe. Ciało kobiety jest piękne, karoseria samochodu też jest piękna. Żeby było śmieszniej, we Włoszech mówi się na kształty samochodu telaio i tak samo mówi się na kształty kobiety.
Uważam, że zestawienie jednego i drugiego świetnie ze sobą pasuje. Jest to może trochę stereotypowe, ale co, postawisz obok sportowego wozu jakiegoś chłopa w ogrodniczkach? Nie, połącznie ładnej kobiety z ładnym samochodem jest smacznym zestawieniem.
Czy facet za kierownicą jest sexy?
Tak, ale musi być to facet uprawiający jakiś motorsport. Jest wielu takich kierowców, których lubię, podziwiam, których uwielbiam obserwować. Choćby czołówkę naszego driftingu, czyli Piotra Więcka, Pawła Trelę, Marcina Czarzastego, Pawła Borkowskiego, Bartosza Solarskiego – to są kierowcy, których z przyjemnością podpatruję.
No to chłopaki sobie podbiją ego…
Ale uważam, że tak jest. (śmiech) Lubię oglądać onboardy, zwracam szczególną uwagę na pracę w samochodzie. Nie ukrywam, że ostatnio przejechałam się z jednym z naszych polskich kierowców i z jednej strony byłam zafascynowana tą jazdą, a potem pomyślałam: „Boże, ile mnie jeszcze pracy czeka”.
Dużo osób może się zastanawiać, czy faktycznie znasz się na tych samochodach, więc może żeby rozwiązać tę zagadkę, powiedz, jakim samochodem się ścigasz, a wtedy czytelnik będzie mógł sam to ocenić.
Karolina Pilarczyk: Jak miałam 20 lat i swój pierwszy samochód, to robiłam pierwsze modyfikacje i dowiadywałam się, co to jest strumienica, filtr stożkowy, zawieszenie gwintowane, itp. Wtedy mi się wydawało, że pozjadałam wszystkie rozumy.
Teraz, kiedy wiem dużo, dużo więcej, twierdzę, że się nie znam w ogóle. A jeżdżę Nissanem 200SX S14A, w którym z Nissana to niewiele, oprócz konstrukcji głównej, zostało. Napędza go 6,2 litrowy silnik V8 LS3 z kompresorem. Auto posiada prawie 800 koni, 900 Nm. Moment idzie od samego dołu, więc jeździ się tym fenomenalnie. Samochód posiada skrzynię kłową, dyfer performace’owy, możemy zmieniać przełożenia w trakcie zawodów, co jest bardzo ważne. Oczywiście zawieszenie gwintowane, gdzie możemy też modyfikować ustawienia w zależności od toru. Nie ukrywam, nie byłabym w stanie sama sobie naprawić tego samochodu.
To już oddaję specjalistom. Sztuką i czymś fenomenalnym jest to, że do tego auta nie ma instrukcji obsługi. Panowie usiedli, zaprojektowali go, musieli przeliczyć momenty, jakie działają na poszczególne elementy. Ten samochód musi przenieść gigantyczny moment, dlatego musi być odpowiednio dobrana skrzynia, sprzęgło, wał, dyfer, półosie. Cała konstrukcja musi być dobrze obliczona, odpowiednie średnice, naprężenia, itd. Mega. Zostawiam to specjalistom. Nie znam się na tym. (śmiech)
Jeszcze wracając do samochodu. Skąd taka, a nie inna buda?
Karolina Pilarczyk: Obecna buda jest stylizowana na Camaro z ‘67, dlatego że kocham muscle cars. Uwielbiam amerykańskie jednostki pod maską, stąd V8. No i też osobiście jeżdżę Camaro SS, nowym modelem z 2012 r., więc mam sentyment do tego modelu. Camaro zawsze było moim marzeniem. Nie stać mnie na to, żeby kupić Camaro z ‘67 i zbudować je do driftu. Przede wszystkim jakby mnie stać było na takie Camaro, to bym je kupiła, wstawiła do salonu i codziennie polerowała i całowała, a nie budowała do driftu. (śmiech)
Jeździsz w parze, więc zgodzisz się z tym, że jest przyjemnie, kiedy kobieta ma dobry poślizg.
Karolina Pilarczyk: Tak, oczywiście, że tak, zwłaszcza, że jak kobieta ma dobry poślizg, to panowie się czasami gubią. (śmiech) Rzeczywiście jest to coś fajnego, ale tak przekładając na realia, to naprawdę panowie czują presję. W przypadku driftingu zawody polegają na tak zwanym drift battle, czyli jedno auto ucieka, pozostając w poślizgu, natomiast drugie ma to kopiować, jechać jego linią, jak najbliżej swojego przeciwnika. Śmieję się, że mam ułatwioną sytuację, bo panowie najczęściej mają turbo, więc słyszę blow offy, to pssss, pssss koło mnie, natomiast rzeczywiście mężczyźni, jak jadą ze mną, to nic nie słyszą i czują dodatkową presję z racji mojej płci, przez co często nie wytrzymują i popełniają błędy.
Karolina, znasz się na samochodach, jeździsz jak szatan, znasz się na komputerach, wolisz spędzać czas z samochodami niż na zakupach, takie mam wrażenie.
Zdecydowanie.
Jesteś chyba żoną idealną.
Karolina Pilarczyk: Na różnego rodzaju imprezach czy zawodach faceci przychodzą i mówią do mojego managera: „to jest kobieta idealna”, a on tak patrzy na nich i mówi: „Weź ją. A stać cię na trzysta opon i kilka ton paliwa rocznie?”. Jakoś nikt do tej pory mnie nie wziął. (śmiech)
POPRZEDNI
NASTĘPNY
Karolina Pilarczyk – jedyna licencjonowana drifterka w Polsce. Posiada licencję King of Europe, King of Asia, Polskiej Federacji Driftu i ogromne jaja, co pokazuje na zawodach driftingowych rozgrywanych na całym świecie.
Rozebrała się dla „Playboya”, a teraz odkrywa przed nami kilka tajemnic ze swojego zakręconego życia. Przed Wami rozmowa z Karoliną Pilarczyk – najsympatyczniejszą dziewczyną w świecie polskiego motorsportu.
Rozmawiał: Mateusz Cieślak / Foto: Artur Woszak, Dominika Todys
Motór: Lubisz kontrowersje, tę cienką linię, którą świadomie od czasu do czasu przekraczasz?
Karolina Pilarczyk: Lubię i uważam, że jak się dzieje dużo, nawet kontrowersyjnych rzeczy, to jest fajnie. Jak to ładnie kiedyś ktoś powiedział: „nieważne, czy mówią źle czy dobrze, byleby nazwiska nie przekręcili”. (śmiech) Na pewno nie chcemy wzbudzać wyłącznie kontrowersji, ale rzeczywiście lubimy szokować, zaskakiwać, przygotowywać takie smaczki, których nikt by się nie spodziewał. Uważam, że dzięki temu jesteśmy ciekawym teamem, który nie skupia się wyłącznie na jeżdżeniu.
Motór: Lubisz być rozpoznawalna, lubisz być gwiazdą?
Karolina Pilarczyk: Lubię przede wszystkim inspirować innych. Prawdę mówiąc, dla mnie dużo więcej znaczy to, że ludzie przychodzą do mnie i mówią, że przekazuję im energię. Dostałam raz wiadomość od chłopaka po wypadku, który twierdził, że dla niego świat się skończył, ponieważ nie jest w stanie chodzić. W którymś momencie trafił na moją stronę i odwiedza ją teraz codziennie, bo go ładuje pozytywną energią. Zaczął myśleć zupełnie inaczej i to dla mnie znaczy dużo więcej niż wygrana czy popularność.
Lubisz skakać w bok? (śmiech)
Lubię! (śmiech) Lubię odmienność. Lubię łamać stereotypy, bo nie dość, że kobieta, która jeździ samochodem, w dodatku bokiem, to jeszcze do tego informatyk, doktorantka i – przede wszystkim – kobieta!
Czym dla ciebie właściwie jest drift?
Karolina Pilarczyk: To moja wielka miłość. Pojawiła się zupełnie irracjonalnie, nie jestem w stanie tego wytłumaczyć, a jest to coś, co dostarcza niezwykłych emocji. Nie musisz mi dwa razy powtarzać, żebym wsiadła i pojechała. Za kierownicą naprawdę zapominam o wszystkich problemach, o wszystkim, co się dzieje wokół mnie, po prostu jestem ja i ten samochód. A kiedy jadę blisko w parze i widzę obok ten drugi pojazd, to w tym momencie uśmiech rozrywa mi twarz, to jest coś fenomenalnego.
Karolina Pilarczyk – dlaczego na różowo?
Czy ten wszechobecny róż to tylko zabieg marketingowy, czy twój prawdziwy styl?
Karolina Pilarczyk: To zabieg marketingowy, który się przerodził w zmianę wizerunku, bo faktycznie różowy kolor mi się kiedyś bardzo źle kojarzył. Uważałam, że różowy kolor pasuje do słodkiej idiotki, stereotypowej blondynki. I żeby było śmieszniej, to zawsze mówiłam, że to nie mój kolor, bo ja jednak jestem twardo stąpającą, analityczną brunetką. I w momencie, kiedy mój manager powiedział: „będziesz jeździła różowym samochodem, bo jesteś jedyną kobietą i ma być widać na torze, że to kobieta jedzie”, ja po prostu parsknęłam śmiechem. Nie chciałam wsiąść do różowego samochodu, a teraz mam wszystko różowe – sukienki, paznokcie, szpilki. To mnie teraz bawi i podoba się.
„Polish drift girl”, „Królowa polskiego driftu” – masz wiele przydomków, wszystkie fajnie brzmią. A ty jak o sobie myślisz?
Karolina Pilarczyk: Królową polskiego driftu zostałam ogłoszona przez gazety kilka lat temu i jakoś tak zostało. Myślę, że jest wiele świetnych zawodniczek, które do mnie dołączą, więc nie uważam się za królową. Natomiast „Polish drift girl” absolutnie tak, to jest coś, co my hashtagujemy i faktycznie podkreślamy, że ta Pilarczyk to polska drifterka. Jestem zadowolona, że w każdym państwie Europy jest jedna lub dwie drifterki, które jeżdżą na całkiem niezłym poziomie i ja do nich należę. Jestem z tego dumna i dlatego podkreślam, że jestem polską drifterką.
Motór: Patrzysz w lustro i kogo widzisz? Jesteś przede wszystkim doktorantką, drifterką, informatykiem czy po prostu dziewczyną, która lubi jeździć samochodem?
Karolina Pilarczyk: Chciałam powiedzieć, że patrzę w lustro i mówię: „jaka fajna jestem” (śmiech), ale prawda jest taka, że czasami jestem naprawdę pełna podziwu dla siebie i swojej siły, bo nie ukrywam, że za sobą mam bardzo długą historię problemów i hejtu.
Samochód, jak i cały team, został zbudowany od zera, dosłownie. Nie mam żadnych tradycji motoryzacyjnych w rodzinie, w związku z czym nikt nie rozumiał moich pasji, do dziś jestem taką czarną owcą, ponieważ moi rodzice mieli kompletnie inną wizję mnie i mojego życia.
Skończyłam najlepsze liceum w Polsce, potem kończyłam jedne studia, drugie studia. Tak do połowy listy to spełnianie marzeń każdego rodzica, bo dostajesz wszystko: studia, praca w korporacji na wysokim stanowisku i wszystko idzie dobrze. Potem są te oczekiwania pod tytułem: ona będzie miała dom w Konstancinie, męża biznesmena, dwójkę dzieci, kota i psa.
Karolina Pilarczyk z fanami podczas MotoSession 2016
I tu nagle się odcinam grubą linią i jest drifting. I jak moja mama pyta: „Karolina, kiedy ty dom zaczniesz budować?”.
To ja jej pokazuję: „Widzisz ten samochód na lawecie? Tam jest mój dom”. (śmiech) Ja mam zupełnie inne plany, wizje, sposób na siebie. A najbardziej niesamowite jest to, że byłam w stanie sama znaleźć finansowanie, zbudować team, który mi pomaga zrealizować moje marzenia.
To teraz szczerze: umiejętności nabyłaś, czy one były i tylko je odkryłaś?
Karolina Pilarczyk: Jeśli chodzi o umiejętności, to nie wierzę w talent. Raczej wskazałabym na predyspozycje. Cała reszta to jest ciężka praca i jeżeli spojrzymy na sportowców, na ludzi, którzy coś osiągają, to za nimi stoi naprawdę kawał długiej, ciężkiej pracy. To nie są ludzie, którzy się obudzili i stwierdzili, że chcą jeździć w driftingu, po czym wsiedli w samochód i nagle wygrywają. To są ludzie, którzy jeździli gokartami przez wiele lat w zawodach, w rajdach, a potem wchodzą w ten drifting, powoli osiągając wyniki.
Tak samo było ze mną. Potrzebowałam trochę czasu, bo cały czas borykałam się z problemami finansowymi. Poczekałam kilka lat, ćwiczyłam tyle, ile mogłam, aż w którymś momencie zgromadziłam taki budżet, że mogłam zacząć myśleć też i o wynikach.
Powiedz, czy Tavria jest rzeczywiście dobrym samochodem do driftu?
Karolina Pilarczyk: Nie, fatalnym. (śmiech) Tavria i Lanos to samochody przednionapędowe, jednak są to auta, które w pewnym stopniu zbudowały moją historię. Tavria dlatego, że była moim pierwszym samochodem, który się non stop psuł, ale był prosty jak konstrukcja cepa, w związku z czym przy pomocy pończoch czy spinki naprawiałam go i jechałam dalej. To zrodziło zainteresowanie mechaniką. Lanos z kolei był autem, które przerobiłam i przygotowałam do KJS-ów, czyli konkursowej jazdy samochodem.
W nim tak naprawdę przekonałam się, że poślizgi to jest to, co kocham. Pomimo że był przednionapędowy i oczywiście nie możemy tutaj mówić o driftingu, to jednak biorąc udział w tych amatorskich rajdach, co zakręt zaciągałam ręczny, żeby się poślizgać. Wtedy oczywiście pilot walił mnie po głowie mapą i mówił: „co ty robisz, nie jedź tak!”. W którymś momencie zobaczyłam, że to, za co ja dostaję po głowie, jest dyscypliną motorsportową.
Od tej pory wiedziałam już, co chcę robić do końca życia.
Czy masz jaja?
Karolina Pilarczyk: Tak, mam jaja! (śmiech) Nawet była taka sytuacja we Francji, gdzie jeździliśmy po Alpach na tak dużej wysokości, że wszystkie samochody z silnikami turbo miały duże problemy bo doładowanie im pozdychało. Ja mam silnik LS3 – wolnossące 6,2 litra V8 z kompresorem i nawet jak on nie będzie działał, to mam do dyspozycji potężną jednostkę. Dlatego czułam się tam fantastycznie – wpinałam czwórkę, miałam 250 km/h rotacji na kołach i się wspinałam pod górę, więc huczało w tych Alpach niesamowicie. W którymś momencie odstawiłam auto, żeby zrobić przerwę i obserwowałam ludzi, którzy jeździli.
Stał obok mnie jakiś fotograf i tak, patrząc na mnie, mówi: „oj tu trzeba mieć jaja, żeby jeździć”. Na co ja odpowiedziałam: „no wiesz, ja jestem kobietą, nie mam jaj”. A on spojrzał na mnie od góry do dołu i mówi: „oj masz i to taaaakie wielkie”. Myślę, że wielu fanów mogłabym zawstydzić, jeśli chodzi o wielkość jaj. (śmiech)
Tym sposobem wkroczyliśmy w tematy damsko – męskie. Powiedz mi, gdzie jest faktycznie miejsce kobiety – przy garach w kuchni?
Jak słyszę hasło: kobiety do garów, to mówię: „absolutnie się zgadzam, do ośmiu!”. (śmiech) Uważam, że nie ma czegoś takiego, jak miejsce kobiety, ponieważ zarówno kobiety, jak i mężczyźni mogą robić to, co chcą. Nie powinno się zamykać mężczyzn czy kobiet w żadne ramki, szablony czy szufladki. Świetnym przykładem są fryzjerzy, najlepsi to panowie, co więcej, uczestnicząc w show-biznesie, zdziwiło mnie, że najlepsi wizażyści to też panowie. Więc dlaczego kobiety nie mogą być kierowcami wyścigowymi, rajdowymi czy drifterkami? Jest naprawdę wiele kobiet, które kochają samochody. Ja mam do nich wręcz niezdrowe podejście, jestem wściekła, jak ktoś próbuje ruszyć i pojechać gdzieś moim samochodem, bo to jest moje dziecko, moje maleństwo, które należy tylko do mnie.
Karolina Pilarczyk – dziewczyny w motorsporcie:
Jak sprawić, żeby kobiety częściej realizowały się w motoryzacji? Będziesz dopiero drugą kobietą w „Motórze”, podczas gdy naprawdę chcielibyśmy mieć dziewuchy u nas na okładkach…
Karolina Pilarczyk: Nie ma żadnego złotego środka, który mógłby sprawić, by było ich więcej, by mogły się realizować, jeździć. Tutaj może troszeczkę podejdę stereotypowo, ale kiedy się zastanawiałam, dlaczego tak mało kobiet jest w motorsporcie, to rzeczywiście coś w tym jest, że kobiety jednak są bardziej opiekuńcze i samozachowawcze. One dwa razy się zastanowią, czy pędząc 200 km/h polecą na ścianę. Ja się śmieję, że w moim mózgu coś jest chyba nie tak, bo tych instynktów samozachowawczych prawie nie mam…
Kiedy przewiozłam naszego fotografa, który doskonale mnie zna, jeździ z nami na wszystkie zawody, robi relacje, to wysiadł, odpalił papierosa, ręce mu się trzęsły i mówił: „ona jest nienormalna, jest wariatką” – wiele osób tak reaguje.
Aha, bo myślałem, że odpalił papierosa, jak to się robi w innej sytuacji…
Karolina Pilarczyk: Jak po seksie. (śmiech) Wiele osób mówi, że jazda w driftingu i ta jazda u mnie na prawym fotelu to lepsze niż seks. Wiozłam kiedyś bardzo znanego faceta, który po kilku okrążeniach stwierdził: „Karolina, nie obraź się, ale stanął mi”. (śmiech) Takie emocje wywołuje drift. Natomiast dużo osób wychodzi i mówi, że to, co robię w samochodzie, jest nienormalne. Mój manager, Mariusz Dziurleja, ze mną nie jeździ.
Ale nie mów, że się boi.
Wiesz co, ma takie ukłucie. Mariusz jeździł bardzo długo w motorsporcie, tylko że w off-roadzie i ktoś mu zadał pytanie, że skoro on tak to czuje, potrafi mnie świetnie nauczyć, to dlaczego nie driftuje. On powiedział: „Słuchajcie, bo ja bym się bał, a ona nie ma tych ograniczeń. Jak ja jej mówię, żeby leciała na ścianę z pedałem w podłodze, to ona to wykona. Ja bym tego nie wykonał”.
A kiedy pojawiło się to zainteresowanie?
Bardzo późno. To co w sobie zawsze miałam, od maleńkości, to było zacięcie i upór. Jeżeli coś chciałam osiągnąć, to do tego dążyłam. Natomiast jeżeli chodzi o samochód, to pojawił się wtedy, gdy zrobiłam prawo jazdy i podeszłam do sprawy ambicjonalnie. Nie chciałam usłyszeć: „baba za kierownicą”, więc rok po zrobieniu prawa jazdy poszłam do akademii jazdy Opla, gdzie stwierdziłam, że nauczę się jak mam zachowywać się w sytuacjach ekstremalnych. I kiedy nagle zaczęliśmy wprowadzać auto w poślizg, robić kontry i jeździć szybko, to stwierdziłam: „Jezus Maria, będę kierowcą WRC!”. Tam rzeczywiście poczułam żyłkę kierowcy motorsportowego w sobie.
Kiedy zaczęła się Twoja przygoda?
Miałam około 20 lat i zaczęłam startować w amatorskich rajdach, w których spędziłam trzy lata.
Mogłam zrobić licencję rajdową, tylko w tym czasie nie było mnie stać, a z drugiej strony zamknęłaby mi drogę do amatorskich rajdów, więc zrezygnowałam. W 2004 roku odkryłam drifting i postanowiłam zmienić dyscyplinę. Długo jednak trwało zanim zgromadziłam budżet i mogłam się nim cieszyć.
Masz jakieś hamulce w głowie?
Jeśli chodzi o instynkty samozachowawcze, to jak wsadzisz mnie w samochód i powiesz, że np. ten zakręt da się przejechać 160 km/h, to ja tego nie zweryfikuję. Ja nie pojadę 100 km/h i nie sprawdzę, jak jest faktycznie, tylko ja pojadę 160 i najwyżej mnie wywali z tego zakrętu, no ale jak powiedziałeś, że 160 się da, to ja spróbuję. I zamiast podejść jak mój manager, który przejechałby zakręt, sprawdził, jak wygląda, jak jest wyprofilowany, sprawdził wolniej, jak auto się zachowuje, z jaką prędkością da się to zrobić, to nie, ja wsiądę i pojadę. Stąd mówię, że mam taki problem z tymi instynktami i to się kończyło wielokrotnie wypadkami.
Ale jednak zjeżdżasz z toru, jeździsz normalną ulicą – jak oceniasz swoją płeć na drodze?
To jest trudne pytanie, dlatego że ja nie ukrywam, że gdy jadąc, widzę, że drugi samochód się dziwnie zachowuje, to sama podchodzę trochę stereotypowo, mrucząc pod nosem zdenerwowana, że pewnie baba za kierownicą, więc nie bronię kobiet. Nie uważam, że kobiety są super kierowcami, bo jest wiele aspektów, do których bym się przyczepiła. Natomiast bardzo bym polemizowała z tym, kto jest lepszy – kobiety czy mężczyźni. Na pewno jest to zupełnie inny styl.
Mężczyźni są agresywni na drodze, wielokrotnie wydaje im się, że są lepszymi kierowcami, w związku z czym wpychają się, zajeżdżają itd. Kobiety jeżdżą delikatniej, ale za to w dziwny sposób, czają się, jadą wolno, źle używają kierunkowskazów. Z drugiej strony wolę, jak te kobiety jadą 50 km/h w sposób niebezpieczny, bo co najwyżej skończy się to stłuczką niż mężczyzn, którzy jadą 150 km/h i może się to skończyć śmiercią. Dlatego polemizowałabym, kto jest gorszym, a kto lepszym kierowcą.
A jak czujesz się oceniana przez facetów na torze, gdzie od testosteronu aż się gotuje?
Trudno powiedzieć. Wielu z nich przychodzi do mnie i mówi, że mam fantastyczny samochód, styl, pytają o jakieś sprawy techniczne, czyli to oznacza, że jestem oceniana pozytywnie. Wielu też kierowców będzie się za to przyczepiać do tego, że np. mam dobre opony, a coś mi nie wyszło. Mnie się nie wybacza błędów. Jeżeli ja jadę i podczas całych zawodów popełnię błąd, to później się mówi, że ja nie umiem jeździć. Jak moi koledzy popełnią błąd, to znaczy, że opona nie trzymała, że pewnie już sprzęgło się ślizgało, półoś się zerwała czy cokolwiek innego.
Albo kwestia wypadków: jeżeli moi koledzy wyrywają pół tyłka i muszą później wspawać ćwiartkę samochodu, to oni mają jaja, bo poszli grubo. Jak ja miałam w przeciągu pięciu lat naprawdę poważny wypadek, to słyszę: „ona nie umie jeździć”. Ta ocena jest bardzo różna, w zależności jakie ktoś ma intencje.
Byłaś krytykowana za włożenie do Nissana silnika V8 Chevroleta.
Najpierw wstawiłam go do BMW. Ja i mój kolega byliśmy pierwszymi drifterami w Polsce i jednymi z pierwszych w Europie, którzy wstawili silniki LS do samochodów driftingowych. Ja do BMW, on do Nissana. Najgorsze jest to, że ja zostałam za to maksymalnie skrytykowana, a on nie. Dzisiaj połowa Europy jeździ z silnikami LS i nagle wszyscy powtarzają moje argumenty, które wcześniej wyśmiewano. Od początku mówiłam, że w drifcie najbardziej liczy się moment, a w silniku V8 go nie brakuje. Do tego jednostka GM jest optymalna cenowo.
Skro już rozmawiamy o krytyce – dlaczego rozebrałaś się dla „Playboya”?
A dlaczego nie? Z kilku powodów. Po pierwsze, wiedziałam, że wywoła to kontrowersje, nikt się tego nie spodziewał. Po drugie, było to połechtanie mojego ego, ponieważ cały czas udowadniam, że jak kobieta jest w motorsporcie, to nie oznacza, że ona musi być babochłopem. Że kobieta może być kobietą, a wręcz powinna wyglądać jak kobieta. Wielokrotnie spotykam się z tym, że ludzie podchodzą do mnie i mówią: „Boże, jaka ty jesteś chudziutka, jakie masz paznokcie pomalowane, jaka jesteś uczesana”. A dlaczego miałabym nie być?! Nie ukrywam, że jak byłam mała, to jak szła jakaś fajna dziewczyna, to mówiło się: „o, laska jak z Playboya”. Więc jak dostałam propozycję rozbieranej sesji, nie ukrywam, szczęka mi opadła, a z drugiej strony pomyślałam, że to całkiem fajne, że doceniono mnie jako kobietę. Pewnie więcej takich sesji nie zrobię.
No właśnie, dużo osób narzeka, że ciało roznegliżowanej kobiety i samochód wciąż powiela ten sam stereotyp.
Karolina Pilarczyk:
W ogóle nie uważam, żeby to było złe. Ciało kobiety jest piękne, karoseria samochodu też jest piękna. Żeby było śmieszniej, we Włoszech mówi się na kształty samochodu telaio i tak samo mówi się na kształty kobiety.
Uważam, że zestawienie jednego i drugiego świetnie ze sobą pasuje. Jest to może trochę stereotypowe, ale co, postawisz obok sportowego wozu jakiegoś chłopa w ogrodniczkach? Nie, połącznie ładnej kobiety z ładnym samochodem jest smacznym zestawieniem.
Czy facet za kierownicą jest sexy?
Tak, ale musi być to facet uprawiający jakiś motorsport. Jest wielu takich kierowców, których lubię, podziwiam, których uwielbiam obserwować. Choćby czołówkę naszego driftingu, czyli Piotra Więcka, Pawła Trelę, Marcina Czarzastego, Pawła Borkowskiego, Bartosza Solarskiego – to są kierowcy, których z przyjemnością podpatruję.
No to chłopaki sobie podbiją ego…
Ale uważam, że tak jest. (śmiech) Lubię oglądać onboardy, zwracam szczególną uwagę na pracę w samochodzie. Nie ukrywam, że ostatnio przejechałam się z jednym z naszych polskich kierowców i z jednej strony byłam zafascynowana tą jazdą, a potem pomyślałam: „Boże, ile mnie jeszcze pracy czeka”.
Dużo osób może się zastanawiać, czy faktycznie znasz się na tych samochodach, więc może żeby rozwiązać tę zagadkę, powiedz, jakim samochodem się ścigasz, a wtedy czytelnik będzie mógł sam to ocenić.
Karolina Pilarczyk: Jak miałam 20 lat i swój pierwszy samochód, to robiłam pierwsze modyfikacje i dowiadywałam się, co to jest strumienica, filtr stożkowy, zawieszenie gwintowane, itp. Wtedy mi się wydawało, że pozjadałam wszystkie rozumy.
Teraz, kiedy wiem dużo, dużo więcej, twierdzę, że się nie znam w ogóle. A jeżdżę Nissanem 200SX S14A, w którym z Nissana to niewiele, oprócz konstrukcji głównej, zostało. Napędza go 6,2 litrowy silnik V8 LS3 z kompresorem. Auto posiada prawie 800 koni, 900 Nm. Moment idzie od samego dołu, więc jeździ się tym fenomenalnie. Samochód posiada skrzynię kłową, dyfer performace’owy, możemy zmieniać przełożenia w trakcie zawodów, co jest bardzo ważne. Oczywiście zawieszenie gwintowane, gdzie możemy też modyfikować ustawienia w zależności od toru. Nie ukrywam, nie byłabym w stanie sama sobie naprawić tego samochodu.
To już oddaję specjalistom. Sztuką i czymś fenomenalnym jest to, że do tego auta nie ma instrukcji obsługi. Panowie usiedli, zaprojektowali go, musieli przeliczyć momenty, jakie działają na poszczególne elementy. Ten samochód musi przenieść gigantyczny moment, dlatego musi być odpowiednio dobrana skrzynia, sprzęgło, wał, dyfer, półosie. Cała konstrukcja musi być dobrze obliczona, odpowiednie średnice, naprężenia, itd. Mega. Zostawiam to specjalistom. Nie znam się na tym. (śmiech)
Jeszcze wracając do samochodu. Skąd taka, a nie inna buda?
Karolina Pilarczyk: Obecna buda jest stylizowana na Camaro z ‘67, dlatego że kocham muscle cars. Uwielbiam amerykańskie jednostki pod maską, stąd V8. No i też osobiście jeżdżę Camaro SS, nowym modelem z 2012 r., więc mam sentyment do tego modelu. Camaro zawsze było moim marzeniem. Nie stać mnie na to, żeby kupić Camaro z ‘67 i zbudować je do driftu. Przede wszystkim jakby mnie stać było na takie Camaro, to bym je kupiła, wstawiła do salonu i codziennie polerowała i całowała, a nie budowała do driftu. (śmiech)
Jeździsz w parze, więc zgodzisz się z tym, że jest przyjemnie, kiedy kobieta ma dobry poślizg.
Karolina Pilarczyk: Tak, oczywiście, że tak, zwłaszcza, że jak kobieta ma dobry poślizg, to panowie się czasami gubią. (śmiech) Rzeczywiście jest to coś fajnego, ale tak przekładając na realia, to naprawdę panowie czują presję. W przypadku driftingu zawody polegają na tak zwanym drift battle, czyli jedno auto ucieka, pozostając w poślizgu, natomiast drugie ma to kopiować, jechać jego linią, jak najbliżej swojego przeciwnika. Śmieję się, że mam ułatwioną sytuację, bo panowie najczęściej mają turbo, więc słyszę blow offy, to pssss, pssss koło mnie, natomiast rzeczywiście mężczyźni, jak jadą ze mną, to nic nie słyszą i czują dodatkową presję z racji mojej płci, przez co często nie wytrzymują i popełniają błędy.
Karolina, znasz się na samochodach, jeździsz jak szatan, znasz się na komputerach, wolisz spędzać czas z samochodami niż na zakupach, takie mam wrażenie.
Zdecydowanie.
Jesteś chyba żoną idealną.
Karolina Pilarczyk: Na różnego rodzaju imprezach czy zawodach faceci przychodzą i mówią do mojego managera: „to jest kobieta idealna”, a on tak patrzy na nich i mówi: „Weź ją. A stać cię na trzysta opon i kilka ton paliwa rocznie?”. Jakoś nikt do tej pory mnie nie wziął. (śmiech)