Mariusz Miękoś – filantrop, biznesmen i kierowca wyścigowy w jednej osobie. Jest aktualnym Mistrzem Polski w wyścigach długodystansowych. Na swoim koncie ma starty w prestiżowym 24-godzinnym wyścigu w Dubaju oraz wiele pucharów zdobytych w serii Porsche GT3 Cup Central Europe. Na co dzień z sukcesami prowadzi agencję Fastline Advertising, w ramach której dzieli się wiedzą na temat szybkiej i bezpiecznej jazdy.
Rozmawiał: Wojtek Paprota; Foto: Grzegorz Kozera i archiwum Mariusza Miękosia
W tym sezonie powróciłeś do ścigania się po prawie pięciu latach przerwy. Dla zawodnika taki okres bez wyścigów to niemalże wieczność. Jak do tego doszło?
Mariusz Miękoś: Może zacznijmy od tego, dlaczego w 2012 przestałem się ścigać. Wcześniej przez pięć lat startowałem w mistrzostwach Polski w sprincie i w długim dystansie, najpierw z Adamem Kornackim, a później ze Stefanem Bilińskim, i udało nam się zdobyć kilka tytułów mistrzów i wicemistrzów. W tym czasie Wiesław Lukas stworzył zespół Lukas Motorsport, a następnie Förch Racing. W barwach tej ekipy miałem okazję wystartować kilkukrotnie w 24-godzinnym wyścigu w Dubaju. Poza tym Wiesław Lukas stworzył jeszcze puchar Porsche GT3 Cup Central Europe, gdzie oprócz kilkunastu zawodników z Polski ścigało się drugie tyle uczestników ze Słowacji, Czech, Niemiec, Węgier czy Austrii. Większość wyścigów skończyłem na podium, kilka udało mi się wygrać, ale miałem na koncie wiele drugich i trzecich miejsc i właśnie na takich pozycjach kończyłem zazwyczaj klasyfikacje generalne. Chciałem jednak coś zmienić i przesiąść się do szybszej serii i szybszego samochodu. W tamtym momencie nie miałem takiej możliwości, a poza tym nie było żadnego konkretnego pomysłu. Poza tym był to dla mnie bardzo burzliwy okres w życiu osobistym i zawodowym. W związku z tym uznałem, że przyszedł czas, aby odłożyć kask na bok, uporządkować swoje sprawy życiowe i poczekać na szansę, czyli starty za kierownicą naprawdę spektakularnego i szybkiego samochodu.
Masz na myśli zapewne start za kierownicą Lamborghini Huracán?
Mariusz Miękoś: Tak, zupełnie przypadkowo nadarzyła się w tym roku szansa na start za kierownicą Lamborghini Huracán Super Trofeo. Było to możliwe dzięki współpracy biznesowo-eventowej. W agencji Fastline organizujemy eventy typu sport driving experience we współpracy z zespołem GT3 Poland. Pracowaliśmy nad tematami biznesowymi, przeprowadzaliśmy sporo rozmów o technice jazdy i innych tego typu sprawach, a w międzyczasie zespół przygotowywał się do startów w pucharze Lamborghini Super Trofeo, gdzie wystawiał trzy samochody. Wspólnie z klientami pojawiliśmy się na zawodach na Monzy i było to niezapomniane wrażenie. Po tym wyjeździe Bartek Opioła, szef GT3 Poland, oświadczył, że Mariusz Urbański planuje pojechać cały cykl Mistrzostw Polski w długim dystansie. Otrzymałem propozycję, by pojechać z nim, i postanowiłem ją przyjąć.
Mariusz Miękoś o wygranej w Mistrzostwach Polski Hour Race
Można powiedzieć, że zaliczyłeś najbardziej spektakularny powrót do polskiego motorsportu! Po niemalże pięciu latach przerwy razem z Mariuszem absolutnie zdominowaliście tegoroczne Mistrzostwa Polski w długim dystansie. Co czujesz po takim sezonie?
Mariusz Miękoś: Przede wszystkim czuję ogromną sportową radość i niemałą satysfakcję z tego, że w ogóle udało się poukładać ten sezon, co było pewną niespodzianką. Tytuł mistrza Polski jest wynikiem świetnej współpracy całego zespołu i bezkonkurencyjnej jazdy mojego partnera Mariusza Urbańskiego. Lamborghini Super Trofeo to samochód zupełnie z innego świata. Od początku sezonu czułem do niego ogromną pokorę, a pod koniec była ona jeszcze większa. Im dłużej jeżdżę tym autem, tym bardziej widzę, ile jeszcze mam do zrobienia. Chyba jest to coś, czego szukałem w swoim życiu wyścigowym. Lamborghini jest autem ze świata GT3, jednym z najszybszych samochodów z tej kategorii, z fantastycznym silnikiem, niesamowitą trakcją i bardzo dużym aerokitem. Tak naprawdę jest to stuprocentowy, rasowy samochód wyścigowy, dzięki któremu mam ogromne pole do poprawiania techniki prowadzenia.
Spodziewałeś się takich wyników? Jak przygotowywałeś się do powrotu? Nie uwierzę, że nie trenowałeś ostro…
Mariusz Miękoś: Przez te cztery lata nigdy nie miałem dłuższej przerwy od symulatora. Do tego sezonu przygotowywałem się głównie na symulatorze w Ragnar Simulator. To jeden z najlepszych symulatorów w Polsce, gdzie trenuje większość zawodników. Mają tam tory, na których się ścigamy, oraz Lamborghini czy Porsche w mojej specyfikacji. Mogłem więc wsiąść w Lamborghini na torze Poznań i po prostu tam potrenować. Nie były to proste chwile, ale na pierwszą rundę przyjechałem otrzaskany z tym, jak samochód wkręca się na obroty oraz jakie międzyczasy można robić na torze Poznań. Sporo uwag i dobrych rad dali mi Jasiek Kisiel i Mariusz Urbański, a sama wiedza zdobyta w symulatorze okazała się bardzo użyteczna.
Na ile jazda na symulatorze odzwierciedla to, jak samochód zachowuje się na torze?
Mariusz Miękoś: W przypadku profesjonalnych symulatorów podobieństwo jest bardzo duże. Dzięki temu wiem, jaką linią pojechać, jak wykorzystać aerodynamikę, przyczepność czy opony.
Symulator nie daje natomiast jednej rzeczy: nie wystawia rachunku za dzwon.
Gdy wsiadamy do samochodu, mamy dużą presję rzeczywistości. Mamy tylko jeden weekend, jeden samochód, którego nie można uszkodzić, i musimy dojechać do mety. Gdy pierwszy raz wsiadłem za kierownicę Lamborghini, to wcale nie było tak kolorowo. Na treningach zapoznawałem się z torem, z samochodem, z torem jazdy, pracowaliśmy na telemetrii, ale nie pozwoliłem sobie na to, aby wykręcić jakikolwiek szybki czas, bo wiedziałem, że taka próba może skończyć się różnie.
Czy przed tym mistrzowskim sezonem zakładałeś sobie jakiś plan minimum?
Mariusz Miękoś: Jestem przesądny i wierzę w szczęście i pecha. Właśnie dlatego nie chciałem kusić losu. Założenie na każdy wyścig było jedno: musiałem dojechać nieuszkodzonym samochodem na koniec mojej zmiany i oddać go w dobrym stanie Mariuszowi. On jest bardzo szybkim zawodnikiem, otrzaskanym z Lambo, i potrafi zrobić dobry wynik. Okazało się to możliwe do zrealizowania. Strategia ta sprawdzała się praktycznie w każdej rundzie, dzięki czemu nie popełniliśmy ani jednego błędu.
Mariusz Miękoś o początkach kariery
Patrząc na twoje życie, możemy otwarcie powiedzieć, że odnosisz sukcesy nie tylko w motorsporcie, ale i w życiu zawodowym. Czy zgodziłbyś się z takim stwierdzeniem, że żeby ścigać się na takim poziomie jak ty, bardzo ważne są też inne umiejętności i obycie w świecie, a nie tylko czysty talent?
Mariusz Miękoś: Wydaje mi się, że chyba to jest odwrotnie. Jeśli ktoś jest wojownikiem, prawdziwym fajterem, ma serce stworzone do walki i potrafi kontrolować emocje, to odnosi sukcesy we wszystkich sferach. To dotyczy zarówno życia zawodowego, życia osobistego, jak i innych dyscyplin sportowych. Ja zaczynałem jako koszykarz, mimo że nie jestem wysoki. Później ścigałem się maluchami, jeździłem trochę w rajdach, potem w wyścigach płaskich i górskich, gdzie ocierałem się o podium. Ale byłem chyba jedynym studentem-kierowcą wyścigowym, który przyjeżdżał na wyścigi tym samym samochodem, co w poniedziałek jechał na zajęcia do szkoły. Po studiach miałem przerwę w wyścigach. Później w Pucharze Fiata za kierownicą Cinquecento ścigałem się przez trzy lata. Doszedłem do momentu, kiedy potrzebowałem czegoś lepszego i szybszego, ale dała o sobie znać odpowiedzialność za życie osobiste i biznes, dlatego odłożyłem kask na bok. Bardzo brakowało mi rywalizacji i adrenaliny, dlatego zacząłem ścigać się na snowboardzie. Jeżdżąc w bardzo fajnym zespole, również zdobyłem sporo tytułów.
Czy uważasz, że mieszkając w Polsce, ścigając się tutaj i rozwijając się w tym środowisku, można dojść do takiego poziomu, żeby żyć z wyścigów, nie mając na boku żadnego innego przedsięwzięcia czy biznesu? Tak, żeby to każda inna działalność była pochodną kariery wyścigowej?
Mariusz Miękoś: Myślę, że to jest możliwe tylko w przypadku takich karier jak Roberta Kubicy, gdzie jest dobry pomysł, strategia rozwoju i nacisk na promowanie dziecka i jego umiejętności. Ważne jest uczestnictwo w silnych, liczących się i światowych ligach, jak włoski karting, i dalsze inwestowanie w dziecko do momentu, kiedy zauważą go tam miejscowi spece od wyścigów. W Polsce jest kilka osób, które takie zaplecze mają i są utalentowane. Myślę, że Alex Karkosik jest takim zawodnikiem, mam nadzieję, że także Karol Basz idzie w bardzo dobrą stronę, ma dobry management. Młodzież zdecydowanie ma tu zaplecze finansowe i strategiczne. Wydaje mi się, że mało realne jest, aby pojawiły się talenty na miarę Leszka Kuzaja czy Krzysztofa Hołowczyca, którzy naprawdę sami doszli do wszystkiego. Znam Krzyśka osobiście i wiem, że były takie momenty, kiedy całą rodziną postawili na motorsport. Mówi się, że zastawili czy też sprzedali dom rodzinny, żeby Krzysztof mógł się rozwijać w rajdach. On ma właśnie tę wyrazistą duszę fajtera, jest walecznym wojownikiem w każdym wydaniu – w życiu i na zawodach.
Wracając do twojej kariery, myślę, że oprócz tegorocznych tytułów perełką są w niej starty w 24-godzinnym wyścigu w Dubaju, w którym brałeś udział kilkukrotnie, za kierownicą różnych samochodów. Co jest wyjątkowego w tym wyścigu?
Mariusz Miękoś: Wyścigi 24-godzinne tworzą wyjątkową atmosferę, która pojawia się na torze już w środę, a wyścig ma miejsce w weekend. Do Dubaju przyjeżdża blisko 100 samochodów, a w każdym startuje od trzech do pięciu zawodników, więc jest to blisko 450 zawodników, którzy rywalizują ze sobą na torze, ale w boksach są przyjaciółmi. Wspierają się, pomagają sobie, grillują razem, częstują się tym, co ugotują zespołowi kucharze. Tworzy się naprawdę nieprawdopodobna atmosfera. Od środy we wszystkich rośnie napięcie i stres, bo chce się pojechać jak najszybciej, chce się dojechać do mety i zająć jak najlepsze miejsce. Strach jest jedną z nieodłącznych rzeczy w tym sporcie, dlatego myślę, że każdy z nas trochę się boi, że coś może się wydarzyć. Obok emocji i wielkiego stresu jest też ogromna adrenalina, która po przejechaniu linii mety daje niesamowicie fajne uczucie spełnienia.
Powiedz, jak wygląda wyścig długodystansowy od środka.
Mariusz Miękoś: Sam wyścig 24-godzinny jest bardzo wymagającym przeżyciem zarówno fizycznym, jak i psychicznym, bo należy utrzymać przez całą dobę emocje na wodzy i nie popełnić błędu. Nie można pozwolić sobie na żadne odkrywanie się na torze, niepotrzebne potyczki, trzeba być trzeźwo myślącym, ale też wypoczętym. Każdy z nas ma też zupełnie inny system snu. Są tacy kierowcy, którzy praktycznie od razu po wyjściu z samochodu mogą położyć się w kombinezonie i spać. Ja raczej należę do tych, którzy przeżywają to bardzo emocjonalnie, więc jak na 24 godziny uda mi się przespać trzy, to jestem bardzo zadowolony. Później, o godzinie 14, jest meta i okazuje się, że całe zmęczenie ucieka. Wszyscy chcą jak najdłużej fetować albo sukcesy, albo fakt, że dojechało się do mety, lub po prostu – że miało się okazję rywalizować. Kiedy pojechaliśmy tam pierwszy raz, wiedzieliśmy, że za rok również będziemy i każdego kolejnego też przyjedziemy. Mimo że ja odłożyłem kask na bok w 2012 roku, to zespół startował tam praktycznie przez wszystkie lata. Jest to taki wyścig, w którym na pewno chciałbym jeszcze wystartować.
Czy w Polsce istnieje coś takiego jak partnerstwo publiczno-prywatne? Mamy do czynienia z jakąkolwiek współpracą między takimi firmami jak Fastline a Polskim Związkiem Motorowym w celu rozwoju motorsportu i kultury motorsportowej w naszym kraju?
Mariusz Miękoś: Jest to rozwiązanie, z którym nie mam żadnych doświadczeń. Myślę, że mamy duży problem gdzie indziej. Mianowicie motorsport w Polsce istnieje głównie dlatego, że zawodnicy są pasjonatami i wkładają ogromne zasoby czasu, sił i środków, również finansowych, aby pojawić się w takich czy innych zawodach, w takim czy innym samochodzie. Jestem przekonany, że na każdym poziomie ścigania trzeba włożyć w nie naprawdę bardzo duży wysiłek. Z drugiej strony organizacje myślą raczej, że to zawodnicy są dla nich, niż organizacje dla zawodników. Myślę, że bardzo dużo poprawiło się w tych relacjach przez ostatnie lata, ponieważ ścigałem się w latach 80. i 90. i dziś widzę, że jest coraz fajniej. Nie słyszałem natomiast o żadnej tego typu współpracy, która zakończyłaby się sukcesem.
Zawsze mówiłeś, że decyzję na temat kolejnego sezonu podejmiesz dopiero po zakończeniu tego i będzie ona zależna od wyniku końcowego. Nie mogę więc nie zapytać o twoje plany na przyszłość w takich okolicznościach…
Mariusz Miękoś: Decyzje się tworzą. W tej chwili cały czas mamy euforię sportową z powodu zdobycia dwóch tytułów – mistrza Polski w klasyfikacji generalnej i mistrza w najwyższej kategorii 3500 w wyścigach długodystansowych. Natomiast wiadomo, że cechą prawdziwego kierowcy wyścigowego jest to, że mimo że jeszcze nie dojechał ostatniego wyścigu, to już myśli, gdzie będzie następnym razem. Na pewno dużo czasu chciałbym przeznaczyć na projekty w agencji Fastline.
Mariusz Miękoś o Fastline Racing Academy
Fastline zajmuje się wieloma rzeczami, ale domyślam się, że najbardziej pasjonuje cię ta część związana z jazdą samochodami.
Mariusz Miękoś: Tak, Fastline to agencja reklamowa, której najsilniejsze kompetencje to strategia, kreacja, digital i eventy. Oczywiście perełką płynącą prosto z mojej pasji wyścigowej są eventy typu sport driving experience dla kluczowych klientów, partnerów biznesowych lub pracowników firm, które są klientami Fastline. Zabieramy grupę od 30 do 60 osób w piękne miejsce, na tory wyścigowe, obiekty szkoleniowe bądź płyty lotniskowe, które są dostosowane do nauki szybkiej jazdy. Przygotowujemy bardzo dobrze teorię, którą wykładamy, wspierając się multimediami. Analizujemy charakterystykę prowadzenia różnych samochodów, podsterowność, nadsterowność, typy napędów i to, jak one wpływają na zachowanie się samochodów. Oprócz tego pracujemy też nad torami jazdy, wyścigowym czy ulicznym, jak przejechać pojedynczy, podwójny zakręt czy nawet serię zakrętów. Pokazujemy to wszystko na filmach i zapraszamy do jazdy na symulatorach, ale i tak najważniejsze są dni na torze, gdzie mamy do czynienia z praktyką.
Oczywiście najważniejsze jest to, aby jeździć szybko, ale bezpiecznie, a przy tym czerpać frajdę z jazdy. Robimy to, aby uczyć ludzi, aby mogli pokochać samochody, aby nauczyli się nimi lepiej jeździć i oczywiście, żeby dostarczać emocje oraz niezapomniane wrażenia, które zapamiętają na lata.
Widzimy, że na brak zajęć nie możesz narzekać. Ostatnio otworzyłeś kolejny projekt z pogranicza biznesu i motorsportu.
Mariusz Miękoś: Tak, na początku października odpaliliśmy projekt o nazwie Fastline Racing Academy, skierowany stricte do kierowców wyścigowych. Na torze w Poznaniu mieliśmy pierwsze treningi, w których uczestniczyło 20 kierowców, mam nadzieję przyszłych kierowców wyścigowych, zarówno Porsche, jak i Lamborghini. To dla mnie wielka satysfakcja i radość. W końcu udało mi się połączyć ogromną miłość do ścigania się samochodami i do sportowej jazdy z wiedzą, umiejętnościami i zapleczem zespołu GT3 Poland i po prostu zaoferować to komercyjnie wszystkim tym, którzy chcą rozpocząć jazdę wyścigową.
Czy jako osoba, która posiada autorytet w polskim świecie motorsportu, zajmujesz się także nauką szybkiej jazdy dzieci, zawodników, którzy dopiero zamierzają rozpocząć swoją przygodę z motorsportem?
Mariusz Miękoś: Nie miałem przyjemności angażować się w naukę dzieci, ponieważ eventy, które robimy dla naszych klientów, dedykowane są do osób aktywnych zawodowo. Teraz bardzo chętnie zaangażowałbym się niekomercyjne we wszystkie aktywności, które wspierałyby dzieci. Osobiście z żoną, a także firmowo jako grupa Greywolf, jesteśmy zaangażowani we wspieranie głównie dzieciaczków. Wcześniej wspieraliśmy klinikę neonatologii Łódzkiej, a samemu indywidualnie organizowałem kurs jazdy wyścigowej w mojej wyścigówce, który był do wylicytowania na Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka. Ceny, za jakie ten kurs był licytowany, były dla mnie całkowicie niewiarygodne. To był bardzo fajny czas, ponieważ WOŚP kilka razy grał dokładnie w ten sam weekend, kiedy my ścigaliśmy się w Dubaju. Mieliśmy więc medialny zasięg i fajnie napędzało to całą atmosferę. Jeden z tych kursów wylicytowany został przez świetnego człowieka za 16 tys. złotych. Są to bardzo konkretne zastrzyki dla WOŚP-u. Jesteśmy z WOŚP-em od początku mojego działania zawodowego i niezależnie od tego angażujemy się w różne inne aukcje i licytacje. Kupujemy obrazy, które później oddajemy na licytacje, żeby jak najbardziej pomagać dzieciakom.
Wiem, że Twoim marzeniem jest start w 24-godzinnym wyścigu Le Mans. A jakie masz długoterminowe cele w kontekście działalności biznesowej?
Mariusz Miękoś: Chciałbym, aby mój biznes we wszystkich obszarach działał bardzo sprawnie również po to, abym mógł szybciej rozwijać obszar edukacji motorsportowej, ale nie tylko komercyjnie. Z czasem mam nadzieję na pozyskanie wsparcia mediowego, partnerstwa strategicznego i stworzenie szkół edukacji motorsportowej, które będą miały charakter programów szkoleniowych dla młodzieży. Już dziś deklaruję, że jeżeli uda się takie przedsięwzięcie zrobić, to najmłodszym tę wiedzę będziemy przekazywać absolutnie niekomercyjne.
POPRZEDNI
NASTĘPNY
Mariusz Miękoś – filantrop, biznesmen i kierowca wyścigowy w jednej osobie. Jest aktualnym Mistrzem Polski w wyścigach długodystansowych. Na swoim koncie ma starty w prestiżowym 24-godzinnym wyścigu w Dubaju oraz wiele pucharów zdobytych w serii Porsche GT3 Cup Central Europe. Na co dzień z sukcesami prowadzi agencję Fastline Advertising, w ramach której dzieli się wiedzą na temat szybkiej i bezpiecznej jazdy.
Rozmawiał: Wojtek Paprota; Foto: Grzegorz Kozera i archiwum Mariusza Miękosia
W tym sezonie powróciłeś do ścigania się po prawie pięciu latach przerwy. Dla zawodnika taki okres bez wyścigów to niemalże wieczność. Jak do tego doszło?
Mariusz Miękoś: Może zacznijmy od tego, dlaczego w 2012 przestałem się ścigać. Wcześniej przez pięć lat startowałem w mistrzostwach Polski w sprincie i w długim dystansie, najpierw z Adamem Kornackim, a później ze Stefanem Bilińskim, i udało nam się zdobyć kilka tytułów mistrzów i wicemistrzów. W tym czasie Wiesław Lukas stworzył zespół Lukas Motorsport, a następnie Förch Racing. W barwach tej ekipy miałem okazję wystartować kilkukrotnie w 24-godzinnym wyścigu w Dubaju. Poza tym Wiesław Lukas stworzył jeszcze puchar Porsche GT3 Cup Central Europe, gdzie oprócz kilkunastu zawodników z Polski ścigało się drugie tyle uczestników ze Słowacji, Czech, Niemiec, Węgier czy Austrii. Większość wyścigów skończyłem na podium, kilka udało mi się wygrać, ale miałem na koncie wiele drugich i trzecich miejsc i właśnie na takich pozycjach kończyłem zazwyczaj klasyfikacje generalne. Chciałem jednak coś zmienić i przesiąść się do szybszej serii i szybszego samochodu. W tamtym momencie nie miałem takiej możliwości, a poza tym nie było żadnego konkretnego pomysłu. Poza tym był to dla mnie bardzo burzliwy okres w życiu osobistym i zawodowym. W związku z tym uznałem, że przyszedł czas, aby odłożyć kask na bok, uporządkować swoje sprawy życiowe i poczekać na szansę, czyli starty za kierownicą naprawdę spektakularnego i szybkiego samochodu.
Masz na myśli zapewne start za kierownicą Lamborghini Huracán?
Mariusz Miękoś: Tak, zupełnie przypadkowo nadarzyła się w tym roku szansa na start za kierownicą Lamborghini Huracán Super Trofeo. Było to możliwe dzięki współpracy biznesowo-eventowej. W agencji Fastline organizujemy eventy typu sport driving experience we współpracy z zespołem GT3 Poland. Pracowaliśmy nad tematami biznesowymi, przeprowadzaliśmy sporo rozmów o technice jazdy i innych tego typu sprawach, a w międzyczasie zespół przygotowywał się do startów w pucharze Lamborghini Super Trofeo, gdzie wystawiał trzy samochody. Wspólnie z klientami pojawiliśmy się na zawodach na Monzy i było to niezapomniane wrażenie. Po tym wyjeździe Bartek Opioła, szef GT3 Poland, oświadczył, że Mariusz Urbański planuje pojechać cały cykl Mistrzostw Polski w długim dystansie. Otrzymałem propozycję, by pojechać z nim, i postanowiłem ją przyjąć.
Mariusz Miękoś o wygranej w Mistrzostwach Polski Hour Race
Można powiedzieć, że zaliczyłeś najbardziej spektakularny powrót do polskiego motorsportu! Po niemalże pięciu latach przerwy razem z Mariuszem absolutnie zdominowaliście tegoroczne Mistrzostwa Polski w długim dystansie. Co czujesz po takim sezonie?
Mariusz Miękoś: Przede wszystkim czuję ogromną sportową radość i niemałą satysfakcję z tego, że w ogóle udało się poukładać ten sezon, co było pewną niespodzianką. Tytuł mistrza Polski jest wynikiem świetnej współpracy całego zespołu i bezkonkurencyjnej jazdy mojego partnera Mariusza Urbańskiego. Lamborghini Super Trofeo to samochód zupełnie z innego świata. Od początku sezonu czułem do niego ogromną pokorę, a pod koniec była ona jeszcze większa. Im dłużej jeżdżę tym autem, tym bardziej widzę, ile jeszcze mam do zrobienia. Chyba jest to coś, czego szukałem w swoim życiu wyścigowym. Lamborghini jest autem ze świata GT3, jednym z najszybszych samochodów z tej kategorii, z fantastycznym silnikiem, niesamowitą trakcją i bardzo dużym aerokitem. Tak naprawdę jest to stuprocentowy, rasowy samochód wyścigowy, dzięki któremu mam ogromne pole do poprawiania techniki prowadzenia.
Spodziewałeś się takich wyników? Jak przygotowywałeś się do powrotu? Nie uwierzę, że nie trenowałeś ostro…
Mariusz Miękoś: Przez te cztery lata nigdy nie miałem dłuższej przerwy od symulatora. Do tego sezonu przygotowywałem się głównie na symulatorze w Ragnar Simulator. To jeden z najlepszych symulatorów w Polsce, gdzie trenuje większość zawodników. Mają tam tory, na których się ścigamy, oraz Lamborghini czy Porsche w mojej specyfikacji. Mogłem więc wsiąść w Lamborghini na torze Poznań i po prostu tam potrenować. Nie były to proste chwile, ale na pierwszą rundę przyjechałem otrzaskany z tym, jak samochód wkręca się na obroty oraz jakie międzyczasy można robić na torze Poznań. Sporo uwag i dobrych rad dali mi Jasiek Kisiel i Mariusz Urbański, a sama wiedza zdobyta w symulatorze okazała się bardzo użyteczna.
Na ile jazda na symulatorze odzwierciedla to, jak samochód zachowuje się na torze?
Mariusz Miękoś: W przypadku profesjonalnych symulatorów podobieństwo jest bardzo duże. Dzięki temu wiem, jaką linią pojechać, jak wykorzystać aerodynamikę, przyczepność czy opony.
Symulator nie daje natomiast jednej rzeczy: nie wystawia rachunku za dzwon.
Gdy wsiadamy do samochodu, mamy dużą presję rzeczywistości. Mamy tylko jeden weekend, jeden samochód, którego nie można uszkodzić, i musimy dojechać do mety. Gdy pierwszy raz wsiadłem za kierownicę Lamborghini, to wcale nie było tak kolorowo. Na treningach zapoznawałem się z torem, z samochodem, z torem jazdy, pracowaliśmy na telemetrii, ale nie pozwoliłem sobie na to, aby wykręcić jakikolwiek szybki czas, bo wiedziałem, że taka próba może skończyć się różnie.
Czy przed tym mistrzowskim sezonem zakładałeś sobie jakiś plan minimum?
Mariusz Miękoś: Jestem przesądny i wierzę w szczęście i pecha. Właśnie dlatego nie chciałem kusić losu. Założenie na każdy wyścig było jedno: musiałem dojechać nieuszkodzonym samochodem na koniec mojej zmiany i oddać go w dobrym stanie Mariuszowi. On jest bardzo szybkim zawodnikiem, otrzaskanym z Lambo, i potrafi zrobić dobry wynik. Okazało się to możliwe do zrealizowania. Strategia ta sprawdzała się praktycznie w każdej rundzie, dzięki czemu nie popełniliśmy ani jednego błędu.
Mariusz Miękoś o początkach kariery
Patrząc na twoje życie, możemy otwarcie powiedzieć, że odnosisz sukcesy nie tylko w motorsporcie, ale i w życiu zawodowym. Czy zgodziłbyś się z takim stwierdzeniem, że żeby ścigać się na takim poziomie jak ty, bardzo ważne są też inne umiejętności i obycie w świecie, a nie tylko czysty talent?
Mariusz Miękoś: Wydaje mi się, że chyba to jest odwrotnie. Jeśli ktoś jest wojownikiem, prawdziwym fajterem, ma serce stworzone do walki i potrafi kontrolować emocje, to odnosi sukcesy we wszystkich sferach. To dotyczy zarówno życia zawodowego, życia osobistego, jak i innych dyscyplin sportowych. Ja zaczynałem jako koszykarz, mimo że nie jestem wysoki. Później ścigałem się maluchami, jeździłem trochę w rajdach, potem w wyścigach płaskich i górskich, gdzie ocierałem się o podium. Ale byłem chyba jedynym studentem-kierowcą wyścigowym, który przyjeżdżał na wyścigi tym samym samochodem, co w poniedziałek jechał na zajęcia do szkoły. Po studiach miałem przerwę w wyścigach. Później w Pucharze Fiata za kierownicą Cinquecento ścigałem się przez trzy lata. Doszedłem do momentu, kiedy potrzebowałem czegoś lepszego i szybszego, ale dała o sobie znać odpowiedzialność za życie osobiste i biznes, dlatego odłożyłem kask na bok. Bardzo brakowało mi rywalizacji i adrenaliny, dlatego zacząłem ścigać się na snowboardzie. Jeżdżąc w bardzo fajnym zespole, również zdobyłem sporo tytułów.
Czy uważasz, że mieszkając w Polsce, ścigając się tutaj i rozwijając się w tym środowisku, można dojść do takiego poziomu, żeby żyć z wyścigów, nie mając na boku żadnego innego przedsięwzięcia czy biznesu? Tak, żeby to każda inna działalność była pochodną kariery wyścigowej?
Mariusz Miękoś: Myślę, że to jest możliwe tylko w przypadku takich karier jak Roberta Kubicy, gdzie jest dobry pomysł, strategia rozwoju i nacisk na promowanie dziecka i jego umiejętności. Ważne jest uczestnictwo w silnych, liczących się i światowych ligach, jak włoski karting, i dalsze inwestowanie w dziecko do momentu, kiedy zauważą go tam miejscowi spece od wyścigów. W Polsce jest kilka osób, które takie zaplecze mają i są utalentowane. Myślę, że Alex Karkosik jest takim zawodnikiem, mam nadzieję, że także Karol Basz idzie w bardzo dobrą stronę, ma dobry management. Młodzież zdecydowanie ma tu zaplecze finansowe i strategiczne. Wydaje mi się, że mało realne jest, aby pojawiły się talenty na miarę Leszka Kuzaja czy Krzysztofa Hołowczyca, którzy naprawdę sami doszli do wszystkiego. Znam Krzyśka osobiście i wiem, że były takie momenty, kiedy całą rodziną postawili na motorsport. Mówi się, że zastawili czy też sprzedali dom rodzinny, żeby Krzysztof mógł się rozwijać w rajdach. On ma właśnie tę wyrazistą duszę fajtera, jest walecznym wojownikiem w każdym wydaniu – w życiu i na zawodach.
Wracając do twojej kariery, myślę, że oprócz tegorocznych tytułów perełką są w niej starty w 24-godzinnym wyścigu w Dubaju, w którym brałeś udział kilkukrotnie, za kierownicą różnych samochodów. Co jest wyjątkowego w tym wyścigu?
Mariusz Miękoś: Wyścigi 24-godzinne tworzą wyjątkową atmosferę, która pojawia się na torze już w środę, a wyścig ma miejsce w weekend. Do Dubaju przyjeżdża blisko 100 samochodów, a w każdym startuje od trzech do pięciu zawodników, więc jest to blisko 450 zawodników, którzy rywalizują ze sobą na torze, ale w boksach są przyjaciółmi. Wspierają się, pomagają sobie, grillują razem, częstują się tym, co ugotują zespołowi kucharze. Tworzy się naprawdę nieprawdopodobna atmosfera. Od środy we wszystkich rośnie napięcie i stres, bo chce się pojechać jak najszybciej, chce się dojechać do mety i zająć jak najlepsze miejsce. Strach jest jedną z nieodłącznych rzeczy w tym sporcie, dlatego myślę, że każdy z nas trochę się boi, że coś może się wydarzyć. Obok emocji i wielkiego stresu jest też ogromna adrenalina, która po przejechaniu linii mety daje niesamowicie fajne uczucie spełnienia.
Powiedz, jak wygląda wyścig długodystansowy od środka.
Mariusz Miękoś: Sam wyścig 24-godzinny jest bardzo wymagającym przeżyciem zarówno fizycznym, jak i psychicznym, bo należy utrzymać przez całą dobę emocje na wodzy i nie popełnić błędu. Nie można pozwolić sobie na żadne odkrywanie się na torze, niepotrzebne potyczki, trzeba być trzeźwo myślącym, ale też wypoczętym. Każdy z nas ma też zupełnie inny system snu. Są tacy kierowcy, którzy praktycznie od razu po wyjściu z samochodu mogą położyć się w kombinezonie i spać. Ja raczej należę do tych, którzy przeżywają to bardzo emocjonalnie, więc jak na 24 godziny uda mi się przespać trzy, to jestem bardzo zadowolony. Później, o godzinie 14, jest meta i okazuje się, że całe zmęczenie ucieka. Wszyscy chcą jak najdłużej fetować albo sukcesy, albo fakt, że dojechało się do mety, lub po prostu – że miało się okazję rywalizować. Kiedy pojechaliśmy tam pierwszy raz, wiedzieliśmy, że za rok również będziemy i każdego kolejnego też przyjedziemy. Mimo że ja odłożyłem kask na bok w 2012 roku, to zespół startował tam praktycznie przez wszystkie lata. Jest to taki wyścig, w którym na pewno chciałbym jeszcze wystartować.
Czy w Polsce istnieje coś takiego jak partnerstwo publiczno-prywatne? Mamy do czynienia z jakąkolwiek współpracą między takimi firmami jak Fastline a Polskim Związkiem Motorowym w celu rozwoju motorsportu i kultury motorsportowej w naszym kraju?
Mariusz Miękoś: Jest to rozwiązanie, z którym nie mam żadnych doświadczeń. Myślę, że mamy duży problem gdzie indziej. Mianowicie motorsport w Polsce istnieje głównie dlatego, że zawodnicy są pasjonatami i wkładają ogromne zasoby czasu, sił i środków, również finansowych, aby pojawić się w takich czy innych zawodach, w takim czy innym samochodzie. Jestem przekonany, że na każdym poziomie ścigania trzeba włożyć w nie naprawdę bardzo duży wysiłek. Z drugiej strony organizacje myślą raczej, że to zawodnicy są dla nich, niż organizacje dla zawodników. Myślę, że bardzo dużo poprawiło się w tych relacjach przez ostatnie lata, ponieważ ścigałem się w latach 80. i 90. i dziś widzę, że jest coraz fajniej. Nie słyszałem natomiast o żadnej tego typu współpracy, która zakończyłaby się sukcesem.
Zawsze mówiłeś, że decyzję na temat kolejnego sezonu podejmiesz dopiero po zakończeniu tego i będzie ona zależna od wyniku końcowego. Nie mogę więc nie zapytać o twoje plany na przyszłość w takich okolicznościach…
Mariusz Miękoś: Decyzje się tworzą. W tej chwili cały czas mamy euforię sportową z powodu zdobycia dwóch tytułów – mistrza Polski w klasyfikacji generalnej i mistrza w najwyższej kategorii 3500 w wyścigach długodystansowych. Natomiast wiadomo, że cechą prawdziwego kierowcy wyścigowego jest to, że mimo że jeszcze nie dojechał ostatniego wyścigu, to już myśli, gdzie będzie następnym razem. Na pewno dużo czasu chciałbym przeznaczyć na projekty w agencji Fastline.
Mariusz Miękoś o Fastline Racing Academy
Fastline zajmuje się wieloma rzeczami, ale domyślam się, że najbardziej pasjonuje cię ta część związana z jazdą samochodami.
Mariusz Miękoś: Tak, Fastline to agencja reklamowa, której najsilniejsze kompetencje to strategia, kreacja, digital i eventy. Oczywiście perełką płynącą prosto z mojej pasji wyścigowej są eventy typu sport driving experience dla kluczowych klientów, partnerów biznesowych lub pracowników firm, które są klientami Fastline. Zabieramy grupę od 30 do 60 osób w piękne miejsce, na tory wyścigowe, obiekty szkoleniowe bądź płyty lotniskowe, które są dostosowane do nauki szybkiej jazdy. Przygotowujemy bardzo dobrze teorię, którą wykładamy, wspierając się multimediami. Analizujemy charakterystykę prowadzenia różnych samochodów, podsterowność, nadsterowność, typy napędów i to, jak one wpływają na zachowanie się samochodów. Oprócz tego pracujemy też nad torami jazdy, wyścigowym czy ulicznym, jak przejechać pojedynczy, podwójny zakręt czy nawet serię zakrętów. Pokazujemy to wszystko na filmach i zapraszamy do jazdy na symulatorach, ale i tak najważniejsze są dni na torze, gdzie mamy do czynienia z praktyką.
Oczywiście najważniejsze jest to, aby jeździć szybko, ale bezpiecznie, a przy tym czerpać frajdę z jazdy. Robimy to, aby uczyć ludzi, aby mogli pokochać samochody, aby nauczyli się nimi lepiej jeździć i oczywiście, żeby dostarczać emocje oraz niezapomniane wrażenia, które zapamiętają na lata.
Widzimy, że na brak zajęć nie możesz narzekać. Ostatnio otworzyłeś kolejny projekt z pogranicza biznesu i motorsportu.
Mariusz Miękoś: Tak, na początku października odpaliliśmy projekt o nazwie Fastline Racing Academy, skierowany stricte do kierowców wyścigowych. Na torze w Poznaniu mieliśmy pierwsze treningi, w których uczestniczyło 20 kierowców, mam nadzieję przyszłych kierowców wyścigowych, zarówno Porsche, jak i Lamborghini. To dla mnie wielka satysfakcja i radość. W końcu udało mi się połączyć ogromną miłość do ścigania się samochodami i do sportowej jazdy z wiedzą, umiejętnościami i zapleczem zespołu GT3 Poland i po prostu zaoferować to komercyjnie wszystkim tym, którzy chcą rozpocząć jazdę wyścigową.
Czy jako osoba, która posiada autorytet w polskim świecie motorsportu, zajmujesz się także nauką szybkiej jazdy dzieci, zawodników, którzy dopiero zamierzają rozpocząć swoją przygodę z motorsportem?
Mariusz Miękoś: Nie miałem przyjemności angażować się w naukę dzieci, ponieważ eventy, które robimy dla naszych klientów, dedykowane są do osób aktywnych zawodowo. Teraz bardzo chętnie zaangażowałbym się niekomercyjne we wszystkie aktywności, które wspierałyby dzieci. Osobiście z żoną, a także firmowo jako grupa Greywolf, jesteśmy zaangażowani we wspieranie głównie dzieciaczków. Wcześniej wspieraliśmy klinikę neonatologii Łódzkiej, a samemu indywidualnie organizowałem kurs jazdy wyścigowej w mojej wyścigówce, który był do wylicytowania na Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka. Ceny, za jakie ten kurs był licytowany, były dla mnie całkowicie niewiarygodne. To był bardzo fajny czas, ponieważ WOŚP kilka razy grał dokładnie w ten sam weekend, kiedy my ścigaliśmy się w Dubaju. Mieliśmy więc medialny zasięg i fajnie napędzało to całą atmosferę. Jeden z tych kursów wylicytowany został przez świetnego człowieka za 16 tys. złotych. Są to bardzo konkretne zastrzyki dla WOŚP-u. Jesteśmy z WOŚP-em od początku mojego działania zawodowego i niezależnie od tego angażujemy się w różne inne aukcje i licytacje. Kupujemy obrazy, które później oddajemy na licytacje, żeby jak najbardziej pomagać dzieciakom.
Wiem, że Twoim marzeniem jest start w 24-godzinnym wyścigu Le Mans. A jakie masz długoterminowe cele w kontekście działalności biznesowej?
Mariusz Miękoś: Chciałbym, aby mój biznes we wszystkich obszarach działał bardzo sprawnie również po to, abym mógł szybciej rozwijać obszar edukacji motorsportowej, ale nie tylko komercyjnie. Z czasem mam nadzieję na pozyskanie wsparcia mediowego, partnerstwa strategicznego i stworzenie szkół edukacji motorsportowej, które będą miały charakter programów szkoleniowych dla młodzieży. Już dziś deklaruję, że jeżeli uda się takie przedsięwzięcie zrobić, to najmłodszym tę wiedzę będziemy przekazywać absolutnie niekomercyjne.