Mitsubishi L200 2.2D AT6 test
Przez ponad cztery dekady, użytkowy wóz Mitsubishi przeszedł wiele zmian. Jak większość pickupów, swój byt zaczynał jako coś w stylu sedana z obciętą kabiną za przednimi fotelami. Potrzeba było kilku dekad, aby urosły do rozmiarów prawdziwych terenówek, oferując jednocześnie coś więcej niż kierownica i fotele. Zawsze jednak pickup miał być surowy, stworzony do pracy, oferujący sporą przestrzeń ładunkową, większy prześwit i napęd, który poradzi sobie poza utwardzonym szlakiem. Ostatnie lata to jednak zainteresowanie tym segmentem także producentów, których podejrzewalibyśmy o to jako ostatnich (Mercedes klasy X, czy ciche badanie rynku ze strony BMW), co może zwiastować pewien nowy kierunek. Starzy wyjadacze więc (a zwłaszcza Nissan Navara, Toyota Hilux czy właśnie L200) ewidentnie podchwycili trend i nie pozbawiając swoich maszyn uniwersalnych możliwości, postawili na nieco swawoli w designie. Do tego coraz bogatsze wyposażenie – co nie dziwi oraz… rosnące ceny.
Mitsubishi L200 2.2D AT6 test | Estetyka
Trzeba przyznać, że nowe L200 robi wrażenie, szczególnie frontem nadwozia. Aż dziw bierze, że to tylko lifting piątej odsłony japońskiego pickupa, a nie zupełnie nowa generacja. Samochód ponadto wydłużono i delikatnie przestylizowano również z boku. Oko się więc cieszy, a jak z funkcjonalnością? Ciężko mi było sprawdzić organoleptycznie, na moje potrzeby (przewoziłem fotele do innego auta) – taki rozmiar „paki” jest wystarczający. Przeglądałem jednak czeluści internetu i okazuje się, że przestrzeń ładunkowa w L200 jest znacznie mniej ustawna (duże nadkola i wąska przestrzeń między nimi) niż w przypadku większości rywali. Podejrzewam, że mało kto dziś faktycznie potrzebuje samochodu tego typu, by przewieźć europaletę czy dwie, ale przyznam, że zdawało mi się do tej pory, że pickupy na europejskim rynku są mocno zbliżone do siebie, przynajmniej wymiarami.
Nie ma też możliwości wyboru np. krótszej kabiny, na rzecz większej przestrzeni ładunkowej – szkoda. Rzecz jasna bez problemu wrzucicie tam rzeczy potrzebne na działkę, czy kilkaset kilogramów drewna kominkowego, więc rolę, w jakiej zazwyczaj będzie L200 stawiane, najpewniej bez problemu spełni. Dziwi za to absolutny brak fabrycznego zabezpieczenia ładunku. Mam tu na myśli zamknięcie pokrywy, która nie rygluje się nawet z centralnego zamka – zawsze jest otwarta. Co prawda, gdyby ktoś chciał przyjrzeć się ładunkowi, to i tak to zrobi, niemniej… zaskoczenie. Nieco prywaty niesie dopiero najpewniej opcjonalna roleta albo zabudowa, która jednocześnie utajnia jeżdżenie pickupem, zamieniając go po prostu w „pełną” stylistycznie terenówkę.
Mitsubishi L200 2.2D AT6 test | Wnętrze
Wnętrze to typowy Japończyk, szczególnie „roboczy”. Próżno więc szukać tu nie wiadomo jakich wygód. Jest jednak sporo przestrzeni (również z tyłu, gdzie niestety brakuje jakichkolwiek nawiewów), fotele są wygodne, choć przeciętnie wyprofilowane. Tu znów trzeba jednak usprawiedliwić L200 pod kątem jego przeznaczenia, mając jednak na uwadze kierunek trendu, o którym wspominałem.
Kokpit nie zmienił się zanadto względem poprzednika. Pojawiło się nieco więcej wyświetlanych kolorów między analogowymi zegarami, no i w końcu czytelny, nowoczesny, dotykowy ekran centralny, dzięki któremu mamy poczucie jakby w środku zmieniło się dużo więcej. Audio gra całkiem w porządku, zadowala zestaw głośnomówiący, który przekazuje donośny i czysty głos rozmówcy, co nie zdarza się często, zwłaszcza w pickupach. Jest też sporo wejść USB, HDMI, oszczędzono za to na schowkach. Owszem – są, ale jak na gabaryty auta dość niewielkie. Mowa tu zarówno o tym w podłokietniku, jak i przed pasażerem. Płytkie i nieforemne. Brakuje też jakiejś półki na szczycie deski rozdzielczej, co dziwi w – tu znowu to określenie – roboczym pickupie.
Mitsubishi L200 2.2D AT6 test | Silnik
Zanim ruszymy, słowo o… uruchomieniu silnika. Przeszło 1800 km, jakie przejechałem autem przez ponad tydzień, nie sprawiło, że przyzwyczaiłem się do guzika start/stop umieszczonego po lewej stronie. W Porsche nigdy nie mam tego problemu i od razu po wejściu jestem w stanie się przestawić – tu miałem z tym problem, bo i ciężko znaleźć jakieś konkretne uzasadnienie takiego rozwiązania, choć ciężko też uznać to za jakąś doskwierającą wyjątkowo wadę. A sam silnik to diesel o pojemności 2.2 i mocy 150 KM, który zastąpił w ofercie dwie inne jednostki. 400 Nm momentu obrotowego przydaje się przy większym załadunku i faktycznie auto z czterema osobami na pokładzie i jakimś większym bagażem za plecami (oby nie padało!) – daje sobie świetnie radę. Mowa tu głównie o silniku.
Standardowo na pokładzie znajduje się sześciobiegowy manual lub – jak w testowanym aucie – nowość, czyli automat o takiej samej liczbie przełożeń. I to on jest przeciętnie udaną konstrukcją, choć być może jest to kwestia nastawienia. Jednak po nowości w ofercie producenta mamy prawo spodziewać się czegoś zadowalającego. Automat w L200 „myśli” bardzo powoli i potrafi zbić bieg wręcz o jeden za nisko, przez co przełożenie jest załączone np. przez dwie sekundy (mowa o kickdownie przy próbie wyprzedzenia auta). I owszem – znów wracamy do tematu przeznaczenia pickupa, ale to całkiem nowoczesny samochód, którym naprawdę całkiem nieźle się podróżuje, więc takie rzeczy przy dalszym dystansie w trasie zaczynają irytować. Może kwestia przyzwyczajenia. Ciężko przyzwyczaić się jednak do metalicznego brzmienia diesla, który na obrotach wdziera się do kabiny każdą szczeliną. Owszem, 3 zdania dalej to nadal nie jest luksusowa limuzyna, ale komfort resorowania i elastyczność silnika sprawiają, że zaczynasz odbierać go jako pojazd innego segmentu niż stricte roboczy. To błędne, bo nieustannie do czynienia mamy z samochodem na ramie, ze sztywnym mostem, resorami piórowymi z tyłu i oponami niesprzyjającymi walce z asfaltowymi zakrętami.
Mitsubishi L200, jak zresztą większością pickupów, „wyjściowo” jeździ się z napędem tylnej osi. Warto jednak pamiętać o przesunięciu pokrętła napędu na 4L przy słabszych warunkach pogodowych. Rośnie zużycie paliwa, ale samochód nie zaskoczy cię na śliskiej nawierzchni, jak lubi robić to notorycznie po deszczu bez obciążenia. Średnio japoński pickup zużywa w okolicy 10-11 litrów oleju napędowego, co nie jest złym wynikiem jak na gabaryty samochodu. Podstawowe L200 posiada uproszczony system rozdziału napędu między osiami. Testowane auto w bogatszej wersji wyposażono w rozwiązanie Super Select (dodatkowo blokady centralnego i tylnego dyferencjału, rozwiązania dopasowujące napęd do nawierzchni czy system wspomagający zjazd ze wzniesień). Nie wnikając w technikalia, samochód na oponach typu A/T radzi sobie świetnie zarówno na sypkim podłożu, jak i w błocie. Oczywiście nie jest to typowo terenowe auto, ale na potrzeby dojazdu na działkę czy budowę – możliwości aż nadto. Napęd ponadto jest naprawdę inteligentny i czuć „pod sobą” jak przerzuca momentem obrotowym między kołami.
Mitsubishi L200 2.2D AT6 test | Cena
Poza designem większość zmian dotyczy dorzucenia dodatkowych systemów bezpieczeństwa wspomagających kierowcę jak np. standardowo montowany system informujący o niebezpieczeństwie kolizji, czy automatyczne światła drogowe. Testowane auto w odmianie Instyle Plus dodatkowo oferowało system ostrzegający o ruchu poprzecznym podczas cofania, czy przydatną przy tak dużym aucie kamerę z widokiem 360 stopni. Co ciekawe, dostępna jest ona już w poziomie niższym wyposażenia, ale dopiero w testowanej standardowo na pokładzie znajdziemy… czujniki parkowania. Ceny L200 startują od 116 000 zł. Auto takie jak testowane to 147 000 zł, co nie jest odstraszającą kwotą, jak na to, co dostajemy w zamian – mam tu na myśli zarówno wymiary, przestrzeń, systemy pokładowe, jak i sprawność napędu.
A czy odświeżone Mitsubishi L200 trafi w gusta osób poszukujących nowoczesnego pickupa? Ciężko powiedzieć, bowiem z jednej strony japońskie auto prezentuje się niezwykle bojowo i świeżo, z drugiej jednak widać, że to tylko makeup, a pod spodem mamy technologię sprzed kilkunastu lat. Pytanie tylko, czy rywale nie oferują podobnych zabiegów? Poniekąd. Ostatecznie wszystko zależy od tego, czy pickupa nabywca będzie potrzebował tylko do ogłaszania swojego stylu bycia, konieczności jazdy z przyczepą czy wożenia setek kilogramów na „pacę”, czy potraktuje to auto jako substytut dla auta rodzinnego, np. SUVa. Wówczas każda cecha interpretowana będzie inaczej. Dla mnie L200 to ciekawe doświadczenie, choć mimo wszystko chyba nieco zbyt surowe do eksploatowania na co dzień, a jednocześnie zbyt nafaszerowane dobrodziejstwami, by nie mieć skrupułów i taplać je w błocie bez opamiętania.